Jak przenikliwie zauważył klasyk demokracji Józef Stalin, walka klasowa zaostrza się w miarę postępów socjalizmu.
To oczywiście prawda, wystarczy rozejrzeć się dookoła, by się o tym przekonać, z tą tylko poprawką, że zmieniła się retoryka walki klasowej. Złożyło się na to kilka zagadkowych przyczyn. Po pierwsze – od rewolucjonistów, co to w imię swoich fantasmagorii chcieliby wywrócić cały świat, tradycyjny proletariat, czyli pracownicy najemni, się odwrócił. Zamiast „na barykady” („na barykady ludu roboczy, czerwony sztandar do góry wznieś!”), lud roboczy woli strajkować pod hasłem „poproszę pieczywko!” o większe stawki godzinowe i za nadgodziny. Patosu w tym nie ma nawet na lekarstwo, w poza tym, jakże tu patosować takie zachowania, kiedy właścicielami lub udziałowcami spółek, z którymi proletariusze przepychają się o stawki, są właśnie rewolucjoniści?
Weźmy taką spółkę „Agora”, która wydaje żydowską gazetę dla Polaków. Jej udziałowcem jest finansowy grandziarz, który potrafi wycisnąć pieniądze już nie to, że z proletariusza, tylko nawet z kamienia. Jednak – po drugie – rewolucjoniści bez proletariatu, który mogliby „wyzwalać” i o niego „walczyć”, by potem na nim pasożytować, jako „awangarda rewolucji” - otóż rewolucjoniści bez proletariatu istnieć nie mogą.
Rewolucjonista bez proletariatu to jak Cygan bez drumli; postać groteskowa. Toteż obrotni rewolucjoniści, potomkowie krzykliwych handełesów z żydowskich miasteczek Środkowej i Wschodniej Europy, zakrzątnęli się wokół proletariatu zastępczego. Ich argusowe oko spoczęło najpierw na kobietach. One są nawet lepszymi kandydatkami na proletariat zastępczy, niż pracownicy najemni. Tradycyjny proletariusz marzył, by się dorobić, by przestać być proletariuszem i jeśli mu się to udało, stawał się nieprzejednanym wrogiem rewolucjonistów, nie bez racji podejrzewając ich, że zechcą mu odebrać to, co z takim trudem zdobył. Rewolucjoniści szóstym zmysłem to wyczuwali i – jak pamiętamy – o ile ich stosunek do plutokratów i innych „krwiopijców” był wprawdzie niechętny, ale bez zimnej, nieprzejednanej wrogości, to „drobnomieszczanina”, a więc – wzbogaconego proletariusza utopiliby w łyżce wody.
Tymczasem kobieta – wszystko jedno – biedna, czy bogata – kobietą być nie przestanie i trzeba jej tylko wmówić, że jest oprymowana przez „męskie szowinistyczne świnie”, to znaczy – najbliższe jej osoby – i że z tej opresji wyzwolą ją rewolucjoniści. Naturalnie nie wszystkie kobiety się tej perswazji poddają, większość pozostaje normalna, podczas gdy adeptkami rewolucyjnych idei z reguły zostają panie z – jak powiadał marszałek Piłsudski - „z rozdziwaczoną płcią”. Znakomitą tego ilustracją jest np. pani Paulina Młynarska, udzielająca w telewizji rozmaitych życiowych porad. Kiedyś o takich osobach mawiano, że są „po przejściach” - bo też p. Młynarska zaliczyła już cztery małżeństwa, a nie sądzę, by było to ostatnie słowo. Takie rzeczy zdarzały się również w Średniowieczu; ciotka naszej królowej Jadwigi, Joanna Neapolitańska, zwana „Krwawą”, też miała czterech mężów, których zresztą podobno wywróżył jej astrolog („maritabitur cum A.L.G.O.” co się wykłada – będziesz poślubiona A.L.G.O.). To A.L.G.O. to pierwsze litery imion owych mężów; trzech pierwszych zgładziła Joanna, a czwarty zrobił porządek z nią. No, ale jej nie przyszłoby nawet do głowy, żeby w telewizji udzielać życiowych porad innym kobietom – co skądinąd dobrze świadczy o Średniowieczu i panujących wtedy obyczajach. Zatem – o ile z punktu widzenia rewolucjonistów kobiety lepiej nadają się na proletariat zastępczy od tradycyjnych proletariuszy, to tyle jeszcze lepszym materiałem na zastępczy proletariat są sodomici i gomorytki.
Najpierw Światowa Organizacja Zdrowia, podejrzewam, że nie bezinteresownie, przegłosowała, że sodomia i gomoria nie jest ohydnym zboczeniem płciowym, tylko szlachetną „orientacją” (czyż nie miał racji Józef Stalin przywiązując taka wagę do językoznawstwa?), a potem przez miasta Europy i Ameryki ruszyły „parady”, których uczestnicy płci obojga demonstrowali „dumę”. Z czego? Ano – ze sposobów, za pomocą których doznają seksualnych satysfakcji. Przypomina to nieco dialog z pewnego opowiadania Janusza Głowackiego: „ - O czym pisze ten Maks F.? - O wojnie. - O wojnie? Mnie też Niemcy raz postawili pod ścianę; zesrałem się oczywiście, ale żeby to zaraz opisywać?”
W tej propagandzie, dochowując wierności leninowskim przykazaniom o organizatorskiej funkcji prasy, przoduje oczywiście żydowska gazeta dla Polaków. W sobotnio-niedzielnym numerze prezentuje europejską awangardę rewolucji w osobach rodziców seksualnych zboczeńców, którzy po ochłonięciu z pierwszego wrażenia, ruszyli do boju pod tęczowym sztandarem. Podejrzewam, że cwani rewolucjoniści w gruncie rzeczy pogardzają swoim zastępczym proletariatem, traktując go jako rodzaj „mięsa armatniego”, przy pomocy którego zwalą bastiony znienawidzonej cywilizacji łacińskiej, a potem zabiorą się za nie, na przykład „produktywizując” sodomitów i gomorytki tak samo, jak Naftali Aronowicz Frenkiel produktywizował „wrogów ludu” w Rosji: „Z więźnia musimy wycisnąć wszystko z ciągu trzech pierwszych miesięcy; potem nic nam po nim!”
Przyglądając się tej rewolucji niepodobna nie zauważyć pewnej prawidłowości. Otóż o ile przodkowie dzisiejszych rewolucjonistów, co to uważają się za sól ziemi, w swoich kramikach, albo nawet w ramach handlu obnośnego, oferowali przeraźliwą tandetę przemysłową lub rzemieślniczą, to współcześni rewolucjoniści w swoich kramikach oferują podobnie przeraźliwą tandetę intelektualną. Upowszechnienie obowiązkowego wykształcenia sprawia, że jego poziom systematycznie się obniża, bo skoro wszyscy muszą ukończyć szkołę, to poziom edukacji trzeba dostosować do najgłupszego, podobnie jak prędkość konwoju musi być dostosowana do najwolniejszego statku.
To właśnie sprzyja upowszechnianiu owej tandety, doprowadzając narody objęte ta operacją do stany najpierw psychicznej, a potem również dosłownej bezbronności – co właśnie obserwujemy w Europie. Oczywiście handełesy nie zdają sobie sprawy, że rozkładając znienawidzoną cywilizację łacińską, niszczą swojego żywiciela, podobnie jak tasiemiec uzbrojony nie zdaje sobie sprawy, że doprowadzając swego żywiciela do śmierci z wycieńczenia, wydaje wyrok również na siebie. To oczywiście go nie usprawiedliwia, a tylko pokazuje powagę sytuacji – że idzie o życie.