Kowal: Rżnąć swego chłopa (FELIETON)
Oglądając niekończący się serial „ My – wasi drodzy politycy” trudno oprzeć się wrażeniu, że niekoniecznie słuszne jest powiedzenie, iż „nie strój czyni mistrza”. W naszej Polsce kochanej bywa wręcz odwrotnie.
Otóż również strój ma nam zamieszać we łbach, dowodząc, że ten i ów gość jest zupełnie, kompletnie, absolutnie wspanialszy niż rodacy sądzą, bo w rzeczywistości to ktoś nam bliski. Morowy równiacha i poczciwiec. Krótko mówiąc: swój chłop. Przykładów na to mnoży się aż pod sufit. Na które boisko przedwyborczego meczu by nie zerknąć, pętają się tam same fajne, równe chłopy, tacy swojscy, tacy nasi, że buzi dać, i z wielką niecierpliwością czekać na wyborczą urnę, aby ofiarować im swój głos. Chcąc oddać sprawiedliwość prawdzie, zauważmy, iż zjawisko to dotyczy nie tylko wyścigu do foteli radnych i posłów czy do kwatery w pałacu prezydenckim. Sztuka: ”Jestem swój chłop” była i jest grana także w pośledniejszych okolicznościach.
Pierwszoplanowym w niej aktorem, wręcz mistrzem w omamianiu widowni, jest aktualny nad -minister sezonowego rządu, którego można by śmiało nazwać Pierwszym Garderobianym. Opanował bowiem świetnie rolę, przystosowując do każdej okoliczności odpowiednie szaty. Weźmy na przykład czas powodzi. Jak się na takie coś odziać? W obliczu żywiołu zżerającego ludzki dobytek najlepsze są czarne, szaro stalowe lub ciemnozielone kurtki w stylu „zwykły przechodzień”. Jednego z modeli używał imć Garderobiany już za swego pierwszego dyrektorowania rządowym teatrem, gdy wielka woda zalała południowy wschód kraju. Mogliśmy wówczas aż do znudzenia podziwiać ( bo telewizja państwowa bezustannie składała mu wiernopoddańcze hołdy), jak „gospodarskim okiem” ocenia głębokość i wartkość wody, stojąc a to na brzegu, a to odważnie, wręcz bohatersko, przy samej niemal tamie. Ślicznie prezentował się w tej swojej akuratnej kurteczce przy wezbranej Wiśle w Sandomierzu. Widząc, że scena jest dobrze oświetlona i starannie okamerowana, zaś jego kostium odpowiedni, mógł z ulgą wygłosić swój zestaw komunałów. Wieść gminna niosła, że wnerwiony tym występem jeden z dotkniętych nieszczęściem mieszkańców zamachnął się ręką, celując w środek twarzy mówcy. Ale czego to ludzie nie gadają…
Czas płynął, mody się zmieniały. Lecz styl na „swego chłopa” przetrwał. Po drodze przywlókł się z zachodnio – europejsko - unijnych rubieży nowy trend. Tym razem znakiem osobniczej zwyczajności ( inna nazwa mody na „swego chłopa”) była biała koszula rozpięta z jednego lub dwóch górnych guzików. Takie rzucające się w oczy swojskie bezkrawacie miało być znakiem, żeśmy nie jakieś ważniackie persony, a szczere, zwyczajne chłopaki. Rozpleniły się te niedopięte koszule w rozmaitych scenach zbiorowych, jak chociażby podczas niedawnego, sławetnego Campusu Polska w Olsztynie. Którykolwiek z eksponujących swą koszulę uczestników wylazł był na scenę głosić wiekopomne idee, lub z grubej rury ( czyt: brutalnie, bez zahamowań) dowalić przeciwnikom, był po prostu takim swoim, szczerym facetem. Wyglądało to chwilami na zawody, kto z nich lepiej rżnie swego chłopa. Dodam, że nie mam na myśli niejakiego Roberta B., tego na wygnaniu w Brukseli.
Trzeba przyznać, że nasz bohater nie ma szczęścia do matki Natury. Mocno się zawzięła, by dopiec mu swoimi wybrykami. Tak jak w czasie pierwszych jego rządów, również i teraz zaczęła lać się potężna woda ( nie mam na myśli jego wielkich obiecanek). Tfu, co za pech! Ale i niezła okazja aby znowu rżnąć swego chłopa. Tym razem idealną scenerią okazał się tzw. sztab kryzysowy. Nie było tu jednak rozpiętej koszulki, choć wystąpiły wspomniane kurteczki. Jednak pojawiła się pewna nowość,
ciemny podkoszulek, którego barwa podkreślała wyraz zafrasowania na twarzy. Całości dopełniła miska ugotowanej przez małżonkę zupy szczawiowej, jaką ani chybi dowieziono aż z Sopotu. Zajadał ją na oczach całej Polski, dając wyraz prawdziwie swojskiej bliskości z obywatelami. Szepczący po kątach bałwochwalcy nie kryli podziwu: „Ach, jak on pięknie porusza tą łyżką. Taki swój chłop”. Fakt, że zawszeć to milszy widok niż ciągle ta woda, te płynące nią truchła zwierząt i rozwalone
domy.
Jednak smakosz szczawiowej nie jest jedynym specem od „rznięcia swego chłopa”. Godzien uwagi wydaje się też domniemany kandydat na kwaterę pod żyrandolem, niejaki Radosław S. Niejeden rodak ryknął gromkim śmiechem, gdy na spotkaniu z grupą obywateli oświadczył, że jest zwykłym chłopakiem z Bydgoszczy, no i mieszka na wsi. Rolnik?! Od kiedy? Trzeba mu wszakże przyznać, że częściej od partyjnych kolegów chodzi pod krawatem. Cóż, ani chybi są to resztki, miazmaty po dawnej przynależności do wrażego PiS-u, gdzie strojem głównym był i jest garnitur oraz koszula z krawatem. Krawaciarzem bywa często, choć nie zawsze, także jego rywal w biegu do prezydenckiego żyrandola, Rafał T. Ten mniejszą widać wagę przywiązuje do stroju, za to znakomicie, śladem głównego wodza, opanował sztukę robienia wielkich zdziwionych niewinnych ocząt, jakie miewają filmowe dziewice. Nie wierzycie, że i on nieźle rżnie swego chłopa? Obejrzyjcie któreś ze spotkań.
Ostatnio znów w robocie była kurteczka Garderobianego. Tym razem mogła ją obejrzeć grupa młodocianych sportowców na Stadionie Narodowym, gdzie jej właściciel wręczał im jakieś medale czy wisiorki. Tymczasem pod jego urzędem godzinami stali rolnicy oraz pielęgniarki, domagając się spotkania. Dziwni ludzie… To co? Miał się rozerwać? Być w dwóch miejscach naraz? Milej jest przykucnąć, jak taki zwykły szczery kibic, do fotki ze sportowcami. Ci przynajmniej nie zadadzą pytań. A protestujący? Fuj, oni tak brzydko krzyczą. No i, co ważniejsze, nie da się przed nimi rżnąć swego chłopa. Choćby nie wiem, jaką kurteczkę przyodział.
Anna Kowal