Płużański: Cichociemni, czyli polscy komandosi

W nocy z 15 na 16 lutego 1941 r. z Wielkiej Brytanii zostali przerzuceni do okupowanej przez Niemców Polski trzej pierwsi specjalnie przeszkoleni żołnierze, czyli cichociemni. Po ponad 11 godzinnym locie spadochroniarze trafili nie jak planowano pod Włoszczową w Kieleckiem, ale na Śląsk Cieszyński pod Skoczowem. Z kolei ostatnich w czasie II wojny światowej cichociemnych zrzucono w nocy z 26 na 27 grudnia 1944 r. Ale mało kto wie, że mieliśmy cichociemnych również po 1945 r.
Jednym z pierwszych cichociemnych, zrzuconym do kraju na początku listopada 1941 r., był – wówczas w stopniu porucznika - Jan Piwnik „Ponury”. „Działamy po cichu, stosujemy podstęp z przemocą, bez użycia broni” – powiedział przed atakiem na pińską katownię Gestapo - 18 stycznia 1943 r. I rzeczywiście, rozbicie więzienia w Pińsku powinno być uważane za jedną z najlepiej przygotowanych akcji polskiego podziemia, wzorcową. Żołnierze zrealizowali zadanie w 100 procentach, bez strat własnych, dodatkowo w miejscu naszpikowanym różnymi formacjami niemieckimi. Najpierw zdobyli więzienie, następnie odbili jeńców, równie skutecznie odskoczyli i w końcu przekroczyli granicę Generalnego Gubernatorstwa.
Potem, w Górach Świętokrzyskich Piwnik dokonał szeregu akcji dywersyjnych, w tym na niemieckie pociągi, likwidował konfidentów i szpicli, ubezpieczał zrzuty broni, ludzi i zaopatrzenia z Anglii. W gruncie rzeczy „Ponury” miał „szczęście” – poległ na polu walki od niemieckiej kuli (16 czerwca 1944 r. w Jewłaszach nad Niemnem), a nie w wyniku komunistycznych tortur. Trzy tygodnie później Nowogródczyznę zajęła Armia Czerwona.
Pomysłodawca „Kotwicz”
Pomysłodawcą wykorzystywania w celach dywersyjnych świetnie wyszkolonych skoczków spadochronowych – cichociemnych był mjr Maciej Kalenkiewicz ps. "Kotwicz". To polski inżynier, podpułkownik Wojska Polskiego, żołnierz Oddziału Wydzielonego Wojska Polskiego mjr Henryka Dobrzańskiego, „Hubala”, oficer AK, dowódca partyzancki w Okręgu Nowogródek Armii Krajowej, który sam jako cichociemny został zrzucony do Polski.
21 sierpnia 1944 r., pod Surkontami na Grodzieńszczyźnie, oddział AK Macieja Kalenkiewicza stoczył bitwę z batalionem NKWD. Było to pierwsze starcie Wojska Polskiego z sowietami od czasu ich agresji na Rzeczpospolitą we wrześniu 1939 r. Sowieci otoczyli wieś, ale niespodziewanie zostali ostrzelani przez Polaków w trakcie pokonywania podmokłych terenów otaczających Surkonty. Ostrzał zmusił ich do ucieczki, przegrupowania sił i oczekiwania na nadejście posiłków. Major "Kotwicz" pozostał we wsi z ciężko rannymi towarzyszami broni. Pozostali akowcy wycofali się na bezpieczne pozycje.
Jednak po kilku godzinach sowieci ponowili atak, tym razem wsparty nalotem bombowym. Szybko zdobyli wieś, którą następnie spalili i zabili pozostałych przy życiu Polaków. Prócz mjr Macieja Kalenkiewicza po polskiej stronie poległo 36 żołnierzy i kilkunastu cywilów. Po stronie sowieckiej zginęło prawdopodobnie kilkadziesiąt osób.
Z Niemiec na „Łączkę”
Ale mało kto wie, że mieliśmy cichociemnych również po wojnie. Jeden z nich, Dionizy Sosnowski, został zamordowany w katowni przy ul. Rakowieckiej w Warszawie 15 maja 1953 r. Miał 24 lata. Jego szczątki odnaleziono w 2013 r. na „Łączce” Powązek Wojskowych.
Rocznik 1929 r., po ukończeniu szkoły średniej w Białymstoku, w 1948 r. studiował w Akademii Medycznej w Warszawie i pracował w ośrodku szkoleniowo-wychowawczym dla młodzieży.
Wiosną 1951 r. został jako niezrzeszony wytypowany przez ZMP na Zlot Młodzieży w Berlinie, co postanowił wykorzystać do ucieczki na Zachód. Skontaktował się z nim agent MBP Jarosław Hamiwka „Kamiński” i tak Sosnowski nieświadomie został wciągnięty do operacji „Cezary”, czyli fałszywej V Komendy Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość.
Jego wyjazd do Berlina został zablokowany, ale w nocy z 5 na 6 stycznia 1952 r. przerzucono go przez zieloną granicę do Niemiec. Tam trafił na zorganizowany przez Delegaturę Zagraniczną WiN-u we współpracy z polskimi władzami wojskowymi na uchodźstwie i przy pomocy amerykańskich instruktorów kurs radiotelegrafistów z elementami szkolenia dywersyjnego. Program był wzorowany na szkoleniu cichociemnych w czasie II wojny światowej (polskim kierownikiem kursów był kpt. Stanisław Kolasiński, zrzucony do Polski w marcu 1943 r., kawaler Virtuti Militari). Wobec konfliktu w Korei USA szukały sojuszników wśród zniewolonych przez komunistów narodów Europy na wypadek spodziewanej III wojny światowej.
„Dyziek” – niezagojona rana
W nocy z 4 na 5 listopada 1952 r. Dionizy Sosnowski, razem z innym absolwentem kursów, Stefanem Skrzyszowskim, został zrzucony z samolotu na Pomorzu. Tu przejęli ich, razem ze sprzętem i pieniędzmi, podający się za członków WiN-u funkcjonariusze bezpieki. Przez ponad miesiąc nieświadomi mistyfikacji spadochroniarze, umieszczeni w „konspiracyjnych mieszkaniach” w Radości i Warszawie, pisali raporty z przebiegu kursu i konspekty szkoleniowe.
Podający się za konspiratorów ubecy pozwolili Sosnowskiemu na spotkania z narzeczoną Danutą. Wiedzieli, że obaj skoczkowie wyjawią więcej swoim „przełożonym” z WiN-u niż podczas nawet najbardziej morderczego przesłuchania. 6 grudnia 1952 r. Sosnowski i Skrzyszowski zostali aresztowani.
W trakcie śledztwa, domyślając się stopniowo prowokacji i spodziewając kary śmierci, obaj podjęli dramatyczną próbę ratowania życia, zaprzeczając, że wykonywali misję szpiegowską. Zostali skazani na karę śmierci. Sosnowskiego próbowała ratować narzeczona Danuta – dotarła do ministra bezpieczeństwa, była przesłuchiwana przez bezpiekę. W liście, do dziś przechowywanym przez rodzinę Sosnowskiego, napisała: „Ukochani. To, co było, przysłoniło mi radość na całe życie, żadna siła nie zdoła zetrzeć z pamięci. Dyziek – to dla mnie rana nigdy niezagojona, to dla mnie świętość”.
Tadeusz Płużański