Coraz częściej mam wrażenie, że w naszych patriotycznych środowiskach niezwykle liczni są agenci i wariaci. Nie mogąc się zdecydować, którzy są agentami, a którzy są wariatami, podejrzewam nawet ze mamy do czynienia z globalnym spiskiem świrów i jego agentami.
Z wariatami jest ten problem, że mogą mieć rację. Z racji na to, że są nienormalni nikt nie bierze na serio ich przestróg. A to, że mieli rację nie oznacza wcale, że są normalni, a jedynie to, że pomimo swojego ewidentnego szaleństwa, tego, że stanowią zagrożenie dla społeczeństwa, zdarzyło im się mieć rację w jednej sprawie, podczas gdy większość normalnych ludzi była w błędzie. Tak jest i w wypadku bohaterów filmu „Cloverfield Lane 10”.
Bohaterką tego zaskakującego thrillera, którego fabuły nie mogę zdradzić, by nie odbierać przyjemności z oglądania, jest młoda kobieta, która porzuca swojego chłopaka w mieście. Kiedy nocą jedzie przez pustkowie jej samochód zostaje staranowany. Kobieta po wypadku budzi się przykuta do ściany w bunkrze należącym do starszego, tłustego mężczyzny.
Mężczyzna, ewidentny wariat, twierdzi, że ktoś (kosmici albo wrogie państwo) zaatakował Amerykę, skaził ziemię i wymordował ludzi. Jego wersję potwierdza młody człowiek, też przebywający w bunkrze.
Wszystko wskazuje, że kobieta jest ofiarą wariata. Ale czy ewidentny psychopata nie ma racji co do zagrożenia czyhającego poza bunkrem? Czy kobieta może ufać młodemu towarzyszowi swojej niedoli? Czy zdecyduje się walczyć, uciec? Jak potoczą się jej losy? Na te wszystkie pytania odpowiedź znajdą widzowie w kinie.
Na film warto się wybrać - doskonała, niezwykle dynamiczna, trzymająca w napięciu akcja, z zaskakującymi zwrotami i bardzo pozytywnym przesłaniem. Film jest wolny od lewicowej propagandy i gender.