Wśród Polaków stało się bardzo popularne spędzanie urlopu w biegu. Zaharowany dzień codzienny zamieniają w zaharowany wypoczynek.
Przeważnie biorą urlop na tydzień. W pośpiechu wsiadają do samochodu, gnają nad morze albo w góry. Tam w pośpiechu zaliczają plażę lub wycieczki wysokogórskie. Po drodze muszą jeszcze coś zwiedzić, zabawić się i zmęczeni urlopem wsiadają w samochód, aby po wielogodzinnej podróży i postojach w korkach dobrnąć do domu.
Wojciech Cejrowski zwrócił uwagę, że nie potrafimy wypoczywać. Ta relaksacja na szybko nie ma nic wspólnego z wypoczynkiem. Zdaniem znanego podróżnika dopiero nic nierobienie w czasie urlopu ma sens. Tak odpoczywają Latynosi. Leżą w hamaku i sączą rum. Pełny relaks i swoboda. Można wtedy zastanowić się nad sobą i rzeczywistością, przewartościować wiele spraw.
Od dawna preferuję taki urlop. Z dala od zgiełku, w małym domku położonym w lesie. A jeżeli można to wszystko mieć niemal w zasięgu ręki, bez wielogodzinnych podróży, to pełnia szczęścia.
Wiele lat temu oswoiłam sobie takie miejsce niedaleko Warszawy. Wówczas matki lub babcie wychowujące dzieci wyjeżdżały na tzw. sezon do Urli. Wynajmowało się domek od czerwca do końca września. Dzisiaj ta tradycja zanikła. A szkoda, bo kilkumiesięczny pobyt w czystym leśnym powietrzu był doskonałym zastrzykiem uodporniającym na cały rok.
Dzisiaj dzieci pozbawione turystycznych wakacji i atrakcji z egzotycznymi plażami i hotelowymi basenami, zanudziłyby się nad malowniczym Liwcem. Teraz w lipcu i sierpniu jeździ się do gorących krajów, a tam udręczeni upałami często nie mamy chęci na wytknięcie nosa poza klimatyzowany hotel z basenem.
Takie miejscowości jak Urle z bogatą jeszcze przedwojenna tradycją wsi letniskowe, zatraciły całkowicie swój dawny charakter. Życie w tzw. starych Urlach rozciągających się do przejazdu kolejowego zmieniło się diametralnie. Pustki na malowniczych położonych w lesie uliczkach. Czasami przemknie się rowerzysta. W miejsce starych domów wybudowano nowe dacze, do których właściciele rzadko zaglądają. Jedynie podczas weekendów wietrzą swoje domostwa. Potrzeba chyba ubiegłorocznego niebywałego skwaru, aby tereny nad Liwcem zaludniły się.
Przy aurze takiej, jaka panuje obecnie spokój i pustka. Bardzo dużo domów opuszczonych. Wiele działek ogrodzonych zardzewiałymi siatkami, zarośniętych niczym busz, do którego można wejść chyba tylko maczetą torując sobie drogę. Szkoda pięknego lasu, który został wycięty, bo na tym terenie wybudowano szkołę policyjną z asfaltowymi do niej dojazdami.
Dawna restauracja zamknięta na głucho, podobnie jak nowy piętrowy budynek poczty. To nie jedna skasowana placówka. Kilkanaście lat temu działał jeszcze posterunek ówczesnej milicji. Teraz nie ma po nim śladu. W dawnym ośrodku zdrowia, w którym przyjmował lekarz internista i dentysta założono „Studio Urody”. Dobrze, że ostała się biblioteka, mogąca się pochwalić bogatymi zbiorami. Działa w budynku odziedziczonym do szkole podstawowej, po której też już nie ma śladu.
Trochę większy ruch panuje po drugiej stronie torów. W okresie wakacyjnym otwarta jest wyśmienita pierogarnia. Takich pierogów ruskich nie zje się nigdzie jak tutaj.
W lesie usytuowany jest kościół, wokół którego koncentruje się życie kulturalne. W każdą sobotę i niedzielę można uczestniczyć w koncertach muzyki poważniej jak i rozrywkowej. Proboszcz prowadzi także mini-zoo z pięknymi pawimi, kózkami, osiołkami i egzotycznym ptactwem. A w kawiarence można zjeść prawdziwie domową szarlotkę lub sernik.
Wszystko w zasięgu ręki ,w spokoju i ciszy. W takim otoczeniu, w porannym i przed zachodem słońca śpiewie niezliczonej ilości ptaków, w intensywnym zapachu ziół i traw można łatwo zregenerować nerwy i siły fizyczne. Zaprzyjaźnić się ze swoim wnętrzem, wyciszyć emocje i wszystko poukładać na właściwym miejscu.
Ciekawe tylko dlaczego wynajęcie podwarszawskiego letniska jest takie trudne i drogie. W Internecie bardzo mało zgłoszonych domów do wynajęcia, a te, które się oferuje, są w wygórowanych cenach. Za domek w obrębie 100 km od Warszawy płaci się więcej niż za kwatery w górach czy nad morzem. Ale jeżeli już się dane miejsce upoluje, warto spróbować przysłowiowego urlopu pod gruszą.