Stanisław Michalkiewicz: Kulisy demokracji kierowanej (FELIETON)
Demokracja demokracją – ale ktoś przecież musi tym kierować! - twierdził w filmie Krzysztofa Zanussiego “Kontrakt” partyjny buc, grany przez Janusza Gajosa. Taki pogląd nie jest specjalnie popularny w środowisku mikrocefali, uważających, że demokracja, to pełny spontan i odlot, niczym Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy pana “Jurka” Owsiaka.
Inaczej w środowisku hołdującym teoriom spiskowym, które programowo nie wierzy w żadne oficjalne wersje, niczym ów uczeń, co to opowiadał, iż pani w szkole mówiła, że Fenicjanie robili szkło z piasku. - To nie jej wina – wyjaśniał słuchaczom. - Ona tak musi, bo inaczej wylaliby ją z roboty. Taki sceptycyzm nie jest pozbawiony podstaw, zwłaszcza w krajach które doświadczyły komunizmu w jego sowieckiej wersji – bo są również wersje inne, na przykład ta, którą obecnie forsuje Partia Demokratyczna w USA, no i oczywiście – Unia Europejska. Ta alternatywna wersja różni się od bolszewickiej między innymi tym, że nie jest obliczona na niszczenie instytucji publicznych, tylko na ich wykorzystanie dla potrzeb rewolucji. Na tym właśnie m.in. polegała polityka narodowościowa uprawiana przez Józefa Stalina. - Nie możecie wytrzymać, żeby nie mówić, dajmy na to, po białorusku? A gadajcie sobie na zdrowie, byleście tylko w tym języku wychwalali socjalizm i Józefa Stalina. Więc w krajach, które doświadczyły na sobie komunizmu w wersji sowieckiej, zwłaszcza w pokoleniu starszym, które tę szczepionkę dostało, dość powszechnie panuje sceptycyzm wobec rozmaitych wynalazków. Jakże inaczej, skoro ludzie pamiętają, jak to ówcześni utytułowani eksperci stręczyli wszystkim na przykład “centralizm demokratyczny”, a więc coś, czego nigdy nie było, nie ma i nie będzie? Co innego ludzie młodzi, którzy tej szczepionki nie dostali. To właśnie oni stanowią lwią część uczestników wszystkich “strajków kobiet” i innych, podobnych przedsięwzięć, w których naiwniacy płci obojga są przez cwanych promotorów komunistycznej rewolucji wykorzystywani do destrukcji organicznych więzi społecznych, by w ten sposób historyczne narody przerobić na “nawóz historii”, wykorzystywany potem przez rewolucyjne Judenraty. Wtedy przyjdzie kryska również na proletariat zastępczy, który – jako już niepotrzebny – zostanie przepuszczony przez maszynkę do mięsa – jak to zrobił Stalin z tak zwanymi “starymi bolszewikami”.
Wróćmy jednak do kwestii, czy demokracja to pełny spontan, czy też ktoś tym kieruje? Wyjdźmy od pytania, co jest niezbędne do rządzenia państwem? Dwie rzeczy: wiedza i siła. I jednym i drugim dysponuje armia i tajne służby. Wprawdzie dzisiaj, kiedy słyszymy deklaracje niektórych naszych generałów w związku z wojną na Ukrainie, możemy nabrać wątpliwości, czy mają oni w ogóle jakąś wiedzę, czy tylko kierują się myśleniem życzeniowym, ale może nie jest aż tak źle, może oni też są w sytuacji, jak ta nauczycielka, co to mówiła dzieciom, że Fenicjanie robili szkło z piasku. Doniesienia medialne, jakoby w wojsku nikt nie był pewny dnia ani godziny, takiemu optymizmowi sprzyjają. Inna sprawa, czy wskutek tego nasza generalicja nie zatraciła zdolności rządzenia państwem, bo przecież przyzwyczajenie, zwłaszcza długoletnie, do wygadywania głupstw, staje się drugą naturą, a od tego może już nie być odwrotu. Co innego tajne służby, czyli bezpieczniacy. Jeśli nawet nie wszystko, to w każdym razie bardzo wiele wskazuje na to, iż naszą demokracją to one kierują i to od stanu wojennego, wprowadzonego 13 grudnia 1981 roku, Jak pamiętamy, wtedy internowany został Edward Gierek i jego pierwszy minister Piotr Jaroszewicz. Przecież nie ze względu na to, że byli oni przeciwni socjalizmowi, czy sojuszowi z ZSRR, tylko ze względów edukacyjno-pedagogicznych – żeby pokazać, że partia już się nie