Piotr Jakucki: Walka z wiatrakami
- Dyplomaci interweniowali, poszło sprostowanie, więc niby można powiedzieć: Polacy, nic się nie stało. Jednak o „polskich obozach zagłady” pisze się nagminnie w niemieckiej prasie i jak można się spodziewać będzie się tak pisać - pisze Piotr Jakucki.
Niemiecki dziennik "Kölnische Rundschau" użył właśnie kłamliwego zwrotu „polski obóz zagłady” na określenie niemieckiego obozu w Sobiborze. Pisząc o sprowokowanym przez władze III Rzeszy antyżydowskim pogromie w listopadzie 1938 roku, którego ofiarą padli także Żydzi zamieszkujący Nadrenię Północną-Westfalię, oraz o ich późniejszych tragicznych losach, autor Klaus Pesch - wymieniając niemiecki obóz zagłady w Sobiborze w okupowanej Polsce – posłużył się sformułowaniem "polski obóz zagłady".
Po interwencji konsulatu RP w Kolonii redakcja poprawiła błąd w wydaniu internetowym i zakwestionowany zwrot zmieniono na "niemiecki obóz zagłady w Polsce". Polscy dyplomaci oczekują także sprostowania w wydaniu drukowanym gazety.
Dyplomaci interweniowali, poszło sprostowanie, więc niby można powiedzieć: Polacy, nic się nie stało. Jednak o „polskich obozach zagłady” pisze się nagminnie w niemieckiej prasie i jak można się spodziewać będzie się tak pisać. I to wcale nie dlatego, że autorzy publikacji się mylą, że jak później tłumaczą używają błędnie takiego sformułowania mając na myśli geograficzne położenie miejsca zagłady.
Zresztą, czy szkalują nas tylko Niemcy, którzy chcą wybielić swoją przeszłość? Amerykański dziennik „The Washington Post” w publikacji dotyczącej filmu „Optymista” pisał w maju tego roku, że Bułgaria była jedynym krajem Europy Wschodniej, który uratował większość mieszkających tam Żydów od śmierci w obozach koncentracyjnych. A te, rzecz prosta, były „polskie”. Po interwencji ambasadora Ryszarda Schnepfa oraz amerykańskiej Polonii redakcja wycofała to sformułowanie ze strony internetowej, zastępując go „nazistowskimi obozami w okupowanej Polsce”, ale w tekście pozostała teza, że w odróżnieniu od Bułgarów, Polacy, Francuzi, Włosi czy Holendrzy biernie przyglądali się zagładzie Żydów. Czyli, tak czy owak, nadal pozostaliśmy tymi, którzy „wyssali antysemityzm z mlekiem matki”.
Przykład jednak idzie z góry, a w zeszłym roku Barack Obama mówił podczas pośmiertnego honorowania Jana Karskiego Medalem Wolności właśnie o „polskich obozach śmierci”. Trudno mi uwierzyć, że było to przejęzyczenie, albo wynik ignorancji i braku wykształcenia ogólnego gospodarza Białego Domu.
Można się niby cieszyć, że zarówno w niemieckim "Kölnische Rundschau", jak i w „The Washington Post” poszły sprostowania. Tylko kto to zauważa, publikowane zazwyczaj, bo redakcje się tym przecież nie chwalą, najmniejszymi czcionkami, jakimś petitem, czy nonparelem? Najważniejsze jest to, co poszło w świat wcześniej. A jak pojawi się protest po publikacji, to „polskie obozy” zamieni się na bliżej niezidentyfikowane „nazistowskie” tak by nie urazić Niemców. A potem antypolska machina ruszy od nowa i ukaże się kolejny tekst np. w „Die Welt”, czy „New York Times”.
Przy czym dalej skrzętnie będzie przemilczany fakt, że termin „polskie obozy koncentracyjne” wymyślił… Niemiec, Adolf Benzinger, członek zachodnioniemieckiego kontrwywiadu. To właśnie Benzingerowi w 1956 roku postawiono zadanie opracowania – jak sam to określił – sposobu „wybielenia historycznej odpowiedzialności Niemiec za Zagładę”.
Trzeba przyznać, że patent jest doskonały. Zawsze można się wyłgać, że chodziło tylko o położenie obozu, ale co się ugra systematycznym powtarzaniem przez lata kłamstwa po tytułem „polskie obozy zagłady” to inna sprawa. Magazyn „Stern” opublikował w ubiegłym roku wyniki sondażu, z których wynika, że aż 65 procent Niemców nie uważa, by ich kraj ponosił jakąś szczególną odpowiedzialność za zbrodnie II wojny światowej. Nieźle, że ponad połowa już wierzy w „nazistów”, ale czy nie może być jeszcze lepiej?
Piotr Jakucki
Źródło: prawy.pl