Gates wszystko przewidział - Stanisław Michalkiewicz
Gdyby nie to, że zaplanowana przez pierwszorzędnych fachowców pandemia zbrodniczego koronawirusa rozwija się zgodnie z nakreślonym harmonogramem, to wyznawcy globalnego ocieplenia mogliby znaleźć się z niemałych opałach. Ciekawe, że taki na przykład Wiluś Gates, jeden z największych na świecie worów złota, przed którymi uginają się drżące kolana wszystkich, albo prawie wszystkich rządów, znakomicie radzi sobie z epidemią, a z globalnym ociepleniem, którego jest nie tylko wyznawcą, ale nawet misjonarzem – jakby trochę gorzej. Fenomen ten godzien rozbiorów tym bardziej, że od pomyślnego rozwiązania tych niedociągnięć zależy przyszłość panny Grety Thunberg.
Całe szczęście, że mieszka ona w Szwecji, a nie na przykład – w takim Teksasie – gdzie z powodu niesłychanych mrozów władze nie tylko wstrzymały wysyłkę ropy i gazu poza granicę stanu, a i to niewiele pomogło, bo słychać, że ludzie zaczynają tam palić meblami. Co prawda naukowcy znajdują i na to proste wyjaśnienie, które zresztą przetestowali już wcześniej, przy poprzedniej fali mrozów, że owszem, wprawdzie jest zimno, ale to dlatego, że jest ciepło. Wygląda na to, że za pieniądze można dzisiaj udowodnić każdą naukową prawdę, a jakby i tego było za mało, to zawsze można przeprowadzić akcję zbierania podpisów – albo na rzecz globalnego ocieplenia, albo na rzecz głobalnego oziębienia. To bardzo dobra i demokratyczna metoda ustalania faktów, a najlepszym tego dowodem jest choćby to, iż w roku 1990 Światowa Organizacja Zdrowia przez głosowanie ustaliła, że homoseksualizm nie jest ohydnym zboczeniem, tylko szlachetną “orientacją”. Skoro w tej dziedzinie się udało, to dlaczego nie spróbować w innych?
Wracając do Wilusia Gatesa, to z epidemią radzi sobie znakomicie. Jeśli dobrze pamiętam, to gdzieś przed miesiącem, komentując przechwałki niektórych optymistów, że epidemia została “opanowana”, przedstawił dalszy ciąg zatwierdzonego harmonogramu epidemii, z którego wynikało, że na przełomie lutego i marca pojawi się “trzecia fała”. I co Państwo powiecie? Pojawiła się, jak w zegarku, więc Ministerstwo Zdrowia naszego bantustanu nie miało innego wyjścia, jak ogłosić pojawienie się trzeciej fali. Ponieważ w produkcji szczepionek pojawiły się nieprzewidziane trudności, to trzecia fala musiała się pojawić, a jeśli będzie trzeba, to pojawi się również i czwarta i piąta - aż wszystkie szczepionki zostaną sprzedane, a uzyskaną w ten sposób forsę można będzie przeznaczyć na wykupywanie, czy nawet przejmowanie od pozadłużanych rządów całych zdemolowanych przez lockdowny segmentów gospodarki. Na tym właśnie polega zapowiadany “Wielki Reset”, w związku z czym epidemia zbrodniczego koronawirusa nie skończy się wcześniej, aż będzie trzeba.
Wielki Reset, to jedna rzecz, ale przecież z proklamowaniem epidemii zbrodniczego koronawirusa łączy się nadzieja na osiągnięcie kolejnych celów, związanych z socjalistyczną przebudową świata i ludzkości. Pomysłów na socjalistyczną przebudowę świata i ludzkości było sporo i przedtem, ale pomysłodawcy najwyraźniej nie wpadli na pomysł, by odwołać się do instynktu samozachowawczego, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Chodzi o to, że w rezultacie długoletniego, masowego duraczenia, ludzkość, a zwłaszcza - “młodzi, wykształceni, z wielkich miast” - przestali wierzyć w życie wieczne, więc w tej sytuacji chcieliby przynajmniej żyć długo. W tych warunkach nakręcenie spirali paniki nie było rzeczą specjalnie trudną, zwłaszcza, że nawet sam Ojciec Święty Franciszek nie daje się nikomu wyprzedzić w służbie nieubłaganego postępu. Kiedyś, za sprawą “reakcyjnego kleru”, ludzie wierzyli, że śmierć pozwoli im na opuszczenie “padołu łez” i pójście do Nieba, ale teraz można nabrać podejrzeń, czy postępowy kler wierzy jeszcze w Niebo, czy już tylko kombinuje, jakby tu wypić i zakąsić, więc trudno, żeby z tej sytuacji taki jeden z drugim profanus vulgus wiązał swoje plany z Niebem. To oczywiście otwiera inne perspektywy, przede wszytkim w dziedzinie cudownych diet, bo przecież już dawno mędrcy ustalili, że człowiek jest tym, co je.
Toteż nic dziwnego, że Wiluś Gates wystąpił niedawno z pomysłem, by ludziom zakazać jedzenia mięsa, to znaczy nie tyle zakazać, co nakłonić ich do spożywania wyłącznie mięsa sztucznego, zwanego “syntetyczną wołowiną”. Na początek chciałby ten eksperyment przeprowadzić na mieszkańcach Stanów Zjednoczonych i Europy, co jest zrozumiałe, jako że i tu i tu odsetek “młodych, wykształconych, w wielkich miast” jest zdecydowanie wyższy, niż gdzie indziej. Dlatego też Wiluś Gates liczy na to, że akurat tutaj wszyscy łatwiej zaakceptują tę zmianę diety tym bardziej, że w stosunku do opornych przewidziane będą “regulacje”. Złośliwi wprawdzie mówią, że Gates jest największym właścicielem gruntów ornych w USA, ale właśnie dzięki temu będzie mu łatwiej wymusić podaż “wołowiny syntetycznej”, bo jak tak dalej pójdzie, to tradycyjne krowy będzie sobie można hodować tylko w doniczkach na balkonach. A przecież i budowę wytwórni syntetycznej wołowiny też ktoś będzie musiał sfinansować, więc jest oczywiste, że bedzie też z nich czerpać zyski – oczywiście pod warunkiem, że pojawi się masowy popyt. Podobno już teraz Wiluś jest właścicielem patentów na syntetyczne mięso, podobnie jak laboratoria w Izraelu, więc od strony dochodów sprawa wydaje się jasna. No dobrze – ale przecież syntetyczną wołowinę też trzeba będzie produkować z jakichś surowców. Z jakich? Tajemnica to wielka, więc skazani jesteśmy na domysły, a tropu dostarcza nam Stanisław Lem w książce “Kongres futurologiczny”. Jest tam opis międzynarodowej konferencji poświęconej ratowaniu planety – ale jeszcze nie przed globalnym ociepleniem, tylko przeludnieniem. Japońscy naukowcy przedstawili projekt ogromnego, zakotwiczonego w morskim dnie, samowystarczalnego wieżowca, który był wyposażony w mechanizmy wychwytujące nawet “poty śmiertelne i inne cielesne sekrecje”, które byłyby następnie przerabiane na wodę pitną i żywność. Prelegenci nawet rozdali uczestnikom przygotowane na tę okazję paszteciki w foliowych opakowaniach, ale ci starali się upychać je w szczelinach foteli – bo na ostentacyjne wyrzucenie nie pozwalała etykieta. Ponieważ literatura wyprzedza tak zwane życie i to znacznie, to nie jest wykluczone, iż podstawowym surowcem do produkcji “syntetycznej wołowiny”, będą “cielesne sekrecje”, a nawet zwłoki nieboszczyków – bo kto to widział, żeby tyle pełnowartościowego białka marnowało się w ziemi, czy krematoriach! Tego oczywiście nie wolno głośno mówić i pewnie dlatego produkcję “syntetycznej wołowiny” otacza taka mgła tajemnicy, tak, że nawet nie wiemy, czy dla starszych i mądrzejszych będą produkowane gatunki wołowiny koszernej – bo chyba nie wszyscy będą mogli jeść to samo?
Stanisław Michalkiewicz
Źródło: redakcja