Zabłąkana kula sędziego Tuleyi

0
0
0
/

A la guerre, comme a la guerre – powiadają wymowni Francuzi, co się wykłada, że na wojnie, jak na wojnie. No dobrze – ale co to właściwie znaczy?


Może znaczyć wiele różnych rzeczy, a przede wszystkim – że straty muszą być. No, to wiadomo, ale właściwie kto ma być stratny – czy np. napastnik, czy napadnięty?

To nie jest do końca jasne, bo na wojnie zdarzają się zarówno zwycięstwa zwyczajne, jak i zwycięstwa moralne. Zwycięstwo zwyczajne ma miejsce wtedy, gdy jeden z wojujących doprowadził drugiego albo do stanu bezbronności, albo przynajmniej - do kapitulacji.

Zwycięstwo moralne ma miejsce wtedy, gdy doprowadzony do stanu bezbronności pociesza się myślą, że walczył w słusznej sprawie, albo przynajmniej – że dobrze chciał.

Niektórzy próbują dokonać syntezy zwycięstwa zwyczajnego ze zwycięstwem moralnym. Na przykład Józef Stalin z okazji zakończenia II wojny światowej, a w sowieckiej nomenklaturze – „wojny ojczyźnianej” – nakazał wybić medal z napisem: „nasze dieło prawoje – my pobiedili” - co sugerowało, że Związek Radziecki wygrał, bo walczył w słusznej sprawie.

Nie wszyscy byli o tym przekonani; wątpliwości mieli nawet niektórzy Rosjanie. Aleksander Sołżenicyn cytuje np. rosyjskich knajaków, którzy wyśpiewywali: „Zwycięży nasza sprawa, zwycięży nasza z lewa, dlaczego każdy czmycha, dlaczego każdy zwiewa” – oczywiście w pierwszej fazie wojny, bo potem „zwiewali” już Niemcy i „samurai”.

Zatem z uwagi na zmienność losów wojen i ograniczony wpływ uczestników na jej przebieg (polska piosenka wojskowa wprost deklaruje, że wprawdzie „żołnierze strzelają”, ale to „Pan Bóg kule nosi”) – nigdy nie wiadomo, w kogo trafi kula, zwłaszcza zabłąkana.
 
Nie jest żadną tajemnicą, że bezpieczniackie watahy, które w swoim czasie założyły Platformę Obywatelską i wystrugały z bananów rząd premiera Donalda Tuska, w ramach zwalczania konkurencji nie tylko od samego początku zaatakowały bezpieczniacką watahę utworzoną przez rząd Prawa i Sprawiedliwości w postaci CBA i że wojna ta nie ustała nawet po przejęciu CBA przez zatwierdzone i sprawdzone kadry.

Oczywiście teraz zatwierdzone i sprawdzone kadry nie wojują już z CBA, bo to byłoby samobójstwo „bez udziału osób trzecich”. Teraz zatwierdzone i sprawdzone kadry wojują już tylko z kadrami poprzednimi – już to bezpośrednio, już to pośrednio.

W tę wojnę między bezpieczniackimi watahy uwikłany został – prawdopodobnie nie bez swojej winy – kardiolog z jednego z warszawskich szpitali, „doktor G”, którego ustrzelił jeszcze Zbigniew Ziobro w charakterze nie tylko łapownika, ale i zabójcy.

Ponieważ w naszym nieszczęśliwym kraju rządy zmieniają się szybciej, niż mielą młyny sprawiedliwości, toteż proces „doktora G.” , upolowanego przez ekipę Jarosława Kaczyńskiego zakończył się przed niezawisłym sądem dopiero w drugiej kadencji rządu premiera Donalda Tuska, kiedy zarówno CBA, jak i niezależną prokuraturę obsadzono zatwierdzonymi i wypróbowanymi kadrami.

W rezultacie niezawisły sąd w osobie pana sędziego Igora Tuleyi stanął w obliczu potężnego dysonansu poznawczego. Z uwagi na zmianę rządu i obsadzenie CBA oraz niezależnej prokuratury zatwierdzonymi i wypróbowanymi kadrami, należałoby „doktora G.” z fanfarami oczyścić ze wszystkich fałszywych oskarżeń, jakie spreparowały przeciwko niemu wrogie watahy wyrzucone na śmietnik Historii.

Z drugiej jednak strony spreparowane dowody musiały być na tyle mocne, że niezawisły sąd bez ryzyka kompromitacji, a przynajmniej – autokompromitacji, nie mógł przejść nad nimi do porządku dziennego. Któż nie byłby w tej sytuacji zirytowany do żywego?

Toteż i pan sędzia Igor Tuleya nie tylko wydał wyrok salomonowy, to znaczy – trochę „doktora G.” skazał, a trochę go uniewinnił, ale dał też wyraz swojej irytacji, charakteryzując metody stosowane przez prokuraturę jako „stalinowskie”.

Wywołało to liczne komentarze – również ze strony niezależnej prokuratury, która ustami złotoustego rzecznika Dariusza Ślepokury dała wyraz swemu zgorszeniu taką nielojalnością niezawisłego sądu wobec zatwierdzonych i wypróbowanych kadr.

Skoro jednak zatwierdzone i wypróbowane kadry w ramach wojny między bezpieczniackimi watahy („gdy wielki wielkiego dusi, my duśmy mniejszych, każdy swego” – nawoływał Klucznik Gerwazy w „Panu Tadeuszu”) wojują z kadrami wyrzuconymi na śmietnik Historii, to a la guerre comme a la guerre – straty muszą być, zwłaszcza od tak zwanych kul zabłąkanych.

Stanisław Michalkiewicz

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną