Pasją moją…
Pasją moją, co w polszczyźnie szlachetnej o niegdysiejszym wychowaniu napisano, dlatego w czasach mrocznych prognoz i politycznego przegadania, które nieustannie omija prawdziwą naturę edukacji oraz wychowania zagłębiam się w lekturze poruszającego dzieła.
Dzieła, o którym polscy pedagodzy współcześni programowo nie pamiętają, dając zwodniczy przykład polonistom, aż wreszcie spragniony patriotycznego instruktażu wychowawczego Czytelnik-praktyk sam zacznie w końcu pisać instruktaże. Powie przy tym, po co komu czytanie dziewiętnastowiecznych dzieł wychowawczych? Ano dlatego, że nie zatraciły one na swej aktualności. Ano dlatego, że wychowanie narodowe zaborcy, najeźdźcy, wrogowie i manipulanci próbowali przez ponad 200 lat wybić z głowy nawet najżarliwszym polskim patriotom! Jest na szczęście „Pedagogika, czyli nauka wychowania” przez Teodozego Sierocińskiego, Professora Języka Polskiego, Literatury i Pedagogiki w Instytucie Alexandryńskim” w roku 1846 wydana staraniem drukarni Strąbskiego w Warszawie.
Rodzice w naszych czasach przyjmują najczęściej postawę roszczeniową, wygłaszając mowy na temat wychowawczej wszechwiedzy własnej, zwalając cały ciężar odpowiedzialności na panie ze żłobka, przedszkola i pierwsze nauczycielki w szkole. Dzieło Sierocińskiego powinno być wznawiane, reinterpretowane, oczywiście z uaktualnieniami językowymi również, by im otworzyć oczy. W XIX wieku służyło nauczycielom polskim oraz autorytetom wychowawczym, zwanym cudnie przez samego
Autora „przewodnikami zostającymi w błędzie, aby się łatwiej postrzedz (sic!) i upamiętnić mogli”.
Przy okazji ostudzam irytację Czytelników niechętnych felietonistyce popularnonaukowej bowiem przy mnożących się obecnie stylach oraz nurtach felietonistycznych potrzebne jest wydobywanie z zapomnienia tych dzieł i tych idei, które mogłyby stanowić wskazówki wychowawcze dla obecnych nauczycieli oraz pedagogów przez lata indoktrynowanych przez czerwoną kadrę i „cegły” książek naukowych zgodnych z duchem - najpierw komuny, potem postkomuny - aż wreszcie jej zakamuflowanych popłuczyn.
Jeden z moich Czytelników zarzucił, wyczytawszy jakoby w jednym z moich felietonów, że jestem przeciwna, by rodzice zapisywali dzieci na różnego typu zajęcia dodatkowe. Taka wątpliwość jest niestety skutkiem nieuważnego czytania felietonu i nieobeznania z metaforyzacją. Mówiąc jasno: nie jestem przeciw zapisywaniu dzieci na różnego typu zajęcia dodatkowe, ale – litości – nie takie, które są wybierane przez rodziców, tylko dlatego że sami chętnie na nie by chodzili, czyli będące wyrazem ich niedowartościowania i niespełnienia z pominięciem dobra dziecka.
Jeśli mamusia chciała w dzieciństwie chodzić na tenis-balet-uczyć się sześciu języków jednocześnie, to niech teraz nie zmusza do tego samego własnego dziecka, tylko rozpozna jego talenta i zainteresowania. Niech nie wypycha dziecka z domu od 8.00 do 21.00, bo przedszkole…, bo szkoła… a potem natychmiast blok zajęć dodatkowych, tylko niech poświęci mu własny czas, da przede wszystkim siebie! Na szczęście odradza się nauczanie domowe – szkoda, że o kilkanaście lat za późno.
Polecam dzieło Sierocińskiego również dla uspokojenia ducha, bo ileż można walić głową w mur, za którym siedzą w dobrobycie oraz beztrosce decydenci u władzy, ileż można upominać z racji potwornych zaniedbań w edukacji i doprowadzeniu do długotrwałego procesu umierania edukacji patriotycznej! Autor w sposób niezwykle sugestywny pisał o błędach wynikających z zaniedbań w wychowaniu oraz kształceniu – to dla współczesnych Czytelników okazja, by dać się zawstydzić oraz zadać sobie pytania: jakie błędy wychowawcze (w tym w zaniedbując domową edukację narodową) popełnili wobec własnych dzieci, wnucząt oraz prawnucząt?
Odpowiedź boli.
Marta Cywińska
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl