W ubiegłym tygodniu PO zafundowała nam prawdziwy kabaret. Powołała gabinet cieni. Podobno po to, aby patrzeć i krytykować rządzących. Wszystko to już znamy.
Gabinet cieni tzw. system westminsterski, to tradycja anglosaska, sięgająca kilku stuleci, sprawdza się dobrze w dwupartyjnym systemie. Jeżeli jedna partia jest u sterów rządu, to druga, opozycyjna, dokonuje mądrej oceny obecnych rządów i daje konkretną kontrpropozycję. Ten popularny system tak się zżył z polityką Wielkiej Brytanii, że ministrowie gabinetu cieni otrzymują państwową pensję.
U nas w 2006 roku w opozycji do ówczesnych rządów PiS i koalicji, Tusk utworzył gabinet cieni z Janem Rokitą na czele. Gdy Platforma zdobyła władzę, z gabinetu cieni niemal nic nie pozostało wcielone w życie. Jan Rokita słynny „premier z Krakowa” został przez Tuska wygryziony z partii. A z proponowanych ministrów prawie nikt nie objął takich stanowisk, jakie piastował w gabinecie cieni. Pomysł okazał się całkowitym fiaskiem, niemającym nic wspólnego z rzeczywistością. Potem Jarosław Kaczyński próbował wcielić w życie pomysł anglosaski, ale w konsekwencji z niego zrezygnował.
Teraz po ten chwyt propagandowy sięgnęła znów PO. Po kreowaniu swego wizerunku jako totalnej opozycji, szydzenia z wszystkich pomysłów rządzących i usilnego zabiegania o pomoc u obcych w Brukseli, przyszła kolej na gabinet cieni. Gdy nie pomogły marsze razem z KODziarzami, zaprzeczania własnym słowom, które padły za czasów rządów Platformy, zaczęto chwytać się brzytwy.
Gdyby to był prawdziwy, a nie groteskowy gabinet cieni, to powinniśmy powitać z entuzjazmem konstruktywną krytykę. Każda władza, aby nie utonęła w samozadowoleniu jej potrzebuje. Ale to płonne nadzieje. Wystarczy spojrzeć, kto jest w składzie obecnego gabinetu cieni. Na czele jako premier Grzegorz Schetyna, wicepremierzy Ewa Kopacz i Tomasz Siemoniak. I dalej obsadzonych jest 21 ministerstw i drugie tyle zastępców. Dla każdego coś się znalazło. Niesamowicie rozdęte gremium i aż dziwne, że w jego składzie nie znalazło się jakieś czołowe miejsce dla Hanny Gronkiewicz-Waltz. Postawiłaby na nogi ministerstwo od spraw prywatyzacji. Zna się na tym, jak mało kto.
Warto spojrzeć, jak inicjatywę PO przyjęli internauci. Zaroiło się w sieci od przeróżnych memów. Najbardziej chyba udany to wizerunki ministrów cieni, trzymających w rękach tabliczki z napisem poszczególnych afer. Przez osiem lat sporo się tego namnożyło. Internauci schetynowy gabinet cieni ochrzcili rządem cieniasów. Prawdziwy kabaret napisany przez opozycję.
No i najważniejsze – miała to być merytoryczna mądra krytyka, daleka od walenia cepem po głowie, a w inaugurujących przemówieniach roiło się od złośliwości i stawiania absurdalnych zarzutów. Ewa Kopacz ,jak zawsze w emocjonalny, histeryczny sposób dowodziła, że PiS rządzi jedynie poprzez konflikt i podział, a przecież Polsce potrzeba spokoju, takiego jak za rządów PO. Pamiętamy wszyscy, jaka wówczas panowała miłość po jedynie słusznej linii partii. Dostało się również Beacie Szydło, którą była premier nazwała „fałszywym obrońcą Polaków”. Tomasz Siemoniak suchej nitki nie pozostawił na dzisiejszym szefie MON, krytykując w czambuł wszystkie jego zmiany na czele z fiaskiem zakupu francuskich Caracali.
Zaraz po powołaniu PO-wskiego gabinetu cieni opozycja zwarła szyki. Odezwały się „autorytety”. Były sędzia Trybunału Konstytucyjnego Jerzy Stępień zaczął nawoływać do zamieszek ulicznych. Z cienia wyszedł Bronisław Komorowski i z prawdziwą hrabiowską kulturą zachęcał, aby dechą lać przeciwników. Nie ma co czekać, należy przystąpić do radykalnego działania, bo tylko siłowe metody pozwolą odsunąć PiS od władzy. W dwumilionowym pochodzie na czele z tymi walącymi na oślep dechami pójdzie nasz wódz Lech Wałęsa, któremu już dawno czasy się pomieszały. On, ten samotny rewolucjonista przeskoczył płot w stoczni, wskoczył na wózek i obalił komunizm. To obecne przegonienie PiS-u, który będzie uciekał przez okna, to dla niego bułka z masłem.
Świat jak z Matrixu, którym nie warto by się zajmować, gdyby nie pokłady nienawiści, zasiane przez opozycję w narodzie. Nigdy nie wiadomo, co z takich złych emocji może się narodzić. Oby znów nie pojawił się kolejny Cyba, który dziki z nienawiści wtargnął przed laty do łódzkiej siedziby PiS-u i nie mogąc uśmiercić Jarosława Kaczyńskiego, zamordował i ranił pracowników placówki.
Ale warto pamiętać, że nienawiść to silna broń, która jak bumerang wraca do tego, kto ją wywołał.