Jak wiadomo, tylko dlatego Pan Bóg nie zesłał na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego. Najwyraźniej katastrofa po Edwardzie Gierku niczego nas nie nauczyła. Właśnie ukazały się jednocześnie dwie informacje: pierwsza, że rząd pani premier Beaty Szydło zamierza rozszerzyć program rozdawnictwa o dopłaty do samochodów.
Tęgie głowy ze sfer rządowych wykombinowały sobie, że ponieważ Polska nie ma ropy naftowej, ale za to jest samowystarczalna w dziedzinie energii elektrycznej, to będzie produkowała elektryczne samochody. W tym celu rząd utworzy koncern z państwowymi spółkami energetycznymi jako udziałowcami. O takiej możliwości wspominał jeszcze w latach 70-tych Janusz Szpotański w nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak”, gdzie znajduje się też najkrótsze, ale i najlepsze objaśnienie tzw. socjalizmu realnego: „Jako tłocząco-ssącą pompę widzą ten system jego oczy, która jak gigantyczne serce pompuje z dołu, z góry tłoczy. Z dołu ssie pompa ludzką pracę bardzo zachłannie, metodycznie, by ją przerobić w swych komorach na płace oraz inwestycje. Płace spływają wąską rurką, a inwestycje – wielką rurą, co jak najściślej jest związane z systemu celem i naturą. Nie temu bowiem system służy, by prolet gnuśniał w dobrobycie, lecz aby wizje gigantyczne tytanów myśli wcielać w życie.” Jednym w takich „tytanów myśli” był powiatowy sekretarz partii Piotr Wardęga, co to „w przedziwnej analogi z Gnomem (...) miał Żydówkę żonę” - ale nie o to przede wszystkim chodziło, tylko o to, że „Wardęga próżny był piekielnie; chciał mieć kopalnię i cegielnię, chciał także wznieść olbrzymią hutę...” - i tak dalej. Więc teraz w ślady „tytana myśli” sekretarza Wardęgi podąża rząd pani premier Beaty Szydło, któremu już nie wystarczają podgrzewane siedzenia w zwykłych samochodach, tylko zamaniły mu się samochody elektryczne, podobnie jak w swoim czasie imperatorowej Katarzynie - zatoka Złotego Rogu. „Już jej rogi huzarskie nie wystarczają” - powiedział na tę wiadomość pruski król Fryderyk II. Pewien szkopuł w tym, że nie wiadomo, kto będzie te elektryczne samochody kupował. Żeby obywatele je kupowali, resort energii ma zamiar dofinansować pierwsze 100 tysięcy wyprodukowanych aut elektrycznych wprowadzając system dopłat. Skąd weźmie pieniądze – tego na razie nie wiadomo, ale założę się, że z tego samego źródła, z którego pan wicepremier Morawiecki zamierza wziąć na sfinansowanie programu „repolonizacji” gospodarki, to znaczy – jej renacjonalizacji, tak jak było za sanacji. Gdzie są pieniądze? Wiadomo – w bankach. No to na co jeszcze czekamy? Trzeba wziąć pieniądze z banków, to znaczy – pożyczyć, wybudować „kopalnie i cegielnie”, a potem się zobaczy.
Obok tych budujących i krzepiących informacji, z których przed naszym nieszczęśliwym krajem wyłania się różowy obraz świetlanej przyszłości za pożyczone pieniądze, pojawiła się druga informacja o grożącej naszemu nieszczęśliwemu finansowej katastrofie z powodu bankructwa systemu ubezpieczeń społecznych. To bankructwo jest już faktem, ale kolejne rządy – zarówno wywodzące się z obozu zdrady i zaprzaństwa, jak i z obozu płomiennych szermierzy patriotyzmu – sztucznie rozciągają to bankructwo w czasie, żeby opinia publiczna nie skapowała, jak jest i nadal myślała, że jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej. W tym celu rząd premiera Tuska zabrał 130 czy nawet 140 miliardy złotych z OFE, no a rząd pani premier Szydło kombinuje, jakby tu zabrać resztę, ale tak, żeby nie pozostawić śladów. Prędzej czy później zabierze, bo nie ma innego wyjścia – ale co będzie, kiedy nie będzie już skąd zabrać? Wtedy nastąpi godzina prawdy w całej straszliwej postaci, oczywiście przy akompaniamencie płaczu i zgrzytania zębów.
