Kij i marchewka

0
0
0
/

Rządząca naszym nieszczęśliwym krajem łobuzeria coraz dotkliwiej musi odczuwać brak pieniędzy („Toć raj na ziemi stworzyć każdy chce! Ale czy forsę ma? Niestety, nie!”), toteż w ramach gonitwy myśli, jaka od pewnego czasu wypiera u niej rozsądne myślenie, gorączkowo poszukuje źródeł dochodów.


Jest oczywiste, że może ich poszukiwać tylko u obywateli, a i to nie u wszystkich, tylko u tych, którzy mogą mieć pieniądze. Najbardziej podejrzane są pod tym względem dwie kategorie: przedsiębiorcy – oczywiście nie wszyscy, a tylko ci, którzy nie są funkcjonariuszami bezpieki, ani jej konfidentami, no i oczywiście – kierowcy. Skoro taki, jeden z drugim, ma na samochód, to ma i na benzynę, a skoro ma i na benzynę, to niech się podzieli!

Wystraszony spadkiem sondażowych notowań premier Donald Tusk sam nie ośmieliłby się przyznać do takiego chamskiego zdzierstwa, więc gwoli utrwalenia w oczach „młodych, wykształconych, z wielkich miast” wizerunku dobrego cara, próbuje stworzyć wrażenie, że pragnienie zdzierstwa objawiają jego czynownicy.

I pewnie dlatego przykazał policji ojczystej, by wystąpiła z pomysłem nie tylko drastycznego podniesienia mandatów za przekroczenie prędkości nawet do tysiąca i więcej złotych, ale również – z pomysłem odbierania pod tym pretekstem prawa jazdy.

Nawiasem mówiąc, chyba nie musiał policji ojczystej długo do tego namawiać, zwłaszcza w sytuacji, gdyby policjanci mieli jakiś procent od wystawionych mandatów. Wtedy na każdym kilometrze drogi mielibyśmy co najmniej kilka radiowozowych pułapek, a skoro coś takiego może się stać, to zgodnie z zasadą Murphy`ego, prędzej czy później na pewno się stanie. Z bezpieczeństwem, również na drogach, jak wiadomo, nie ma żartów.

Podejrzana jest zwłaszcza inicjatywa odbierania prawa jazdy. Wiadomo, że za jego odzyskanie nie tylko trzeba zapłacić, ale jeszcze – poddać się egzaminowi w jakiejś szkółce. Kto prowadzi większość tych szkółek? A któż by, jeśli nie osoby cieszące się szczególnym zaufaniem policji? Taki zaufany z pewnością podzieli się dochodem z osobą obdarzającą go zaufaniem – ale w związku z tym trzeba mu napędzić klientów. Nie ma takich ofiar, jakich nie można by ponieść dla służby bezpieczeństwa.
 
Ale nie samym kijem rząd operuje. Rząd operuje również marchewką. Oczywiście nie dla wszystkich, co to, to nie; dla wszystkich nie tylko słodkich pierniczków, ale i marchewki by nie starczyło, więc premier Tusk zaoferował marchewkę Salonowi. W Salonie – jak to w Salonie - kwitnie snobizm nie do opisania, który ostatnio manifestuje się w postaci upodobania do zapładniania w szklance.

Salonowe lwice za nic sobie mają zwyczajne, tradycyjne zapładnianie, preferując zapładnianie w szklance, bo wtedy swój snobizm mogą wznieść na naprawdę przepastne wyżyny. „Mój syn urodził się z plemnika Rodryga Podkowy z drugiej wyprawy krzyżowej – a twój?” – takie licytacje można będzie już niedługo usłyszeć w Salonie, trzeba tylko rozstrzygnąć sprawę kosztów.

Rzecz w tym, że salonowe lwice niechętnie wydają zarobione („koraliki, co mam w uchu, zarobiłam na swym brzuchu”) pieniądze; wolą je tezauryzować na czarną godzinę, kiedy już nikt nie da się nabrać na „czar zwiędłych kras” – więc oczekują od rządu, że im to zapładnianie w szklance sfinansuje.

Zresztą nie tylko o snobizm tu chodzi; jeszcze ważniejszą przyczyną forsowania zapładniania w szklance są kwestie ideologiczne. Rzecz w tym, że przy takim zapładnianiu, część embrionów trzeba zamrażać (szacuje się, że w naszym nieszczęśliwym kraju zamrożono już około 70 tysięcy embrionów), a że przytrzymywanie ich w tym stanie trochę kosztuje, najlepiej byłoby od razu spuszczać te nadprogramowe embriony z wodą.

Tymczasem przeciwko temu protestuje Kościół, który w ogóle nie akceptuje mordowania dzieci przed urodzeniem. Zatem pod pretekstem pomocy bezpłodnym parom próbuje się przy jednym ogniu upiec dwie pieczenie: postawić Kościół przed koniecznością zaakceptowania nieuniknionych „strat” embrionów przy zapładnianiu w szklance, a więc – dokonać wyłomu w nieugiętym dotąd stanowisku, a jednocześnie udelektować snobistyczne salonowe lwice.

Pragnąc tedy podlizać się postępakom i Salonowi premier Tusk ogłosił załatwienie sprawy zapładniania w szklance łącznie z rządowym finansowaniem przy pomocy rozporządzenia. No dobrze – a skąd pieniądze? Ano właśnie – od przedsiębiorców i kierowców, na których rządząca naszym nieszczęśliwym krajem łobuzeria napuściła policję.

Stanisław Michalkiewicz

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną