Marsz Niepodległości: PiS znowu się pogubiło
Niedawne państwowe i niezależne obchody Święta Niepodległości, widziane oczami milionów odbiorców programów informacyjnych, odbyły się bez najważniejszej partii opozycyjnej. Jej liderzy wybrali peregrynację na Wawel, wystawiając raptem kilkutysięczny pułk w ogonie siedemdziesięciotysięcznego Marszu Niepodległości.
To nie pierwszy i pewnie nie ostatni błąd strategów z Nowogrodzkiej. A zarazem potwierdzenie, że liczona w milionach złotych subwencja, możliwość rozpoznania rynku politycznego za pomocą dostępnych narzędzi badawczych czy PR-owscy doradcy to nie wszystko. Dopełnieniem musi być ludzki instynkt i zdolności predykcyjne. Dwa elementy, których deficyt w najbliższym otoczeniu Jarosława Kaczyńskiego widzimy nie od dziś.
Kto przestraszył się Marszu Niepodległości i dlaczego >>
Czasu na przygotowanie się do medialnego zaistnienia w dniu, kiedy przed telewizorami, w większym niż zwykle gronie, Polacy zasiadają całymi rodzinami, PIS miał wystarczająco dużo. Od listopada 2011 roku wiadomo było bowiem, że niezależny Marsz Niepodległości będzie miał swoją kontynuację.
Co więcej od kilku tygodni krążyły informacje, że jego inicjatorzy i główni organizatorzy, czyli środowiska narodowej prawicy, zdecydują się na powołanie podczas uroczystości Ruchu Narodowego. Swoje „państwowe i ekumeniczne” obchody zapowiedział rok temu Prezydent Bronisław Komorowski.
Rysująca się oś rywalizacji o niepodległościowy przekaz między rządzącymi a rządzonymi widoczna była przez każdego polskiego przedszkolaka. Nie dostrzegły tego oczy PIS-owskich PR-wców. W efekcie do wczesnych godzin popołudniowych 11 Listopada medialną rzeczywistość wypełnił Prezydent i oficjele, którzy stawili się na zaproszenie głowy państwa na Trakcie Królewskim. Z kameralnego, kilkutysięcznego zgromadzenia funkcyjnych Polska dostała obraz wielkiej „radosnej i rodzinnej” imprezy. Każdy umiarkowany i koncyliacyjny Polak mógł dostrzec w kadrze „swojego” reprezentanta. Od przedstawicieli SLD, przez PSL, Platformę, po celebrycką TVN-owską prawicę.
Popołudnie i wieczór należały już do niezależnych obchodów. W okolicach Ronda Dmowskiego zgromadziło się około siedemdziesięciu tysięcy Polaków, mieszkańców stolicy i licznych przyjezdnych. Poza „oficjalnym protokołem”, z własnej woli, wyrazili oni chęć uczczenia niepodległościowego święta.
Marsz rozpoczął się od incydentów z udziałem zamaskowanych chuliganów, zakrywających swoją tożsamość w kominiarkach. Reakcja policji była w wielu przypadkach niezrozumiała i spóźniona. To ostatnie pozwoliło wiodącym mediom na wysłanie w Polskę przebitek z Marszałkowskiej. Ukazanie kontrastu między imprezą prezydencką a „zadymiarską”.
Ten, kto będąc konsumentem informacji, krztusił się przedpołudniowymi słodkościami z Krakowskiego Przedmieścia, dostał wyraźny sygnał, że ta druga Polska to „prawica narodowa”. Ta, z którą nie musi się do końca utożsamiać, ale tego dnia – ta niezależna od czynników państwowych - była jedyną. Podział na „my” i „oni”, inny od pyskówki na Wiejskiej między dwoma gigantami PO i PIS, musiał utkwić w pamięci milionów Polaków. W dobie pogarszającej się sytuacji makroekonomicznej, społecznego rozwarstwienia, czy radykalizacji nastrojów młodzieży. Każdy mógł rozstrzygnąć, która Polska jest mu bliższa.
Świadomość, nawet chwilowego, samo „wyautowania” PIS dotarła do jego liderów w poniedziałkowy poranek. Głos zabrała prawa ręka Prezesa Kaczyńskiego wiceszef partii Adam Lipiński z kuriozalną wypowiedzią „Niech się skrzykną innego dnia, nie w Święto Niepodległości, wtedy okaże się, ilu naprawdę ich jest”. Co zabolało posła ziemi dolnośląskiej? Fakt, że poza główną partią opozycyjną istnieją środowiska bez złotówki subwencji, dostępu do mainstreemowych mediów, a w dodatku wyklęte, jako „skrajne”, zdolne do przyciągnięcia dziesiątek tysięcy Polaków. I to przede wszystkim ludzi młodych, których deficyt rzuca się w oczy na imprezach organizowanych, bądź współorganizowanych przez PIS.
Swoje pięć groszy dorzucił, ex szef CBA poseł Mariusz Kamiński, który zapowiedział między wierszami „przejęcie” przyszłorocznego Marszu. Otwarte pozostaje pytanie czy z większą skutecznością niż akcja kontroli wyborów przez PIS w 2011 roku, za którą odpowiadał wspomniany poseł Lipiński, a która zakończyła się wielką kompromitacją.
