Julia M. Jaskólska: Czy POKŁOSIE dostanie Oscara?
Tytułowe pytanie na pozór może brzmieć żartobliwie, jednak po wczytaniu się w to, co na temat filmu Władysława Pasikowskiego, który wszedł w tych dniach do amerykańskich kin, pisze tamtejsza prasa, nie jest ono pozbawione sensu.
„Pokłosie” ukazuje przecież tak modny na Zachodzie i w Stanach antysemityzm Polaków. A sam reżyser przyznawał, że zrobił film „ze wstydu”, posiłkując się wydarzeniami z Jedwabnego z lipca 1941 roku, gdyż – uogólniając – jesteśmy karmieni sienkiewiczowską wizją historii, a tymczasem Polacy w czasie wojny mają bardzo brudną kartę. W zasadzie to nie zajmowaliśmy się niczym innym jak mordowaniem każdego spotkanego Żyda lub – co najmniej - denuncjowaniem go na Gestapo.
Nie ma to nic wspólnego z prawdą, tzw. pogromy były marginesem, a ich przyczyną były wcześniejsze działania skomunizowanych Żydów po wkroczeniu Armii Czerwonej na tereny polskie 17 września 1939 roku i wydawanie „polskich sąsiadów” w ręce NKWD, ale o tym nie wolno mówić. Wolno natomiast nakręcić film, porównywalny w pokazywaniu polskiego antysemityzmu z niemieckim „Nasze matki, nasi ojcowie”. Salon przyjął więc „Pokłosie” z wielkim entuzjazmem, a Andrzej Wajda uznał je za „wspaniały, poruszający, film” i „ostatni film polskiej szkoły kina”.
Ludzie jednak potrafią samodzielnie myśleć i „Pokłosie”, które miało być hitem, okazało się totalną klapą. 22 listopada 2012 roku portal wnas.pl napisał, że miało mniejszą oglądalność niż niskobudżetowy „Mój rower”: „Przy 139 kopiach obejrzało go w sumie 134 407 widzów. To niewiele jak na reklamowany szeroko film specjalisty od kina akcji Władysława Pasikowskiego. Można powiedzieć, że mamy do czynienia z fatalnymi wynikami oglądalności. (…) Mimo nachalnej propagandy zachwalającej „Pokłosie” i dużych środków przeznaczonych na promocję filmu Pasikowskiego obraz ten w całej Polsce ponosi spektakularną porażkę. Film został chłodno przyjęty zwłaszcza na Podlasiu. Dla przykładu w Ostrołęce w ogóle nie zdecydowano się na emisję „Pokłosia”, z kolei w innych podlaskich miastach obraz Pasikowskiego został objęty bojkotem lokalnej społeczności. W bialskim kinie Merkury film obejrzało zaledwie 415 widzów. Na kilkudziesięciu seansach!”
Ale Stany to co innego, one w przeciwieństwie do zaściankowej i czarnosecinnej Polski są przepustką do sławy. A taką przepustkę „Pokłosie” ma w kieszeni, podążając ścieżką wytyczoną przez „Malowanego ptaka” Kosińskiego, „Sąsiadów” Grossa. Tomasz Lis przyznał przecież w „Newsweeku”, że film Pasikowskiego to „Gross wędrujący pod strzechy”. I trzeba przyznać, że trafił w sedno. Pasikowski bezbłędnie wpisuje się w narrację „Sąsiadów”. Jego film jest nieprawdziwy, tak samo jak zakłamane jest dzieło amerykańskiego historyka, o czym w wywiadzie dla „Uważam Rze” mówił prof. Richard Lucas, autor książki „Zapomniany Holocaust” poświęconej tragedii ludności polskiej w czasie II wojny światowej. Jak stwierdził, gdyby napisał książkę taką jak „Sąsiedzi”, „opartą na tak nieprawdopodobnie słabej bazie źródłowej, książkę niepodpartą żadną kwerendą i bazującą głównie na spekulacjach”, to zostałby natychmiast wyrzucony z cechu historyków. Z Grossem tak się nie stało gdyż napisał „Sąsiadów” „pod gusta amerykańskich środowisk naukowych”, które w sporej części dyskryminują Polskę i jej historię.
„Pokłosie” jest więc prawdziwe inaczej. Czy Pasikowski pokazuje w „Pokłosiu” choć jednego Polaka z czasów okupacji ratującego ludność żydowską z rąk niemieckich? Nie, bo to byłoby niepoprawne politycznie, więc przez twórcę „Psów” jesteśmy pokazani jako ludzie zacofani, bo na początku XXI wieku nie mający telefonów, samochodów, a do tego jako pazerni, okrutni i podli antysemici, którzy dorobili się majątków na śmierci zamordowanych przez siebie w czasie wojny Żydów, zaś Józef Kalina, „jedyny sprawiedliwy”, który ratuje macewy, zostaje przez wiejską tłuszczę ukrzyżowany na wierzejach od stodoły.
Zrozumiała więc jest doskonała prasa za Oceanem. „New York Times” podkreśla, że film jest „ostrzeżeniem jak bardzo łatwo jest przekroczyć granicę między pomówieniem a nieludzkim traktowaniem sąsiada, aż po skazanie go na śmierć w płonącej stodole (...). Polacy przyzwyczajeni do postrzegania siebie jako ofiary II wojny światowej, zostali skonfrontowani z incydentem, w którym to ich rodacy byli sprawcami zbrodni. (…) Nacjonaliści byli filmem oburzeni, inni uznali go za dowód, iż polski naród jest gotowy, by pogodzić się z trudną przeszłością”.
To, co wyszło spod pióra recenzenta „NYT” to jednak nic w porównaniu z laurką wystawioną przez popularny portal „Huffington Post”, który określa „Pokłosie” mianem polskiej wersji głośnego i typowanego do Oskara filmu "12 years a Slave" (12 lat w niewoli), który pokazuje haniebny rozdział historii amerykańskiego narodu: niewolnictwo. „Zamiast niewoli, "Pokłosie" zmaga się z polskim antysemityzmem podczas II wojny światowej” - wyjaśnia portal, dodając, że przejawem tego antysemityzmu były „masowe mordy dokonywane na Żydach w polskich miasteczkach przez mieszkańców, bez rozkazu nazistów”.
Po lekturze tych entuzjastycznych recenzji nie zdziwię się więc, jeśli w dniu wręczania Oskarów słynne „and the winner is...” usłyszałby właśnie twórca „Pokłosia”. Na pewno nie grozi mu los Andrzeja Wajdy, którego „Ziemia obiecana” miała przed laty wielkie szanse na Oscara w kategorii filmów nieanglojęzycznych. Jurorzy uznali jednak, że jest antysemicki. Co jak co, ale Władysław Pasikowski, Maciej Stuhr i Ireneusz Czop mogą tu spać spokojnie.
Julia M. Jaskólska
fot. materiały prasowe filmu
Źródło: prawy.pl