W oczekiwaniu na ten moment nie mogę powstrzymać uczucia żalu, że w 1990 roku nie udało nam się (nam, to znaczy – Unii Polityki Realnej) przekonać opinii publicznej do pomysłu utworzenia Funduszu Emerytalnego z 30 procent akcji prywatyzowanych przedsiębiorstw państwowych. Wielokrotnie prezentowaliśmy ten pomysł nawet za pośrednictwem telewizji, ale zdecydowana większość opinii publicznej nie uwierzyła nam, tylko nadymanym zarozumialcom w rodzaju pana Andrzeja Celińskiego, który nawet i dzisiaj demonstruje zadowolenie ze swego rozumu, Oni o żadnym „Funduszu Emerytalnym” nie chcieli nawet słyszeć, bo w przeciwnym razie ich protektorowie z wywiadu wojskowego nie tylko przestaliby ich nadymać, ale jeszcze przełożyli przez kolano i przypomnieli, skąd wyrastają im nogi. Warto dodać, że i pan prezes Jarosław Kaczyński też nie chciał słyszeć o żadnym „Funduszu Emerytalnym”. W rezultacie „prywatyzowane” przedsiębiorstwa państwowe zostały z błogosławieństwem soldateski viribus unitis rozkradzione i obecnie Funduszu Emerytalnego nie ma już z czego stworzyć.
Tymczasem bankructwo systemu wisi nad nami i coś trzeba z tym zrobić. Sprawy zaszły tak daleko, że nie ma już rozwiązań dobrych; są już tylko same złe. To, które poniżej przedstawię, też jest złe. Ono ma tylko taką zaletę, że inne są od niego jeszcze gorsze. Pomysł polega na zlikwidowaniu przymusu ubezpieczeń społecznych. One byłyby nadal możliwe, ale wyłącznie jako dobrowolne. Gdyby tak zatem od 1 stycznia 2018 roku znieść przymus ubezpieczeń społecznych, to z tą chwilą ustałby dopływ tzw. „składek” do systemu, bo przecież żaden normalny człowiek nie zrobiłby tego głupstwa. Tymczasem państwo ma zobowiązania, które zaciągnęło wcześniej i z których musi się wywiązać. Nie ma zatem innego wyjścia, jak tego samego dnia ustanowić podatek celowy na emerytury i renty. W pierwszych latach byłby on tej samej, a w porywach nawet większej wysokości co „składka” emerytalna, ale w miarę upływu czasu ta wysokość by się zmniejszała, aż wreszcie po 40 latach można by ten zupełnie już symboliczny podatek zlikwidować. Wadą tego rozwiązania jest to, że dwa pokolenia (pokolenie, to 25-30 lat) obywateli zostałoby obciążonych nieekwiwalentnym świadczeniem – zwłaszcza pokolenie pierwsze, bo drugie już nieznacznie. Bez żadnej swojej winy, bo grzech zaniechania popełniło pokolenie poprzednie – dzisiaj pławiące się w rozmaitych „legendach”. Jeśli jednak tego nie zrobimy, to nie dwa – ale wszystkie następne pokolenia będą obciążone świadczeniem rosnącym – bez względu na jego formalną podstawę.
Oczywiście do momentu dopóki się nie zbuntują, nie poślą tych starców-wampirów do wszystkich diabłów – wśród nich również rozwydrzone damy, które dzisiaj tak pilnują swoich „wagin” i „macic”, żeby potem wyciągać proszalną rękę do cudzych dzieci. - aż wreszcie w katolickim społeczeństwie pojawi się masowe poparcie dla legalizacji eutanazji.