Michalkiewicz: “Ataman” planuje zbrodnię sądową? (FELIETON)
W dniach ostatnich (czyżby naprawdę nadchodziły zapowiadane “dni ostatnie”?) niezawisły Sąd Rejonowy w Warszawie wydał postanowienie na podstawie którego ksiądz Michał Olszewski nadal pozostanie w areszcie wydobywczym. Areszt wydobywczy został w naszym bantustanie wprowadzony wprawdzie przez znienawidzonego Zbigniewa Ziobrę jeszcze podczas pierwszego rządu obozu “dobrej zmiany”, ale okazał się tak przydatny dla organizacji przestępczej o charakterze zbrojnym, czyli III Rzeczypospolitej, że obóz zdrady i zaprzaństwa nie tylko instytucję tę utrzymał, ale skwapliwie z niej korzystał.
Z jeszcze większą skwapliwością korzysta z niej zwłaszcza teraz, bo dla bodnarowców z czarnymi podniebieniami areszt wydobywczy, to prawdziwy dar Niebios, niezawykle przydatny dla nakazanej obywatelu Tusku Donaldu przez BND operacji “przywracania praworządności” - cokolwiek by to miało znaczyć. Areszt wydobywczy polega na tym, że bierze się do tego celu delikwenta, któremu niezależna prokuratura wprawdzie nie potrafi przedstawić żadnego trzymającego się kupy zarzutu, ale liczy na to, że na skutek aresztowych przeżyć delikwent wreszcie pęknie i posłusznie podpisze przesiąknięty fałszem i krętactwami papier, jaki niezależny prokurator mu podsunie do podpisania. Nie musi to nawet być przyznanie się do czegokolwiek; w cenie jest raczej oskarżenie kogoś innego, kogo niezależna prokuratura zawczasu upatrzyła sobie na ofiarę, ale nic na niego nie miała. Teraz, dzięki aresztowi wydobywczemu, już ma przynajmniej jakiś pozór oskarżenia, dzięki czemu sprawa może być nie tylko “rozwojowa”, ale nawet pod względem prawnym “smakowita” - jak mówił pan mecenas Maciejkowski, z którym przelotnie zetknąłem się podczas praktyki studenckiej w lubelskim sądzie. Więc w areszcie wydobywczym kładzie się nacisk raczej na dostarczenie delikwentowi przeżyć. Mogą one być dwojakiego rodzaju. Na przykład profos dostanie polecenie, by jak najrzadziej, a niekiedy nawet wcale nie wypuszczać delikwenta do kibla. O tym właśnie informował pełnomocnik księdza Olszewskiego, ale niezawisłe sądy najwyraźniej musiały dostać rozkaz, by nie traktować tego poważnie. Gdyby jednak nawet ktoś taki, jak pan sędzia Igor Tuleya choćby przez dobę nie był wypuszczony do kibla i nawalił w portki, to z pewnością wykazywałby później więcej empatii. Drugim, poważniejszym przeżyciem w areszcie wydobywczym jest wpakowanie delikwenta do celi z bojowymi sodomczykami. W tym celu bodnarowcy mogą poinstruować naczelnika aresztu: wiecie, rozumiecie, naczelniku, wpakujcie wy tego delikwenta do celi razem z “Parówą” i “Lujem”. Niech go tam przecwelują, aż mu się dupa rozkalibruje – bo inaczej z wami będzie brzydka sprawa. Nie są to “tortury” w rozumieniu Reichsfuhrerin Urszuli von der Layen, a nawet gdyby było inaczej, to skoro w imieniu BND udzieliła ona obywatelu Tusku Donaldu dyspensy na “przywracanie praworządnosci”, to siłą rzeczy i na “wióry”, które się sypią, gdy “Parówa”, czy “Luj” kogoś rąbie. Czy księdzu Olszewskiemu już dostarczono takich przeżyć, czy to dopiero pieśń przyszłości – tego oczywiście nie wiem. Jedno natomiast wydaje się pewne.
