Spekulant to człowiek, który potrafi przewidzieć koniunkturę na rynku w różnych okresach i zareagować na nią. W PRL-u wszelkie niedobory gospodarki centralnie planowanej były zrzucane na kark spekulantów. Stąd zachował się raczej pejoratywny wydźwięk tego słowa - oczywiście niesłusznie.
Spekulanci byli zbawieniem w okresie gospodarki niedoboru, ponieważ dzięki nim produkty były w ogóle dostępne na rynku. Dlaczego, przecież nie byli oni producentami, więc od ich działalności ilość produktów nie zwiększyła się nawet o sztukę? Odpowiedź jest prosta. Spekulanci używali ceny rynkowej i dlatego ilość towaru była równa ilości klientów gotowych po danej cenie produkt nabyć. Oczywiście w warunkach w których działali, czyli na tzw. czarnym rynku, cena kształtowała się nieco inaczej niż na wolnym rynku, mechanizm był jednak ten sam. Zatem cena, nazwijmy ją czarnorynkowa, pozwalała potrzebującym klientom nabyć towar.
By zrozumieć jak ważnym elementem jest cena rynkowa przeanalizujmy przykład. Przyjmijmy, że w Polsce w okresie PRL żyło 35 mln Polaków. Urząd do Spraw Planowania wyliczył, że przeciętny Polak zużywa jedną rolkę papieru toaletowego miesięcznie. Zakłady produkcji papieru dostały zlecenie na wyprodukowanie 70 mln rolek papieru, tak by każdy miał nadmiar i był szczęśliwym obywatelem ludowym. By jeszcze bardziej uszczęśliwić Kowalskiego, rząd postanowił ustalić cenę na poziomie dziesięciokrotnie niższym niż wynosiłaby cena rynkowa (np. dziś byłoby to 10 groszy). Po wyprodukowaniu i "świetnie" wyliczonej przez planistów dystrybucji przyszedł moment prawdy. Gdy tylko otworzyły się sklepy pierwsi klienci kupili więcej papieru niż potrzebowali. Zamiast potrzebnej im 1 rolki na domownika miesięcznie, kupili po 4, by mieć zapas. Zrobili tak, ponieważ papier był tak tani, że można nim było nieoszczędnie gospodarować lub wykorzystywać go do innych celów. W efekcie już po godzinie 12.00 we wszystkich sklepach w kraju zabrakło papieru, a połowa Polaków musiała martwić się czym...yyyyyy.... no wiecie Państwo.
Na szczęście wśród porannych klientów znalazło się wielu spekulantów, którzy wykupili trochę papieru. Sprzedali go na czarnym rynku, tym klientom, którym nie udało się go nabyć w sklepie. Cena czarnorynkowa była oczywiście wyższa wielokrotnie od ceny w sklepie, ale dzięki temu towar był dostępny dla pozostałych klientów. Ilość papieru na czarnym rynku była niewystarczająca do zaspokojenia pełnych potrzeb spóźnialskich klientów, ponieważ ranne ptaszki po sztucznie zniżonej cenie kupiły zdecydowanie więcej niż potrzebowały. Kierownictwo PZPR, zamiast palnąć się w pusty łeb i wprowadzić wolność gospodarczą, zaczęło walczyć ze spekulantami. W wielu przypadkach na towary pierwszej potrzeby wprowadzano kartki, by zahamować nieproporcjonalny rozkład towarów.
Efekt był oczywiście przeciwny do zamierzonego. Podsumowując przykład widzimy, że brak ceny rynkowej sprawia, że duża część towaru jest nieefektywnie wykorzystywana i nie trafia do ludzi, którzy go naprawdę potrzebują. Spekulanci lekko korygują ten błąd. Współcześnie mianem spekulantów określa się ludzi zajmujących się handlem hurtowym, często na rynkach finansowych. Ich działalność jest równie pożyteczna, choć ma inny charakter. Np. na rynku jabłek, spekulant kupuje duże ilości jabłek w czasie ich największej podaży (np. wrzesień) a następnie sprzedaje w czasie, gdy podaż się zmniejsza (np. luty). Dzięki temu we wrześniu przy nadmiernej podaży, jabłka się nie marnują, choć są trochę droższe, bo ich cześć znika z rynku, ale za to w lutym są wciąż dostępne po niewygórowanych cenach.
Moim ulubionym spekulantem był biblijny Józef Egipski. W Księdze Rodzaju czytamy: "Józef zgromadził podczas siedmiu lat dobrych zbiorów znaczne zapasy zboża, które później sprzedawał w latach głodu" (...) "Józef w okresie głodu wykupił dla Faraona większość ziem, zmieniając egipskich właścicieli w dzierżawców". To się nazywa spekulacja i co najważniejsze Bóg mu błogosławił, bo Józef czynił dobrze!