Piłka w grze

0
0
0
/

prawy.pl_images_nowe_stories_media_felietonisci_leszek_posluszny1Pierwszy gwizdek wreszcie wybrzmiał, ogłaszając światu czas wyczekiwanych, sportowych uniesień. Zasiadam przed zielonym ekranem, uczestnicząc w koślawej ceremonii otwarcia największej, europejskiej imprezy. Wreszcie mecz. Na murawę wybiegają piłkarze. „Esku, pesku, mesku, lesku” – wyławiam końcówki rumuńskiego sztychu. Po chwili gospodarze imprezy, potomkowie Balzaca i Robespierra. Zaskoczony przeważającym odcieniem sportowców witanych z aplauzem, na wszelki wypadek upewniam się, czy aby nadawca nie sprawił mi psikusa, podrzucając transmisję z Copa America lub z Pucharu Narodów Afryki. Uspokajam się. To jednak mistrzostwa Europy. Po chwili przypominam sobie wskazanie wygłaszane przez światowych gwiazdorów; „No to racism” i pogodzony ze zmianami, śledzę rozpoczynające się rozgrywki. Spiker rzetelnie przedstawia mi sylwetkę człowieka, który ma poprowadzić Trójkolorowych do pucharu - Paula Pogby. Co prawda jego protoplastów nie szukałbym w rozdyskutowanych, paryskich kafejkach, a raczej w którymś z odcinków podróżniczych eskapad pana Cejrowskiego, to jednak on ma być nowym bohaterem Francji na miarę Napoleona. To piękne, jak francuskie państwo wynagradza obywateli wyeksploatowanych kolonialnie krajów, rżniętych przez dziesiątki lat. I nic to nie znaczy dla współczesnych, sprawiedliwych rządów, że dzisiejszy, francuski bohater bardziej przypomina kultowy totem, niźli profil Alberta Camus. To piękne i basta! Mecz okazał się nudny i bez wyrazu. Nastawiam się na kolejne potyczki. Na próżno jednak wertuję dostępne zestawienia programowe w poszukiwaniu kolejnych transmisji. Ku memu zaskoczeniu okazało się, że jeśli chcę dalej uczestniczyć w imprezie muszę wybrać się do Francji, lub opłacić rozkodowujący haracz jakiemuś cwaniakowi o wielu nazwiskach z esbeckimi konotacjami. Oczyma pamięci wracam do transmisji polskiej siatkówki, kiedy to szemrany łaskawca nakazał odkodować sygnał ku uciesze wdzięcznej gawiedzi. Podziękowania poprzedniego prezydenta były jeszcze bardziej żenujące niż samo zjawisko. W ślicznym kraju przyszło mi żyć. Pan od konszachtów z WSI dziękuje panu od konszachtów z SB w moim imieniu, za umożliwienie Polakom uczestnictwa w czymś, co winno należeć wyłącznie do nich. Nikt nie szuka szafotu dla władz publicznej telewizji za umożliwienie nabijania kabzy szubrawcom. Nie mam zamiaru w żadnej mierze kwestionować gospodarczego porządku świata, jednak logika naszych czasów zupełnie mi nie odpowiada. I jakoś w kolejnych ujęciach błądzących kamer nie dostrzegam na trybunach mistrzostw nerwowo uśmiechniętej facjaty obywatela Piotra, Zygmunta, Kroka, Żaka, Solorza, czy jak mu tam jeszcze. Z maksymalnym niesmakiem płacę rzeczony haracz, nie mogąc programowo zrezygnować z kibicowskiej hemoglobiny. Teraz mam swoje igrzyska. I wszyscy teoretycznie są zadowoleni. Ja, bo znowu dokarmię swój organizm przydatną adrenaliną w biało-czerwonych barwach. Wyszczerzony nikczemnik, bo przytuli trochę społecznego grosza. Rothschildowie i im podobni, bo w sportowej zawierusze pominę kolejne spotkanie niegodziwców z grupy Bildenberg. Rząd, bo oleję fakt wysłania polskich myśliwców, na nie naszą wojnę, potęgując zagrożenie dla Polaków. ISIS, bo wreszcie ma powód wysłania do nas jakiegoś debila z wybuchowym zawiniątkiem. Petru, bo nie znajdę czasu na obśmiewanie jego kolejnych intelektualnych wymazów. Niesiołowski, bo psychiatrzy też są kibicami i nikt nie ma ochoty na analizę zachowań szalonego robakologa. Poprzedni rząd, bo wierzy, że uczciwi prokuratorzy mają sportowe zainteresowania. George Soros, bo w zamęcie innych zdarzeń uda mu się stworzyć kolejną, antypolską organizację. Moja znajoma, bo jej mąż częściej będzie bywał w domu. Prezydent mojego państwa, bo wierzy, że zignoruję fakt podpisania przez Niego ustawy, umożliwiającej obcym wojskom bezkarne wywijanie bronią w podróżach po Polsce. „Obrońcy demokracji”, bo mają więcej czasu na przemyślenie formy swoich opłacanych lamentów. Europarlamentarzyści, bo odbiorą pensję za kolejny miesiąc pracy w europejskim hospicjum. Zdrajcy i donosiciele, bo wierzą, że szczekanie na własny kraj nie znajdzie tak szybko finału przed sądami i trybunałami. Spocony, belgijski poseł Verhofstadt, bo wreszcie znajdzie czas na wizytę u dentysty. Parlamentarzyści z „prawicy”, bo nikt nie będzie miał czasu na zadanie im pytania o obiecaną delegalizację ustawy 1066. „Sojusznicy”, bo w ramach ćwiczeń „Anakonda”, dokładnie poznają i rozpracują mocne i słabe strony naszych fortyfikacji, przygotowując sobie boisko dla potencjalnych działań w wojnie z kimkolwiek. Ukraińcy, bo będą mieli możliwość objawienia na trybunach mistrzostw podobizny banderowskiego bandziora. W miarę połykania kolejnych meczów, z radością dostrzegam jedną, wspólną, budującą cechę. Otóż wbrew europejskiemu łajdactwu, zmierzającemu do wspólnotowego wynarodowienia dzisiejszych społeczeństw, symptomatyczny na francuskich mistrzostwach jest moment śpiewania hymnów. Wiele rozemocjonowanych łez, śpiewających ludzi świadczy bowiem dobitnie, iż idea beznarodowego bezhołowia spełzła na niczym i zmierza niechybnie do swego hucznego finału. Na pohybel Rothschildom, Sorosom, Schetynom, Tuskom, Sikorskim, Merkelom, Schultzom, Kijowskim i innym cwanym, płatnym, współczesnym „Leninom”. A Tobie, panie Solorz-Żak należałby się niewątpliwie plasowany strzał europejską piłką, w Twoje pierwotne nazwisko, bowiem już cesarze rzymscy wiedzieli, że na narodowe igrzyska nie wolno sprzedawać dekoderów.  

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną