Instytut zwiędniętych polityków
- Biorąc pod uwagę tęgie mózgi IMP już niebawem od Bałtyku po wysokie góry Polacy będą chłonąć efekty niezwykłej płodności intelektualnej wybitnych postaci pokroju Marcinkiewicza, Kamińskiego, Niesiołowskiego, czy Moczulskiego - pisze w swym komentarzu Wanda Grudzień.
Zapowiadana od miesięcy inicjatywa wokół byłego wicepremiera Giertycha została właśnie odpalona. Drogi kilku zwiędniętych polityków zeszły się w Instytucie Myśli Państwowej.
Na początek ma być think tank i analizować, debatować, proponować. Jak wynika z deklaracji „aktywność IMP ma się głównie koncentrować na formułowaniu nowych idei politycznych oraz ocenie zmian we współczesnym świecie”.
No dobrze, ale takie cele stawia sobie większość tego typu instytucji. Jaka jest więc jego przewaga nad innymi? Pewnie – w zamyśle organizatorów przedsięwzięcia – skład osobowy.
Większość z nich to „starzy wyjadacze prawicowego chleba”, dzielnie żerujący na łatwowierności prawicowego, emocjonalnie myślącego elektoratu. Zaliczyli już wiele partii. Znaleźć można w tym wąskim gronie byłego premiera, wicepremiera, wicemarszałka Sejmu, byłych i obecnych posłów i senatorów. Spora część najlepsze w polityce ma już za sobą. Kiedyś brylowali, teraz muszą chodzić na pasku wiodącego medialnego mainstreamu, żeby ludzie dowiedzieli się, że jeszcze żyją.
Inauguracja miała miejsce w iście modernistycznym stylu - na facebooku, a adresem kontaktowym, pewnie z chwilowego braku siedziby, jest kancelaria mecenasa Giertycha.
Ten ostatni, zapewne obok wybitnego spin doctora Michała Kamińskiego, są głównymi macherami instytutowego zamieszania. Najmłodsi w tym gronie i zapewne najbardziej sfrustrowani, że ze swoimi ogromnymi możliwościami i uzdolnieniami do aktywności publicznej, w polskiej polityce są od kilku lat nikim.
Giertych marzy o wysokich progach, powrotem w Aleje Ujazdowskie. Kamińskiemu kończy się kadencja w europarlamencie i musi – co opanował do perfekcji – wejść głównym rozdającym głęboko tam, gdzie słońce nie dochodzi, by łyknąć jeszcze jedną kadencję w Brukseli. A potem? Może jakieś ambasadory.
Powody do nocnego pocenia się w związku z niewiadomą, co do przyszłości, ma też w IMP trzeci mózg – Kazimierz Marcinkiewicz. Właśnie stracił pracę u londyńskich Goldmanów i mimo pewnie solidnej odprawy chce zainstalować się nad Wisłą, z młodą wybranką rodem z Brwinowa.
Mamy też w tym jakże zacnym gronie Zbigniewa Chrzanowskiego, ze stajni szarej eminencji na centroprawicy Artura Balazsa. Jest też koncyliacyjny i otwarty na dialog Stefan Niesiołowski. Ten co naigrywał się z PO w 2001 roku, by potem bronić jej jak niepodległości przed innymi partiami. Są polityczni wędrownicy pokroju Wojciecha Bosaka i Jarosława Jagiełły. Rodzinny układ z Poznania – Marcin i Filip Libiccy. I konserwatysta z PO Jacek Żalek.
No i najstarszy w tym gronie – postać tragikomiczna – Leszek Moczulski. Karierę zaczynał, w odróżnieniu od pozostałych kompanów związanych z obozem solidarnościowym, od partii komunistycznej. Ma przebogate archiwum w IPN, nie tylko jako działacz opozycji niepodległościowej lat 70. i 80.Wnosi do IMP olbrzymie „doświadczenie”.
Teraz oczekujemy aż Instytut rozwinie jak najszybciej swoje skrzydła. Da Polsce powiew jakże wyczekiwanego, czystego konserwatywnego wiatru odnowy. Biorąc pod uwagę tęgie mózgi IMP już niebawem od Bałtyku po wysokie góry Polacy będą chłonąć efekty niezwykłej płodności intelektualnej wybitnych postaci pokroju Marcinkiewicza, Kamińskiego, Niesiołowskiego, czy Moczulskiego.
Co ma pójść na pierwszy ogień? Rozszerzenie obywatelstwa dla potomków obywateli I i II RP zamieszkałych za naszą wschodnią granicą. Kto będzie głównym autorem nowego otwarcia dla Polonusów? Niech zgadnę – duet Marcinkiewicz z Kamińskim. Pierwszy, dzięki temu otrzyma stanowisko specjalnego pełnomocnika, a drugi? Szóste miejsce na liście PO do Parlamentu Europejskiego w Warszawie i nieformalnego ambasadora wschodniej Polonii w Brukseli.
Wanda Grudzień
Źródło: prawy.pl