Kowal: Powódź czy seks? (FELIETON)
W związku z dramatem powodzi wypowiadają się rozmaici specjaliści i, niestety, także politycy. Istny raj dla tych, co pragną się popisać swoją mownością. Słucham, i uszom nie wierzę ilu samozwańczych specjalistów od hydrologii wyłoniło się z poszczególnych ugrupowań. Ależ z nich znawcy tematu!
Już zwyczajowo wtóruje im zbiorowisko rządowych pań, z których co najmniej kilka duby smalone plecie – i to bez żenady, popisując się publicznie swoją niewiedzą. Przykład pierwszy z brzegu: nie tak dawna gadka szmatka paniusi ministry, która biadoliła nad tym, że ktoś tam proponuje rozwinąć transport rzeczny. Zwariował? Przecież to jest najdroższa forma transportu – gada babsko, nie mając zielonego pojęcia, że jest wręcz przeciwnie i że kraje mające wielkie rzeki mocno ów transport, z licznych powodów najlepszy, rozwijają. Ale członkowi – o pardon, członce – rządu sezonowego premiera wiedza na nic nie jest potrzebna. On-ona ma od czasu do czasu występować, aby ciemny lud widział, jaka to władza jest zapracowana.
Wszystko na pokaz. Wszystkim zawiaduje przesławny pijar. Ciągle im mało, w czym przoduje ich zwierzchnik, odczuwający nieskończoną potrzebę popisywania się posiadaniem władzy. To właśnie on jest mistrzem, ba! arcymistrzem w hm… obwieszczaniu ( tu należy delikatnie, bo wchodzi w grę karalna obraza majestatu) rzeczy dziwnych. To właśnie on w chwili, gdy nawet ślepa babka mogła dostrzec, że w południowo zachodnich rejonach kraju już zaistniał stan klęski powodziowej, orzekł był, iż prognozy nie są alarmujące. Czyli, mówiąc prosto, przesadzone. Czyli, drodzy obywatele, możecie włazić pod kołdry i spokojnie chrapać. Sam pan premier daje głowę, że aż tak źle nie jest. Czy to zabawa z narodem w durnia? A może brak świadomości sytuacji? Bo chyba nie piątej klepki – to, póki co, byłoby orzeczone nazbyt pochopnie.
Sytuacja dla trzymających lejce władzy nie do pozazdroszczenia. Jeszcze przy świadomości, o czym już głośno ludziska gadają, że aktualny sezonowy rząd zatrzymał część inwestycji, mających chronić kraj przez powodziami właśnie. Bezmyślność nie jest tu chyba określeniem na wyrost.
Z wielości opinii i ocen wyłowiłam jedną, nader celną. Już nie pomnę, kto to zaproponował. Było tego zbyt wiele i mieniło się jak w kalejdoskopie. Ów człowiek, będący tam, na miejscu kataklizmu, (absolutnie nikt z rządu i którejś z partii) pochylił się nad sposobami przygotowania ludności do odpowiedniego zachowania w przypadku podobnych klęsk. Żeby, mając wbite w pamięć ustalone znaki sygnalizacyjne, mogli - przy zagrożeniu przez falę powodziową - porozumiewać się nimi z ekipą ratowników. Wiedza czasem na wagę życia. Teraz, gdy powódź już szaleje, uczą tego na chybcika. A może by tak wprowadzić naukę o sposobach zachowania w obliczu zagrożeń do programów szkolnych? Mądry człowiek – trafił w samo sedno. To jest do zrealizowania. To byłby dowód na mądrość zarządzających oświatą. Na własnej skórze przekonałam się, jak takie nauki mogą być użyteczne. Mieliśmy w mojej szkole myślących nauczycieli. To oni, na lekcjach przysposobienia uczyli m.in. udzielania pierwszej pomocy w razie wypadków, sposobów tamowania krwawień czy w razie poważnych obrażeń. układania ciała w odpowiedniej pozycji. Minęło trochę lat i nagle wiedza ta okazała się zbawienna. Uratowałam człowieka, który spadł z dachu. Dzięki tej pierwszej pomocy przeżył.
Niestety, nie mam złudzeń. Obecne władze oświaty i, szerzej, nietykalnych środowisk LGBT, nie dopuszczą do zastąpienia lekcji o życiu seksualnym ( pod zmyłkową nazwą „edukacja zdrowotna”) lekcjami o zachowaniu się w przypadku katastrof, kataklizmów i nieszczęśliwych wypadków. Ale może coś się tu zmieni, gdy już wody opadną a banda pokrzykujących furmanów, prowadzących pojazd zwany Polską, odjedzie wreszcie w siną dal. Oby. Bo już wystarczy nam nieszczęść. Kończy się pora igrzysk. Nadchodzi pora chleba. Naszego, codziennego. Dobrego i przyjaznego.
Anna Kowal