Problem relokacji imigrantów znów powrócił
Wpuszczenie nielegalnych imigrantów z Afryki i Azji znów powróciło. Unia Europejska domaga się od krajów członkowskich ich „solidarnościowej” relokacji. Rząd polski uważa, że w tej sprawie powinno się wypowiedzieć społeczeństwo w referendum.
Wydawało by się, że ten problem mamy już za sobą. W 2015 r. Unia Europejska forsowała pomysł przymusowych relokacji imigrantów, dla których Niemcy otworzyli szeroko drzwi. W 2014 r. fala ekonomicznych imigrantów z Afryki i Azji zalała Europę południową i kierowała się do Niemiec. Angela Merkel myśląc, że w uciekinierach znajdzie tanią siłę roboczą otworzyła szeroko ramiona i przyjmowała wszystkich „jak leci”. Na efekty takich czynów nie trzeba było czekać. Zachód nie mogąc poradzić sobie z ogromna falą imigrantów, zastosował rękami UE przymusową relokację, obarczając nią wszystkie kraje wspólnoty.
Gdy Polska po 2016 r. powiedziała stanowcze „nie”, usłyszała od Donalda Tuska szefa Rady Europejskiej, że poniesie za to surowe konsekwencje, bo takie są standardy Unii. Gdy w 2015 r. toczyły się brukselskie negocjacje w tej sprawie i Grupa Wyszehradzka podjęła decyzję, aby nie godzić się na rozlokowanie w ich krajach imigrantów, w ostatniej chwili rząd Ewy Kopacz złamał porozumienie wyszehradzkie i głosował za relokacją. Później głosem swego rzecznika rządu Cezarego Tomczyka dowodzono, że Polska jest gotowa na przyjęcie każdej liczby imigrantów.
Dziś już wiemy dobrze, ze polityka otwartych drzwi odbiła się krajom Zachodu dotkliwą czkawką. Imigranci stworzyli specyficzne getta, nie chcieli pracować (przecież przyjechali jedynie po socjal). Ich grupy składały się głównie z młodych mężczyzn, którzy dla swoich frustracji szukali ujścia w zamachach, gwałtach. Etniczne grupy między sobą toczyły bójki, podpalały samochody. Ile tragedii ludzkich udało by się uniknąć, gdyby zatrzymać w porę napływową falę z Afryki i Azji.
Od tego czasu sytuacja polityczna uległa zmianie. Bruksela przyznała się do błędnej polityki migracyjnej i wydawało się, że ten etap mamy już za sobą. Tym bardziej, że za naszą wschodnią granicą toczy się brutalna wojna. Przyjęliśmy do siebie olbrzymią liczbę prawdziwych uchodźców wojennych, którzy uciekali spod bomb. W naszym kraju pozostało ok. 1,5 mln Ukraińców, a przez nasz kraj przetoczyło się ich do 7 mln. Sytuacja dalej jest bardzo trudna. Wojna przybiera coraz brutalniejsze formy i nie widomo jeszcze jakie będziemy mieli zwroty akcji. Bruksela w niczym nam nie pomogła, bo kwota czterdzieści kilka euro przyznana na jednego emigranta jest kpiną. Teraz za złamanie prawa azylowego grozi nam kara powyżej 20 tys. euro za głowę imigranta.
Unia chyba zapomniała, że jeszcze przed inwazją Rosji na Ukrainę, Białoruś na życzenie Kremla rozpoczęła z nami wojnę hybrydową na wschodniej granicy. Na tereny graniczne zwożono masowo imigrantów, którzy mieli nielegalnie przedostać się na nasze tereny. Opozycja chciała ich przytulić do piersi, rozprzestrzeniając łzawe wiadomości o biednych dzieciach i ich matkach niewpuszczonych na tereny Polski. „Wpuście tych ludzi do nas, a potem ustalimy skąd oni są”- dowodziła posłanka PO.
Na szczęście nie poszliśmy tą drogą i postawiliśmy mur na wschodniej granicy. Pomimo elektronicznego zabezpieczenia, codziennie grupy imigrantów próbują go forsować. Są coraz bardziej agresywni i dzielący się na małe grupki, aby trudniej było by ich wyłapać.
Polska pod względem napływu niekontrolowanego imigrantów jest obecnie bezpieczna. Ale próby obłożenia nas przez Unię tysiącami imigrantów płynących z Afryki jest chyba ponurym żartem. Południowa fala imigracji przybrała na sile. Do Włoch i Grecji płyną ciągle pontonowe łodzie z ludźmi poszukującymi łatwiejszego życia. Cel mają jeden – dostać się do Niemiec, bo tam mają kogoś z rodziny, który doniósł , że żyje mu się dobrze, nie musi pracować, a ma niezłe jak na niego utrzymanie.
Na początku czerwca doszło do podpisania nowego prawa azylowego. W toczących się negocjacjach brało udział południe i bogata północ Europy. Georgia Meloni okazała się zręcznym negocjatorem i wymusiła na innych państwach wszystkie swoje postulaty azylowe. Obok normalnej procedury azylowej Włosi będą teraz mogli stosować procedurę specjalną. Można będzie ich wyłapywać, zamykać w aresztach detencyjnych i wyrzucać do obcych dla nich krajów, w których nie przestrzega się praw człowieka. Unia ma także przeznaczyć olbrzymie pieniądze na śródziemnomorską granicę. Zaraz po podpisaniu nowego prawa azylowego, Meloni niemal wymusiła na Ursuli von der Leyen wspólny wyjazd do Tunisu i zapewnienie tam w imieniu Brukseli władzom reżimowego Tunisu, że dostaną szybko 1 mld euro w zamian za przyjmowanie „ludzkich transportów” deportowanych z Włoch.
W międzyczasie wybuchły poważne zamieszki na tle rasowym we Francji. Na ulicach wielu miast toczyły się regularne boje z policją. W takiej rzeczywistości szwedzka rezydencja powróciła do nowej wersji relokacji. Ma się to teraz nazywać obowiązkową solidarnością. Kraje, które nie chcą przyjmować 30 tys. rocznie imigrantów, będą mogły zapłacić za nich składkę 22 tys. euro za jednego uciekiniera.
Dlatego najlepszym rozwiązaniem jest referendum w tej sprawi. Niech sami obywatele polscy wypowiedzą się, czy chcą u siebie niekontrolowane grupy muzułmańskich imigrantów ekonomicznych. Czy godzą się na „Paryż w Warszawie”? Opozycja jak zawsze jest przeciwna temu pomysłowi, dowodząc, że nikt nas do tego nie zmusza. Przecież pani komisarz UE powiedziała, że nie będziemy tym objęci. Nie dodają tylko, że po pięciu dniach zmieniła zdanie i oświadczyła, że możemy nie przyjmować uciekinierów ekonomicznych, ale wówczas musimy płacić 22 tys. euro za każdego. Dopóki nie ma wyraźnych zapisów na ten temat, nie można wierzyć w żadne słowa, które zmieniają się zależnie od sytuacji.
Ten artykuł ukazał się w miesięczniku Moja Rodzina.
Źródło: własne