Kolejny Marsz Niepodległości, kolejne prowokacje władzy?
Burdy, ranni, spalona tęcza. Oto medialny obraz po zgromadzeniu dziesiątek tysięcy Polaków na Marszu Niepodległości.
Od godzin południowych do Warszawy zaczęły zjeżdżać pierwsze grupy uczestników społecznych obchodów 11 Listopada. Przed godz. 15 trwały wystąpienia na Placu Defilad. Z niewielkim opóźnieniem na rondzie Romana Dmowskiego zaczął formować się pochód. Na przedzie była grupa rekonstrukcyjna i motocykliści z widocznymi barwami narodowymi.
Policja nie była widoczna, z wyjątkiem kilku grup ubranych w niebieskie kamizelki funkcjonariuszy. Porządku miała pilnować przede wszystkim Straż Marszu, zorganizowana i przeszkolona przez organizatorów. Jej interwencje zapobiegły kilkakrotnie aktywności uczestników, przypominających swym wyglądem i ubraniem kibiców piłkarskich, którzy wbiegali na boczne uliczki, odchodzące od Marszałkowskiej.
W czasie, kiedy dziesiątki tysięcy maszerowały zbliżając się do Ronda Jazdy Polskiej, kilkuset osobowa grupa udawała się równolegle do Marszałkowskiej w kierunku Placu Zbawiciela. Nieco później doszło do podpalenia tęczy – symbolu środowisk mniejszości seksualnych, co miało być jednym z powodów rozwiązania Marszu przez władze Warszawy.
Nim jednak do tego doszło, gdy czoło zbliżało się do ulicy Goworka, na drodze przez skrzyżowaniem z ulicą Klonową ustawiły się uzbrojone oddziały policyjne. Między Marszem a kordonem pojawiła się grupa biegających młodych ludzi. W kierunku policji wystrzelono petardy. Marsz został zablokowany. W ostatniej chwili organizatorom udało się uniknąć eskalacji i po prowadzeniu Straży przed kordon policji i przesunięciu czoła pochodu udało się wchłonąć krewką młodzież. Być może właśnie na Goworka szykowano prowokację i chciano zyskać pretekst do rozwiązania zgromadzenia.
Kolejnym „punktem zapalnym” stały się okolice ambasady rosyjskiej. Ale nim doszło do incydentu z wrzuceniem petard na jej teren w okolicach Belwederu pojawiło się, co najmniej 500 uzbrojonych po zęby policjantów oraz dwie armatki.
Tak jakby już wcześniej ludzie ministra Sienkiewicza wiedzieli, że „coś” wydarzy się na Belwederskiej. Wiedzieli? Może to po prostu było w planach operacyjnych. Nie wyszło na Goworka, ale wyszło przy zbiegu ulicy Belwederskiej i Tureckiej? Władze Warszawy oświadczyły organizatorom, że Marsz nie ma już charakteru pokojowego. Jednostki prewencji wycofano do ochrony Kancelarii Rady Ministrów, a duża uczestników udała się bez okrzyków w przemarszu do Parku Agrykola. Pozostali zaczęli się rozchodzić.
Przed rozpoczęciem społecznych obchodów wiele mówiło się o spodziewanej prowokacji, tak jak rok wcześniej. Otwarte pytanie pozostawało, więc kiedy „nieznani sprawcy-chuligani” dokonają burd, zamieszek, czy podpalenia tęczy. Po to, by w Polskę poszedł komunikat o rozróbach, a nie o patriotyzmie dziesiątek tysięcy Polaków, którzy w spokoju maszerowali po ulicach Warszawy.
Plan establishmentu został zrealizowany, choć początek Marszu tego nie zapowiadał. Gdzieś z centrum dowodzenia poszedł pewno komunikat, by zintensyfikować działania i pogrążyć faszystów-narodowców. Dać paliwo TVN, TOK FM, Wyborczej i innym mediom III RP, do tygodniowego pastwienia się nad endeckim zaciągiem. Dzięki temu Rycho, Zdzicho, Grzecho będą mogli w tym czasie działać „by żyło się im lepiej”.
Antoni Krawczykiewicz
fot. Prawy.pl/A/Bruchwald
Źródło: prawy.pl