Kowal: Godność dziecka? I co z tego! (FELIETON)
Musimy, koniecznie musimy skończyć raz na zawsze ze wstecznymi poglądami - i gnać do nowego, wspaniałego świata! Tak nakazał nam wielooki, wieloręki i wielonarodowy potężny król GENDER. Dostrzeże wszystko, po wszystko potrafi wyciągnąć ręce – i bez trudu zdobywa kraj po kraju. Ma też wreszcie piękną szansę rozwoju w Polsce.
Od lat, pod butem konserwatywnego reżimu, czekaliśmy na wypełnienie jego wyzwań. Chwycenia tego, co najważniejsze: prawa do decydowania o umysłach młodego pokolenia. I w końcu stało się! Mamy to! Mamy w rękach cugle oświaty. Niech nas nazywają dyktatorkami szkolnictwa albo zabójczyniami dziecięcych dusz. Mogą sobie gadać. Grunt, że władza nad umysłami dostała się nam! A my już dobrze wiemy, jakimi drogami musi iść szkoła. Naszym mottem stał się okrzyk nietykalnego orkiestranta Jurka: Róbta co chceta!
Jednak dość tych żartobliwych tonów. Sprawa wcale żartem nie jest. Szkoła wpadła w łapy przedziwnego tandemu: niejakiej Nowackiej i jej prawej ręki - Lubnauer. Niczym wygłodniałe lisy zaczaiły się na małe kurczęta – nasze dzieci. Chociaż czy ciągle nasze? Czy się aby nie łudzimy, że nadal mamy prawo decydowania o tym, co ich dotyczy? Wprowadzane przez ministerialny tandem zarządzenia są oczywistym dowodem, iż nasze latorośle w rzeczywistości stały się ( prawną?) własnością państwa. Żadnemu rodzicowi nic do tego, co się teraz w szkole dzieje! Ruki po szwam – i morda w kubeł! Nie macie już nic do gadania! No, może pozwoli się łaskawie byście mogli wyrażać opinie na temat koloru ogrodzeń i ławek na szkolnym boisku.
Reformy ministerialnego duetu zaczęły się, a jakże, od skasowania tego, co było im nie w smak w programie nauczania. Szybko dobrały się do podręczników, wymazując istotne zdarzenia z historii kraju oraz do listy lektur, wycierając grubą gumką cenzora te ważne dla narodowej literatury. Niczym sprzątaczki w potężnym super markecie, rzuciły się z miotłami do wygarniania z każdego kąta paskudnego, polskiego wstecznictwa. Ciemnoty nie licujących z nowoczesnością pogladów na temat płci, seksu i – co było im najbardziej piekącą solą w oku – religii. Wpierw sięgnęły po to ostatnie. Jakimś wydumanym zarządzonkiem wypchnęły jej lekcje poza programy nauczania. Po protestach oraz interwencjach - niestety, początkowo bez wyrazistego w nich udziału kościelnych hierarchów – łaskawie zezwoliły na wejście katechetów do klas, ale w sposób ledwo widoczny. Na szczęście nie wydały nakazu wchodzenia nauczycieli religii przez okna lub okienka piwniczne. Ale i to przeoczenie da się naprawić, póki wodze rządów dzierżą ci „słuszni”. I cóż z tego, że ten i ów rodzic zaczął wzdychać, iż lepiej z tą religią było nawet w niektórych latach komuny. Tandem jest ponad wszelkie krytyki. Tandem realizuje z rewolucyjnym zapałem leninowską maksymę, że „religia to opium dla ludu”. Jeszcze trochę, i podczas porannych szkolnych apeli zadźwięczą słowa Międzynarodówki, szczególnie fragment „myśl nowa blaski promiennymi dziś wiedzie nas na bój, na trud…”
Nie, nie zapomniałam o tytule tego felietonu. Dlaczego użyłam słowa „godność”? Chodzi o drugą z „reformowanych „ dziedzin nauczania, tę dotyczącą płci i seksu. Traktując czytających z należną powagą jako osoby myślące, raczej nie muszę wyjaśniać, że zbiór prawd o wychowaniu i psychologii dziecka powstał nie dopiero teraz, pod naciskiem grupy ideologów czy zawodniczek w igrzyskach kobietonów. Znany jest od dawien dawna. A owa godność? Wystarczy wpisać to słowo w wyszukiwarkę. Niestety, nie będzie dla prezentowanego tandemu pozytywne to, co można tam wyczytać. Odpowiedź znawców, na czele z wybitnymi światowymi pedagogami, wręcz zmiata z powierzchni ziemi ideologiczne dywagacje obu pań i podobnych im pseudo cywilizatorów.
W zakres tego, co nazywamy godnością dziecka wchodzą jego ważne dla rozwoju i dla psychiki prawa, m.in. do intymności i do związanego z wiekiem naturalnego wstydu. Oznacza to, iż mają niepodważalny przywilej bycia nieświadomymi tego, co przynależy dorosłym, przede wszystkim wiedzy o praktycznej stronie życia seksualnego. Upraszczając: dzieci nie muszą, bo to ich jeszcze nie dotyczy, wiedzieć jak wygląda akt seksualny i „ uczyć się” że to nic wstydliwego, np. poprzez – bywa że przy innych - oglądanie czy dotykanie sfer intymnych. Takie swoiste oswajanie i tresowanie stoi w sprzeczności z psychiką dzieciaków, z ich wstydliwością. Byle kto nie ma prawa wchodzić z buciorami w tę tak ważną sfery dziecięcej wrażliwości. Wdzieranie się weń, bo tak sobie wymyślili genderowi ideolodzy, jest podeptaniem godności niedorosłego człowieka. A winna ona być pod ścisłą ochroną prawa. Niestety, nie jest. Wyrzucono ją bowiem na śmietnik, w którym z lubością grzebią stada genderowych hien.
Dopóki nie obudzą się rodzice, dopóty będą sobie szaleć po szkołach rozmaitej maści edukatorzy seksualni, ukrywający się pod szyldem edukatorów zdrowotnych. To co wtargnęło do naszych szkół, to już głośna pobudka! Alarm ostrzegawczy! Czy chcemy oddać nasze dzieci w łapy drani!?
Anna Kowal