Otóż ksiądz Michał Olszewski przebywa w areszcie wydobywczym od marca. Od marca, czyli już 8 miesięcy – a na podstawie ostatniego postanowienia niezawisłewgo Sądu Rejonowego w Warszawie, może być tam trzymany następne trzy miesiące, po których kolejny sędzia może mu ten areszt przedłużyć. Nawiasem mówiąc, trochę niedobrze, że niezależne media głównego nurtu nie publikują nazwisk sędziów, którzy wydają te wszystkie salomonowe orzeczenia. “Nie jest światło, by pod korcem stało” - twierdzi poeta, więc im wiecej nazwisk płomiennych szermierzy przywracania praworządności opinia publiczna pozna, tym chyba lepiej. Na przykład pani sędzia Anna Łasik z Poznania na własną rękę, w twórczym porywie kreatywności, wprowadziła do polskiego systemu prawnego zasadę odpowiedzialności zbiorowej, która okazała się prawdziwym darem Niebios dla przemysłu molestowania. Czyż z tego tytułu nie zasługuje na wdzięczną pamięć, nie tylko kapitanów i beneficjentów tego przemysłu, ale również tych obywateli, którzy po rozwoju tej branży tyle sobie obiecują? Bo chyba utrzymywanie tej anonimowości niezawisłych sędziów nie bierze się stąd, że wstydzą się oni swoich orzeczeń, albo – że tchórzliwie chowają się za murami faszystowskiej regulacji o ochronie danych osobowych? Maria Gurowska, nee Morycówna Zandówna, czy sędzia Kryże (gdzie Kryże, tam krzyże”), w sekcjach tajnych wydawali swoje orzeczenia z podniesionymi wysoko łbami, więc byłoby trochę niestosownie, gdyby w III RP niezawiśli sędziowie wstydzili się tego, co wyprawiają, albo obawiali się konsekwencji.
Według kodeksów, areszt jest środkiem zabezpieczającym i stosuje się go zasadniczo z dwóch powodów; gdy zachodzi obawa mataczenia, albo obawa ucieczki. Myślę, że w przypadku księdza Olszewskiego ani jedna ani druga przyczyna nie może mieć miejsca. Bodnarowcy z prokuratury mieli aż 8 miesięcy by go zoperować – o ile w ogóle cokolwiek na niego mają – więc po takim czasie żadnego “matactwa” już być nie może. O ucieczce nawet nie wspominam. Skoro zatem przez 8 miesiecy bodnarowcy z czarnym podniebieniem nie potrafili księdzu Olszewskiemu udokumentować stawianych zarzutów, to nieomylny to znak, że g... mają, a tylko wykonują polecenia głównego siepacza, czyli podszywającego się pod Prokuratora Krajowego, pana Dariusza Korneluka. W związku z tymi bodnarowcami w Prokuraturze Krajowej pojawiły sie fałszywe pogłoski, jakoby podczas urządzanych tam pijatyk, w fazie rozrzewnienia, prokuratorzy spiewali w oryginale piosenkę z repertuaru Żanny Biczewskiej, której refren brzmi: “liubo, bratcy, liubo, liubo bratcy żyt`, s naszym atamanem nie prichoditsia tużyt`” - co sie wykłada, że miło braciszkowie, miło, miło braciszkowie żyć; z naszym atamanem nie wypada się smucić”. Z “atamanem” - czyli prawdopodobnie z panem Adamem Bodnarem, no bo z kim?
Zresztą mniejsza z tym, bo jakież sensowne zarzuty można postawić ksiedzu Michałowi Olszewskiemu? Ze wziął rządowe pieniądze? Owszem – ale przecież ich nie ukradł. Jeśli przy przekazywaniu tych pieniędzy były jakieś nieprawidłowości, to dopuścić mógł się ich ewetnualnie ten, który mu je przyznał – bo przecież ksiądz sam sobie ich nie przyznawał. Wreszcie nie można też postawić księdzu zarzutu malwersacji przyznanych pieniedzy, bo przecież swojej inwestycji nie zakończył. Wyglada na to, że mamy do czynienia z przestępczą zmową przeciwko wymiarowi sprawiedliwości – a być może nawet przygotowaniami do zbrodni sądowej.
Stanisław Michalkiewicz