Brytyjscy homokonserwatyści szykują się do ślubów
Dwa lata temu na warszawskiej „Paradzie Równości” pojawił się czołowy polityk brytyjskiej Partii Konserwatywnej Nick Herbert. Ten zdeklarowany homoseksualista przyjechał do Polski nie tylko, by wspierać „swoich”, ale także by edukować polską prawicę.
W brytyjskiej opinii publicznej pojawiły się liczne głosy podważające sens pozostawania brytyjskiej Partii Konserwatywnej w jednej frakcji z „homofobicznym” PiS w Parlamencie Europejskim. Okazało się, że dla wielu brytyjskich „komentatorów” sprawa stosunku do mniejszości seksualnych i ich „praw” okazała się najbardziej istotna dla politycznego, brukselskiego zaszeregowania.
Na plan dalszy zeszły sprawy europejskie, gospodarcze, czy obronne, a nawet unijny budżet. To właśnie za sprawą owych nacisków „brytyjskiej opinii publicznej” szef konserwatystów David Cameron uczynił swoim chwilowym homoambasadorem w Warszawie - Nicka Herberta.
Problem około rozporkowy powrócił półtora roku temu, kiedy w obrębie frakcji konserwatywnej w Parlamencie Europejskim toczyła się zażarta dyskusja o tym, kto może reprezentować jej polską część we władzach. Wysunięty na to stanowisko europoseł prof. Legutko dla wielu homokonserwatystów i ich przyjaciół wydawał się zbyt „obcy”.
Sprawa stanęła na przysłowiowym ostrzu noża, a niedawno co powołanej grupie konserwatywnej w Brukseli groził niemal rozłam. O co? O stosunek do homoseksualizmu.
Jeszcze raz warto dodać – rzecz nie działa się w grupie skrajnej komunistycznej lewicy, u socjalistów, ekologów, liberałów, czy chrześcijańskich-demokratów. Wszędzie tam panuje duch tolerancji i otwartości „na odmienność”. Homoproblemy dotyczyły – nomen omen – europejskich konserwatystów.
Wiele wskazuje na to, że homotematy u brukselskiej prawicy powrócą. I to szybciej niż się wielu wydaje. Stanie się tak zapewne za sprawą „pójścia o krok do przodu” partii Davida Camerona.
Oto media doniosły, że kierowany przez niego koalicyjny rząd z liberałami nosi się z zamiarem pełnej legalizacji małżeństw „kochających inaczej”. Sprawa nie jest bynajmniej w stadium początkowym. Lord Ashcroft, były wiceprezes brytyjskich konserwatystów, jedna z szarych eminencji partyjnych powiedział kilka miesięcy temu, że jego ugrupowanie powinno dać prawa małżeństwom homoseksualnym.
Z takiego obrotu sprawy najbardziej zadowoleni będą sami zainteresowani. W tym liczne grono konserwatystów-homoseksualistów skupionych w LGBTory. Co to takiego? Ano wewnętrzna frakcja w ramach Partii Konserwatystów, której podstawowym filarem działania jest…. tolerancja wobec różnorodności seksualnej.
Innymi słowy na prawicy brytyjskiej mamy oficjalne lobby homoseksualne, cieszące się akceptacją ze strony kierownictwa partii. Sam jej lider David Cameron poparł pomysł Ashcrofta.
Jednym z argumentów na korzyść tego rozwiązania miałoby być przyciągnięcie, dzięki homootwartości, ludzi młodych do Partii Konserwatystów. Jednocześnie Cameron uważa, że postęp postępu nie spowoduje odwrócenia się od jego ugrupowania tradycjonalistów.
Sprawa homozwiązków dzieli jednak wyraźnie nie tylko elektorat, ale także samą partię. Liderem grupy przeciwnej pomysłom Camerona jest były minister obrony Liam Fox. Nazwał on dążność do legalizacji homozwiązków „inżynierią społeczną i obsesją elit, nie mającą nic wspólnego z problemami przeciętnego Brytyjczyka”.
Premier Cameron znajduje się też pod obstrzałem za „niezgodność działania z wartościami chrześcijańskimi” ze strony ministrów w swoim gabinecie Owena Petersona (ds. Irlandii Północnej) i Gerlada Howartha (wice szefa obrony) oraz innego finansowego donatora torysów Michaela Farmera.
Nie ulega wątpliwości, że homozwiązki zostaną zalegalizowane. Choroba postępu dotarła także do partii byłej premier Thatcher. Tylko czekać jak w Parlamencie Europejskim warunkiem zasiadania we frakcji konserwatywnej będzie akceptacja dla praw homoseksualistów, lesbijek, a być może sadomasochistów, nekrofilii czy zoofilii.
Co w takiej sytuacji zrobią polscy konserwatyści, skupieni dziś w PIS, czy PJN? Czy za sprawą normalnego podejścia do definicji małżeństwa będą zmuszeni szukać sobie nowego miejsca w Brukseli? Czy normalne, otwarte na tradycję, w gmaszysku europarlamentu jeszcze się znajduje?
Nie warto pytać o to brytyjskich homokonserwatystów. Oni są już po drugiej stronie barykady. Szykują się do zawierania związków, zwieńczonych publicznym pocałunek „usta-usta”. A w przyszłości? Do pełnej legalizacji adopcji dla par pokroju Nicka Herberta i jego „partnera 2”.
A David Cameron? Już wkrótce może partyjnym homokolegom oficjalnie życzyć „wszystkiego dobrego na nowej drodze życia”. Z obowiązkowym całusem.
Antoni Krawczykiewicz
fot. sxc.hu
Źródło: prawy.pl