Islam i prezydent Barack Hussein Obama
Czy wybór Obamy na prezydenta USA jest, jak powiedział słynny konserwatywny aktor i reżyser Clint Eastwood, największym przekrętem w amerykańskiej polityce?
Dziwnym zrządzeniem losu entuzjastycznie podgrzewana przez Zachód, Arabska Wiosna, przyniosła oziębienie, a nawet groźne przymrozki w stosunkach między islamem, a światem zachodnim.
Ubiegając się o prezydenturę w 2008 r., senator Obama podkreslił, że kiedy on zostanie wybrany prezydentem USA, to stworzy to nową jakosciowo sytuację. Dlatego, że może on jest chrzescijaninem, ale wychowywał się w świecie islamskim (Indonezja) i dlatego dobrze rozumie jego naturę i problemy.
Niedawno przyznał, że poranne islamskie nawoływanie na modlitwę z wieży minaretu, to coś najpiękniejszego, co w życiu słyszał. Wiadomo, że jego ojciec z Kenii, był muzułmaninem i drugie imię „Hussein” otrzymał po islamskim dziadku. Również drugi mąż matki Obamy, Lolo Soetero, który następnie go zaadoptował, zarejestrował go w indonezyjskiej szkole jako muzułmanina.
Do wyborów zostało nieco ponad miesiąc, dzisiaj pierwsza debata prezydencka. W oczekiwaniu na debatę, szybko spójrzmy na dokonania prezydenta Obamy na szachownicy islamsko-amerykańskiej.
Obama obejmując w styczniu 2009 r. urząd prezydenta USA, odziedziczył po ustępującym republikańskim prezydencie G.W. Bushu dwie wojny (Afganistan i Irak) z całym dorobkiem inwentarza przechodzącej kryzys amerykańskiej ekonomii. W trakcie swojej kampanii prezydenckiej zapowiadał szybkie wycofanie żołnierzy amerykańskich z okupowanych krajów, natychmiastowe zlikwidowanie ośrodka GITMO (Guantanamo na Kubie), w którym przetrzymywano islamskich terrorystów. Jednocześnie w kategoriach poetyckich zapowiadał rozpoczęcie nowych działań dla uczynienia świata bardziej sprawiedliwym i pokojowym.
Rzeczywiscie, kiedy obejmował władzę, w Iraku było ok. 150 tys amerykańskich żołnierzy, dziś jest już ich tylko ... 150. Zapowiedziane wycofanie z Afganistanu (najdłuższa wojna Ameryki – 11 lat!), ma nastąpić w 2014 roku, choć możemy zaobserwować komplikacje na tym teatrze działań.
W pół roku po objęciu władzy Obama otrzymał niesamowitą szansę, w Iranie dziesiątki tysięcy głównie młodych ludzi wyszło na ulicę zaprotestować przeciwko kolejnym sfałszowanym przez szyickich fundamentalistów wyborach. Protestanci wprost zwracali się o pomoc do Obamy, policja zaczęła pacyfikować demonstrantów, padały ofiary. Obama jednak milczał, następnie ograniczył się do nawoływania do dialogu bitych z bijącymi...
W tym samym roku Obama wygłosił na uniwersytecie w Kairze ważne przemówienie ogłaszając nowe wielkie otwarcie, co spotkało się z entuzjastycznym przyjęciem. Podkreślił tam, że narzucanie systemu jednemu państwu przez inne, nie może mieć miejsca (ale zrobił to później sam, np. w Libii).
W grudniu 2010 roku 26-letni Tunezyjczyk w proteście przeciwko korupcji i bezrobociu przyłożył do siebie zapałkę, która sukcesywnie spowodowała rewolucyjny pożar w wielu krajach Bliskiego Wschodu. Zapłonął stary porządek w Tunezji, Egipcie, Bahrajnie, Libii, Jemenie, a nawet w Syrii.
Tym razem Obama poparł najpierw egipskich generałów usuwających prezydenta Hosni Mubaraka (słynna decyzja Obamy: Mubarak musi odejsć!), następnie popierając demonstrantów i wymuszając wolne wybory, które wygrali islamscy fundamentaliści Bracia Muzułmańscy.
Tym ruchem Obama usunął tradycyjnego sojusznika USA i Izraela, dopuszczając do władzy islamistów, czyli postąpił przeciwnie niż podczas protestów w Iranie, osiągając jednak taki sam rezultat. Islamiści (szyici w Iranie, sunnici w Egipcie) są u władzy.
Rezultatem tej polityki było obalenie: Bena Ali w Tunezji, Ali Saleha w Jemenie, Hosni Mubaraka w Egipcie i Muammara Khadaffiego w Libii. Czyli Obama usuwa zaprzyjaźnione z Ameryką reżymy, powodując dojście do władzy islamistów, którzy korzystając ze zdobytej swieżo wolności podpalają amerykańskie placówki dyplomatyczne...
A może polityka Obamy jest bardziej dalekowzroczna i jednak prowadzi do nowego lepszego świata? Ameryka została zaatakowana 11 września 2001 przez Al-Kaidę Osamy bin Ladena, świat islamski zobaczył, że amerykańskie imperium można uderzyć w samo serce. Może więc Obama stara się zmienić ten świat islamski od środka?
Czy raczej to fundamentaliści islamscy zmieniają strategię i chcą użyć taktycznie demokracji do swoich celów, tak w swoich krajach (wypędzając najpierw zainstalowanych kolaborantów Ameryki, przy jej pomocy) jak i w zachodnich krajach swojego osiedlenia?
Ta metoda z wykorzystaniem demokracji została zapoczątkowana np. w 2005 roku w Egipcie, gdzie przedtem krwawi Bracia Muzułmańscy, spokojnie zajęli swoje miejsca w ławach egipskiego parlamentu (najpierw tylko 20% miejsc). Najlepiej oczyścić swoje własne podwórko, w porównaniu z walką z zachodem gdzieś np. w Afganistanie. Tym bardziej, że Ameryka ciągle dotuje np. Egipt na ok. $2 mld rocznie. Ten scenariusz wydaje mi się bardziej prawdopodobny...
Nie jest tajemnicą, że fudamentaliści islamscy dążą do zjednoczenia i zbudowania jednego silnego kalifatu rządzącego się prawem shariji. Były rzecznik Braci, Kamal al-Helbawy, otwarcie nawołuje do wyeliminowania granic państwowych nakreślonych przecież przez zachodnich imperialistów i utworzenia... Stanów Zjednoczonych Islamu.
Czy i wjakim stopniu polityka obecnego prezydenta USA, Baracka Husseina Obamy, pomoże islamistom w stopniowej realizacji ich celów i powstania globalnego islamskiego imperium? No i kto padnie jego ofiarą?
Jacek K. Matysiak
fot. sxc.hu
Źródło: prawy.pl