liczy, tylko bezpieka – wojskowa i “cywilna”, czyli SB. I tak już zostało z tym, że SB w połowie lat 80-tych została przez wywiad wojskowy rozgromiona i to on w rezultacie przeprowadził u nas sławną transformację ustrojową, zgodnie z ustaleniami poczynionymi przez Daniela Frieda z Departamentu Stanu ze strony amerykańskiej i ówczesnego szefa KGB Władimira Kriuczkowa ze strony sowieckiej. Dodatkową poszlaką jest nie tylko to, że wywiad wojskowy przeszedł transformację ustrojową w szyku zwartym, podczas gdy rogromiona SB została poddana “weryfikacji”, ale również to, że prezydentami w “wolnej Polsce” zostawali tajni współpracownicy jak nie wywiadu wojskowego, to SB – o ile zostali przejęci przez wywiad wojskowy. Tak było z generałem Jaruzelskim, tak było z Kukuńkiem, tak było z Aleksandrem Kwaśniewskim i tak było z Bronisławem Komorowskim. Epizodu konfidenckiego nie miał Lech Kaczyński i Andrzej Duda – chociaż czy w takich sprawach można mieć absolutną pewność? Co na ten temat pisze poeta? “Za ten grzech Ojczyznę biedną ogień spaliłby niebieski, gdyby nie to, że jej strzeże anioł: Zygmunt Wasilewski. On tu jeden trzyma fason ponad Żydów podłą zgrają i on jeden nie jest mason – chociaż – czego nie gadają?” Jak wiadomo, wywiad wojskowy w postaci WSI został zlikwidowany we wrześniu 2006 roku, nawiasem mówiąc, przy udziale jegomościa obecnie zdemaskowanego jako rosyjski szpieg, którego, niczym gorący kartofel, przerzucają między sobą Antoni Macierewicz i Książę-Małżonek - kto był jego wynalazcą – ale nie o to chodzi, tylko o to, że oficjalna nieobecność WSI w naszym życiu publicznym jest tylko wyższą formą obecności, Chodzi po agenturę zwerbowaną i jeszcze za komuny i potem – już w “wolnej Polsce”. Została ona starannie uplasowana w zasadniczych miejscach życia publicznego i za jej pośrednictwem kolejne mutacje WSI ręcznie sterują nie tylko polityką, nie tylko gospodarką, nie tylko wymiarem sprawiedliwości, ale w olgóle – całym życiem publicznym. Dodatkowym, ale bardzo ważnym elementem tej sytuacji jest okoliczność, że u progu transformacji ustrojowej, bezpieczniacy na wszelki wypadek, gdyby coś jednak poszło nie tak, przewerbowali się do naszych – wtedy przyszłych, a teraz - obecnych sojuszników i wykonują dla nich zadnia zlecone, a te zależności utrzymują się w kolejnych pokoleniach ubeckich dynastii, jako że mamy u nas dziedziczenie pozycji społecznej.
Przypominam to wszystko, bo właśnie pan red. Leszek Szymowski podał informację, że pan premier Mateusz Morawiecki był dwukrotnie zarejestrowany jako tajny współpracownik NRD-owskiej STASI – ale, że jego teczka w Niemczech jest nadal utajniona, bo odmówiono mu wglądu do niej, chociaż o to prosił. Ta okoliczność wyjaśniałaby wiele zagadek, ale skłania też do pytań. Po pierwsze, dlaczego Naczelnik Państwa w 2015 roku byłego doradcę Donalda Tuska wprowadził do rządu Beaty Szydło na stanowisko wicepremiera, a potem, kiedy w ramach “głębokiej rekonstrukcji rządu”, spuścił panią Szydło z wodą na emeryturę do Parlamentu Europejskiego, a na premiera wysunął właśnie pana Morawieckiego? Po drugie – czy pan red. Szymowski natrafił na dokumenty dotyczące premiera Morawieckiego rzeczywiście – jak pisze - przypadkowo, czy też zostały mu one zręcznie, “bez jego wiedzy i zgody”, podrzucone? Od odpowiedzi na to pytanie zależą różne rzeczy, m.in. ewolucja sceny politycznej naszego bantustanu w przyszłym roku, kiedy to my wszyscy, jako, “suwerenowie”, będziemy celebrować święto demokracji w postaci wyborów. Jak bowiem mawiał wybitny klasyk demokracji Józef Stalin, jeszcze ważniejsze od tego, kto liczy głosy, jest przygotowanie “suwerenom” prawidłowej alternatywy. A kiedy alternatywa jest prawidłowa? Wtedy, gdy bez względu na to, kto wybory wygra, będą one wygrane.
Stanisław Michalkiewicz
Źródło: Stanisław Michalkiewicz