Do „nadrobienia 11-to listopadowych zaległości” przystąpił jeszcze inny poseł tego ugrupowania Joachim Brudziński. „Drżę od niedzieli, spać nie mogę, poty mnie oblewają” kpił z założycieli Ruchu Narodowego. W jakim medium? W „Gazecie Wyborczej”. Wypada tylko pogratulować reprezentantowi Zachodniego Pomorza w Sejmie błyskotliwości umysłu, że wybrał właśnie koncern z Czerskiej na konfrontację z prawicą narodową. Manewr powinien jeszcze powtórzyć w TVN, czy Polsacie, jako stały bywalec tych stacji. Pomógłby w ten sposób wielu, których deklarowana „antysystemowość PIS” budzi coraz poważniejsze wątpliwości. Tych, do których PIS będzie miał już na stałe „zamknięte drzwi”. A nie jest ich mało, nie tylko w dotychczasowym elektoracie tej partii, ale przede wszystkim w grupie pasywnych wyborców.
PIS, cierpiący od 2007 roku na „30 procentowe getto”, zamiast budować szeroką formułę od centrowego umiarkowania po prawicowe skrajności, ustami ludzi pokroju Brudzińskiego skazuje się na permanentną opozycję. Partia Jarosława Kaczyńskiego centrowa była, w ciągu minionych pięciu lat, przez jeden miesiąc, a skrzydło narodowe nigdy w niej nie zaistnieje. To ostatnie dlatego, że jest jak „ciało obce” w dominującej PIS-owskiej tradycji piłsudczykowsko-niepodległościowej. I to zarówno wśród liderów tej formacji, jak i jej zaplecza. Dość wspomnieć, że czołowymi socjologami na Nowogrodzkiej są – były aktywista frakcji ekologicznej Unii Wolności, czy były doradca lewicowej frakcji Unii Demokratycznej z pod znaku Jacka Kuronia, czy Zofii Kuratowskiej.
Tymczasem Marsz Niepodległości w Warszawie pokazał wyraźnie, że na prawo od PIS jest duża przestrzeń. Świat, do którego nie chcą, bądź nie mogą trafić „poselscy dietetycy” z Nowogrodzkiej. To prawda, że przestrzeń niezorganizowana, a dopiero się organizująca. Ale rzeczywiście antyestabishmentowa, negująca układ okrągłostołowy, a co za tym idzie bezkompromisowa w stosunku do wszystkich uczestników III RP.
W wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2004 roku PIS został zmarginalizowany, bo oś podziału na scenie politycznej przebiegała między proeuropejską Platformą Obywatelską a narodową Ligą Polskich Rodzin. Ta sytuacja w najbliższej przyszłości w takich proporcjach jak osiem lat temu, nie musi się powtórzyć.
Ale w sytuacji zaciskania „brukselskiej pętli” w wymiarze politycznym, ekonomicznym i społeczno-obyczajowym, dla rosnącej grupy Polaków pytaniem nie będzie „na jakich warunkach”, ale „czy pozostać w UE”. Podobnie rzecz ma się z walutą narodową. Tu różnice między PO a PIS są tylko nieco większe niż kosmetyczne. Zachowanie Prezydenta Lecha Kaczyńskiego oraz dużej części posłów PIS przy ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego przez Polskę – to niezwykle celny argument dla obozu narodowego.
Ulubieniec PIS-owskich mediów Wiktor Orban, polityk niezwykle sprawny i rozumny, pozwolił na spokojny rozrost narodowego Jobbika. Ten manewr pozwolił mu przesunąć się do centrum i zdziesiątkować obóz socjalliberalny na Węgrzech. PIS, chwilę po deklaracji o powołaniu Ruchu Narodowego, przystąpił do znanej już operacji „zatupać” jakąkolwiek konkurencyjną inicjatywę na prawicy.
Można odnieść wrażenie, obserwując od lat ruchy liderów tej partii po wyłonieniu się PJN, czy Solidarnej Polski, że nie martwi ich niebezpieczny dla Polski, rysujący się sojusz zjednoczone lewicy z Aleksandrem Kwaśniewskim, czy Januszem Palikotem. Nie spędza snu z powiek słabnięcie skrzydła konserwatywnego w PO, broniącego partii Donalda Tuska przed większą niż dotychczas, europejską ekspansją postępu obyczajowego w naszym kraju. Wrogiem jest to, co sytuuje się od umiarkowanej do radykalnej prawicy.
A to doskonały prezent dla rozdających karty w naszym kraju. Zamiast Budapesztu nad Wisłą możemy mieć bowiem ewolucyjny Kijów. Po dwubiegunowej niebiesko-pomarańczowej polaryzacji, trwającej od 2004 roku, nie zostało na Ukrainie już prawie ani śladu po ostatnich wyborach. Duża, centrowa Partia Regionów, balansująca między wschodem a zachodem, wykreowała sobie alternatywę w postaci narodowej Swobody. Bruksela, czy Berlin muszą wybierać nie między Janukowiczem a Tymoszenko, a urzędującym prezydentem a Tiahnybokiem.
Antysystemowcom w Polsce, których jedną z części składowych może być Ruch Narodowy, wystarczy pozwolić żyć. Twardy PIS-owski elektorat, antykomunistyczny i często bardzo odległy od tradycji narodowodemokratycznej, to przedział między 10 a 15 proc. Ponad stuosobowy klub parlamentarny i kilka milionów rocznej subwencji – to atrybuty PIS-u, jako liczącego się gracza na scenie politycznej, które nie są dane przez wyborców raz na zawsze.
Marcin Palade
fot. archiwum redakcji
Zobacz także:
Marsz Niepodległości, czyli narodowa rewolucja młodych. ZDJĘCIA! >>
MARSZ NIEPODLEGŁOŚCI: Prowokacje policji >>
Źródło: prawy.pl