Resortowe dziecko promuje się jako ekspert prawicy
Co robić, jeśli Petru i Zandberg nie zostaną autorytetami? Nie ma problemu – w zanadrzu jest kolejny reprezentant systemu Witold Jurasz. Wprawdzie na razie mało znany, ale bardzo się stara i wkrótce można go będzie umiejscowić w dowolnych strukturach, najlepiej dyplomatycznych, po raz kolejny łudząc zmęczonych ludzi nadzieją, że w państwie-wydmuszce, które zawodzi ich już ponad dwie dekady, nastał czas wybitnych ekspertów.
Gdy zaatakował byłego dyplomatę Marka Bućkę za to, że ten uczciwie wypowiedział się w kwestii polityki wschodniej, „czujność policyjną” Jurasza zauważył nawet Rafał Ziemkiewicz: „Witold Jurasz po prostu leci tym dyskursem dokładnie, który tutaj przed chwilą parodiowałem, który nazywam dyskursem takiej swoistej politycznej poprawności”.
Jednak Gazeta Polska, piórem Katarzyny Gójskiej-Hejke również nie stanęła bynajmniej po stronie Bućki, z którego eksperckiej wiedzy w ramach Fundacji Wolność i Demokracja od lat korzystają przecież „media niezależne”, lecz wzięła stronę ciekawej postaci Jurasza. Przyjrzyjmy się więc bliżej temu nowemu „ekspertowi” części prawicowego salonu.
Witold Jurasz to w prostej linii dziecko wywodzące się z rodziny PRL-owskich dyplomatów. Z moralnego punktu widzenia, ten fakt w sobie nie może to być powodem stawiania zarzutów. Dzieci nie są bowiem winne postawy swoich rodziców. Jednak gdy ktoś powiela pewne tendencje, kojarzone społecznie z jego niektórymi, budzącymi moralne wątpliwości członkami rodziny, trudno uznać, iż te korzenie w ogóle nie mają wpływu na dokonywane przez niego wybory. A także, co gorsza, z ich publicznym propagowaniem. Postacią budzącą emocje w społeczeństwie, w tej mierze jest choćby Adam Michnik. Jeszcze trudniej oczywiście stawiać bezpośredni między oboma panami znak równości. Jurasz jest bowiem nadal, mimo swoich starań eksperckich, inną niż Michnik ligą, niezależnie od tego po jakiej stronie, kto z obserwatorów go umiejscowi.
Ojciec Witolda Jurasza, również Witold, to szara eminencja PRL, jego biografia „nabita” jest stanowiskami, odznaczeniami i tytułami, a także służbą dyplomatyczną w wielu krajach, gdzie bezpieka nie puszczała „byle kogo”. Nie dopuszczałaby „byle kogo” nawet do ułamka tych zaszczytów. USA, kraje Ameryki Łacińskiej, Kuwejt, w większości z nich albo zajmował eksponowane stanowiska, albo był ambasadorem. Co znamienne, po zweryfikowaniu artykułu w Wikipedii, w którym powołuje się na wydawnictwo, „Kto jest kim?” z roku 1984, a także skonfrontowaniem z nowszym wydaniem (2001), pewne informacje się potwierdzają. Wymienienie zasług, odznaczeń, godności, które Jurasz otrzymał w PRL zajęłoby pół artykułu [!]. Natomiast Wikipedia podaje, iż był głównym inspektorem służby zagranicznej...
Witold Jurasz senior wstąpił do PZPR w czasach Bieruta i to w momencie największego natężenia zamordyzmu, zrywania paznokci i rozpaczliwych walk Żołnierzy Wyklętych. Tymczasem Jurasz - junior jest częstym gościem TV Republika, która przywiązuje przecież taką wagę do Żołnierzy Wyklętych, a nie do pierwszych słów Międzynarodówki "Wyklęty powstań ludu ziemi...".
Najnowszym wyczynem Jurasza jest publiczne danie upustu jego oburzeniu na plakat propagujący w polskiej przestrzeni publicznej historię naszego kraju - zapraszający do Biegu Niepodległości. Przedstawia on nałożone na siebie mapy współczesnej Polski i Polski przedwojennej. Terytorium to nie było na plakacie ujednolicone, nie stanowiło więc mapy rewizjonistycznej w żaden sposób. Ale wiadomo, że tzw. „polski rewizjonizm” - w odróżnieniu od nacjonalistycznego ukraińskiego, litewskiego czy niemieckiego - budzi żenujący pisk „polskiego” salonu.
Jednak mimo że mamy do czynienia z mapą wyłącznie historyczną, do propagandowego ataku na nią – wspólnie z Witoldem Juraszem juniorem – przystąpił mer Lwowa Andrij Sadowyj. Polskie władze wystraszyły się ukraińsko-juraszowego oburzenia i nakazały zdjąć plakaty w stolicy Polski. Aby było śmieszniej (względnie tragiczniej) warto przypomnieć, że Lwów stał się z powodu kompleksów ukraińskich nacjonalistów stolicą kultu UPA, organizacji, która wymordowała 135 tysięcy polskich cywilów, nabijając noworodki na sztachety i mordując kobiety w ciąży.
Ale niektórzy polscy publicyści uważają, że Polaków nie powinno to oburzać, a przynajmniej powinni zaciskać zęby w imię przyjaźni polsko-„ukraińskiej”. I nie oburza ich też, że na ulicach Lwowa wiszą dziś billboardy i plakaty na przystankach kultywujące tę zbrodniczą organizację, że organizowane są antypolskie wystawy. Dotyczy to nie tylko UPA, ale i SS-Galizien, włącznie z pogrzebami wojskowymi jej weteranów oraz paradowaniem przez młodzików w mundurach SS z trupimi czaszkami. Czemu to Witolda Jurasza juniora nie bulwersuje?
Uwzględnienie „wrażliwości” wschodnich „sąsiadów” było od dawna warunkiem trzymania sterów w kluczowych resortach PRL, a później w RP przez dawnych PRL-owskich baronów i kacyków. W ZSRR polska wrażliwość, delikatnie mówiąc, miała mniejsze znaczenie.
Niegdyś śp. profesor Paweł Wieczorkiewicz postawę takich ludzi opisał następująco: „Moim zdaniem wynika ona z kompleksu niższości elit intelektualnych, ze strachu przed Rosjanami, a potem i Ukraińcami, z przekonania, że my musimy zachować pozycję klientalną. To ich stare przyzwyczajenie jeszcze z czasów PRL. Niestety, te elity odbudowały wszystkie swoje najgorsze cechy w III Rzeczypospolitej, wychodząc z przekonania, że aby się porozumieć, musimy zajmować pozycję uniżoną. Pozycja uniżona będzie oznaczała zgodę na argumenty tamtej strony i przemilczenie argumentów własnych. Tymczasem jest to kardynalny błąd w stosunkach międzynarodowych. Tych nie da się budować na przemilczeniu”.
Faktycznie, nikt przecież nie wieszał plakatu z gen. Stefanem Mossorem, który ze względu na operację „Wisła” kojarzy się Ukraińcom źle, choć nawet on nie dowodził mordowaniem, lecz przesiedleniem. A to paradoksalnie, jak wspomniał w tym samym materiale prof. Wieczorkiewicz, uratowało ludności ukraińskiej życie. Nikt takich plakatów nie wieszał, mimo że nie ma znaku równości między Mossorem a np. ludobójcami Banderą czy Szuchewyczem.
Potwierdzeniem słów uczonego jest fakt, że MSZ ukraiński opublikował też mapę wielkiej Ukrainy (ewidentnie rewizjonistyczną) z zagarniętymi terytoriami Polski, a przecież taka Ukraina nigdy nie istniała, w odróżnieniu od „przerażającego” zasięgu Polski międzywojennej lub I Rzeczypospolitej. Na tę publikację ukraińską jakoś nikt wtedy w Polsce się nie oburzył, nasz MSZ nie protestował, a pan Jurasz nie pałał świętym oburzeniem.
Jurasz junior, zgodnie z rodzinną tradycją - również dyplomata (Moskwa, Mińsk) - atakując Bućkę, z pochodzenia - autentycznego Kresowiaka, użył takiego oto folkloru słownego: „Liczę, że rozsądni politycy dokonają sanacji i przywołają działaczy, aktywistów oraz beneficjentów różnego rodzaju programów do pionu”. Nie wiedząc jeszcze wówczas o stopniu komunistycznych skoligaceń pana Jurasza, już wtedy napisałem, że jest to taka retoryka jakby wspomniany pan Jurasz był z innego pokolenia. Jakby najpierw za młodu usłyszał strzał z „Aurory”, a po latach został oddelegowany do nadzoru nad gazetką „Marchlewszczyzna Radziecka”.
Kiedy teraz próbowałem z nim polemizować pod wpisem inicjującym jego skandaliczny atak na plakat Biegu Niepodległości, najpierw usiłował mnie po bolszewicku stygmatyzować. Napisał wprost do jednego z rozmówców, że zanim ten zacznie ze mną dyskusję, powinien mnie „wygooglować”.
Po wpisaniu mojego nazwiska w Google można się dowiedzieć o pikietach, które organizowałem w obronie Polaków na Litwie, publicznym sprzeciwie wobec fałszowania historii, nawoływałem do powrotu tradycji Polski międzywojennej itp. Słowami, których się można spodziewać za takie akcje z ust współczesnych lewaków są „oszołom”, „faszysta”, „ciemnogród”. Ku memu zaskoczeniu Jurasz sam przyznał, że chodzi o „zaszufladkowanie”, by uniknąć merytorycznej dyskusji (!). Nazwał mnie też „szkodnikiem”, co bardzo mnie rozbawiło - zaczął stosować tradycyjną komunistyczną frazeologię szybciej niż się spodziewałem. Potem zapewnił, że mnie zabanuje. Metoda typowa.
Gdy Jurasz junior nawoływał, by Marka Bućkę „przywoływać do porządku” zwracał się do „rozsądnych polityków”. Trudno sprecyzować, czy chodzi mu wyłącznie o PiS. Pod swoim wpisem uwzględnił m.in. Martę Kaczyńską i inne nazwiska, które ludziom o poglądach prawicowych dobrze się kojarzą. Były tam jednak także osoby, które z prawicą bynajmniej nie kojarzą się wcale. Wiadomo też, kto w MSZ decydował o rozdziale środków finansowych dla organizacji pozarządowych i do kogo w związku z tym apelował o „przywoływanie do porządku” pan Jurasz. Bynajmniej nie do PiS.
To postawa, którą można by zdefiniować: „Niezależnie kto będzie rządzić, ja muszę wypłynąć”. Trudno jednak pojąć, że niektórzy ludzie na prawicy dają się na to nabierać. Mówią, że uznają pamięć i bohaterstwo Żołnierzy Wyklętych, a jednocześnie zapraszają do grona „ekspertów” kogoś o takich korzeniach. Przy okazji warto zauważyć, że Żołnierze Wyklęci nie byli rewizjonistami (choć zgodnie z logiką pana Jurasza zapewne należy ich rzeczywiście za takich uważać) – walczyli o granice swojego kraju, z Wilnem i Lwowem włącznie. Natomiast PPR i później PZPR, której Jurasz senior był członkiem, uznawał inne, narzucone nam granice.
System PRL tępił każde przypominanie o Lwowie czy Wilnie, nazywając to działaniem na korzyść niemieckich rewizjonistów, zwolenników „niemieckiego Breslau” itp. Pan Jurasz junior wraz z merem Lwowa Sadowym dokonują rzeczy podobnej.
Ludziom urodzonym na Kresach, za Polski Ludowej wpisywano w dowodzie osobistym „ur. ZSRR”. Trudno się więc zdziwić, że Jurasz junior nadal protestuje przeciwko historycznej mapie II RP z Wilnem i Lwowem - przecie to terytorium bratnich narodów. Wprawdzie wektory się dzisiaj zmodyfikowały i już nie oskarża się kogoś o bycie sprzymierzeńcem dwóch Herbertów: Hupki i Czaji, czyli niemieckich rewizjonistów. Dziś tych, którzy czczą polską pamięć i sentyment do Kresów oskarża się za to o działanie na korzyść wymieniających się stanowiskami - Władimira Putina i Dmitrija Miedwiediewa.
Technika jest jednak ta sama, tylko kto inny trzyma pilota. I tekst podobny: dawne „niemieccy faszyści chcą Wrocławia” zmieniło się na różne klony w stylu: „A co mają biedni Niemcy powiedzieć na Wrocław?”.
Jeśli takich poglądów nie wchłonął od bardziej doświadczonych członków swojej rodziny, to konia z rzędem temu, kto odpowie, dlaczego Witold Jurasz junior, upiera się, że zyskanie Wrocławia i Szczecina ewidentnie musiało wiązać się z utratą Lwowa i Wilna? Przecież chyba nie dlatego, że przełomowy artykuł o takiej właśnie wymowie napisał inny ekspert – znany komunista Hilary Minc w „Nowych Widnokręgach” Wandy Wasilewskiej? Jak ludzie mają nie zacząć kojarzyć najnowszej akcji Jurasza z konfiskatą nakładu książki "Droga donikąd" Antoniego Szcześniaka i Wiesława Szoty w PRL na żądanie ambasady sowieckiej? Autorzy łudzili się, że mogą opublikować książkę o banderowcach, ale okazało się, iż nie mają - jakkolwiek by to nie zabrzmiało - praw do nacjonalistów ukraińskich na terenie Ukraińskiej SSR.
Nie zamierzam tu w stylu Jurasza juniora ani apelować do prawicy, czy prawicowych mediów, ani też powtarzać najsłynniejszych słów Owsiaka. Niech dalej prawicowe salony zapraszają Witolda Jurasza, tak jak zapraszają Piotra Tymę, którego odznaczył niedawno Bronisław Komorowski. Zapraszać można każdego, a nawet należy. Jednak przy tym od razu widać, kogo faktycznie traktuje się jako sojusznika, a kogo - jak np. Pawła Kukiza - atakuje bezpardonowo.
Tylko warto się wtedy zastanowić, czy nadal jeszcze jest się prawicą.
Aleksander Szycht
Fot. Kresy.pl, Wikipedia
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl