Bo książka była za tania

0
0
0
/

Ktoś grzebał w zamrażarce. Trzeba uściślić, że w zamrażarce sejmowej, żeby nie było wątpliwości. Grzebał, grzebał i wygrzebał. Nie była to przeterminowana ryba, ale coś w tym guście. Okazało się, że w polu zainteresowania Ministerstwa Kultury pojawiła się odmrożona „Ustawa o jednolitej cenie książki” – tak roboczo można nazwać ten projekt.   Zmroziła mnie ta odmrożona wiadomość umieszczona na stronie Polskiej Izby Książki: „Od stycznia 2016 roku Izba prowadzi - w porozumieniu z wydawcami i organizacjami księgarskimi - dalsze starania o wdrożenie ustawy o jednolitej cenie książki. Prowadzone są rozmowy z nowym kierownictwem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. W wyniku tych rozmów i wskazówek „świadomych wydawców” tekst projektu ustawy został dopracowany. Aktualna wersja dokumentu pochodzi z dnia 20 lutego 2017 roku”. A jak już rzucono na stół mrożonkę, to puściła soki. I najwyższy czas przyjrzeć się dokładniej efektom pracy „świadomych wydawców”. Zaszedłem z jednej strony, kucnąłem i przyglądałem się uważnie. Niewiele zobaczyłem. Wszystko oszronione i niewyraźne. Zaszedłem z drugiej i też nic. Jakieś nieostre postacie siedziały wokół „nieszczęsnej”. Wszyscy byli sztywni, wbici w garnitury. Ale wciąż nic konkretnego. Jacyś goście kręcili się po salonie. Ktoś wstawał, ktoś siadał, ktoś się rozkładał. Ona, ta Ustawa, chyba najbardziej. Czekałem, czekałem i nic. Więc szukałem dalej. Zajrzałem do projektu ustawy o cenie książki, tej właśnie książki. I co zobaczyłem? Kanapy, a na kanapach interesy. Różne interesy. Kolejne grupy interesów pochowane po kątach i pod biurkiem ministra. Każdy z wizytówką w dłoni, plakietką w klapie, jeden się uśmiecha, inny ciężko sapie. Jak to na kanapie. Cofnijmy się o kilka lat wstecz. PIK nam w tym pomoże: „W październiku 2014 r. środowiska literackie i wydawnicze rozpoczęły akcję „Polska książka potrzebuje ratunku”, w której zbierane były podpisy pod listem otwartym do Pani Premier, Pań i Panów Senatorów oraz Posłanek i Posłów. Środowiska te postulują o wsparcie rynku książki regulacją zwaną popularnie „ustawą o książce”. Bogata oferta tytułowa, szeroka dostępność do książki, fachowe doradztwo w dobrze prosperujących księgarniach – to cele, w których realizacji może pomóc wprowadzenie do polskiego porządku prawnego ustawy, regulującej rynek książki. Pod apelem podpisało się siedemdziesięciu wybitnych naukowców, autorów, dziennikarzy, polityków i przedstawicieli rynku książki. Łącznie apel podpisało 2360 osób, przedstawicieli najróżniejszych zawodów, studentów i uczniów. List otwarty przekazano Pani Premier, Senatorom i Posłom po zebraniu 1050 podpisów oraz po zakończeniu akcji 13. lutego 2015 r.” Jak widać to prawie milion. Prawie. A tymczasem na jednej kanapie siedli lobbyści z wydawnictw połączonych. Kiwali równo głowami w rytmie ustawy. W fotelu wygodnie rozsiadła się księgarenka, niby niepozorna, niewielka, ale to nie byle jaka księgarnia, bo przedstawicielka 1800 przyjaciółek z całego kraju. Na to wszystko wszedł minister i zasiadł za biurkiem. Rozpoczęły się kurtuazyjne ukłony, skłony, pady, przysiady, bicie czołami, mlaskanie ustami. Wszyscy byli wzruszeni. Sprzedawcy detaliczni zamiast słonych paluszków gnieździli się w szklance przed wicepremierem i zawołali: „Broń nas”. A wicepremier ma podobno złote serce. Złośliwi mówią, że pozłacane. No, ale przynajmniej ma. A jako że ma, to podjął się misji samobójczej i ma zamiar bronić. Na to weszła pani Kasia i zaprosiła wszystkich: „Proszę się częstować. Czym chata bogata. Proszę brać i nie żałować. Sobie nie żałować, bo czytelnikom to wydzielimy, popakujemy, wycenimy i ustalimy godziny czytań oraz zakupów”. A Książka siedzi i milczy. Poobijana z każdej strony siedzi z spuszczonym wzrokiem. Mrożona, rozmrażana, wyceniania, z usztywnioną ceną i wyrwanymi kartkami, okryta nadgryzioną przez spasione mole okładką niczym bezdomny w starym, zniszczonym płaszczu. Jej cena ma być sztywna przez 12 miesięcy, a ona ma tylko klejony grzbiet, nie szyty. Nie wytrzyma biedaczka, szwy puszczą. Nagle rozbrzmiewa głęboki głos beznamiętnie czytający uzasadnienie do Ustawy o książce z 20 II 2017 r. Zimny pot oblał biedaczkę, rozleciała się zupełnie. Na chwilę przed śmiercią usłyszała, że „była za tania”. Jak czytamy na stronie Polskiej Izby Książki: „Projektowi Polskiej Izby Książki udzielają merytorycznego wsparcia Ministerstwo Kultury Francji, Instytut Francuski w Warszawie oraz Boersenverein des Deutschen Buchhandels (niemiecka izba branży księgarsko-wydawniczej)”. Już się boję. A poza tym w krajach wzorcowych, czyli w Niemczech i we Francji: „jednolita cena książek w perspektywie doprowadziła do poszerzenia oferty wydawniczej o książki ambitne (…) z chwilą, kiedy księgarnie nie musiały już angażować znacznych środków w prowadzenie „wojen cenowych” z dyskontami i sklepami wielkopowierzchniowymi i rezygnować z istotnej części swoich marż, możliwe stało się przeznaczenie części tych środków na utrzymanie szerokiej oferty wydawniczej.” Rezygnowali z czegoś, czego nie mieli i w jakiej „perspektywie” poprawa? Ustawodawca chce ochronić wydawców, by mogli uszczęśliwiać ambitnych czytelników. Już widzę tę troskę. A co znaczy, że „możliwe stało się przeznaczenie części tych środków na utrzymanie szerokiej oferty wydawniczej”? Możliwe, a może niemożliwe? I jakiej części? Cena sztywna 12 miesięcy w dobie elektronicznej sprzedaży i możliwości błyskawicznej dyslokacji firmy za granicę. Analitycy ministerialni policzyli i zobaczyli, że spadła liczba księgarń. A nie zauważyli, że 2,5 mln młodych Polaków wyemigrowało. Jak są tacy wnikliwi w opisie i ocenie tak oczywistych kontekstów społecznych, to czego oczekiwać po nich w innych tematach? Wszystko w trosce o dochody autorów oraz „interesy mikro, małych i średnich przedsiębiorstw trudniących się sprzedażą książek”. Wszystko palcem na wodzie pisane. Przypomnę, że przed wyborami w 2015 r. ten nieszczęsny projekt poprało PSL. Potrzebny komentarz? Kto grzebał w zamrażarce? Wszelkie próby urzędniczego skontrolowania „drogi książki” od wydawcy, poprzez księgarnię internetową do klienta, przy znanej powszechnie kreatywności Polaków, skończą się powołaniem Wysokiej Komisji, piętnastu Podkomisji i Komisji Konsultacyjnych oraz spektakularną kapą i polityczną kompromitacją rządu. Kto zasiądzie w szanownej komisji, która ustalać będzie ceny każdego 31 grudnia. Najlepiej do południa, żeby deser się nie zmarnował. Ilu szacownych, zatroskanych o cenę książki będzie zasiadać w tej komisji. Czy stadion Narodowy pomieści wszystkich zainteresowanych? Głosować będą większością, czy jednogłośnie? Tajnie, czy przez sąsiada? Kto sfinansuje delegacje na to ważne posiedzenie. Ponadto będą wyjątki od „sztywnej ceny”, czyli będzie… raj dla urzędników. Za granicę będzie można sprzedawać wg innych zasad, rabaty dla instytucji do 20%, do 15% na targach książek. Pan urzędnik, któremu urząd kupi książkę, bo sam nigdy złotówki nie wyda na książkę, ten sam pan urzędnik zdecyduje za ile ma kupić obywatel. Dobry pan urzędnik. Dobry pan i łaskawy i dzięki niemu od jutra wszyscy pójdą czytać do bibliotek, czytelni i osiedlowych klubów miłośników papierowych książek. Najbardziej mi się podoba wyjątek od jednolitej ceny w sytuacji, gdy książka będzie uszkodzona. Słyszycie to Szanowni Państwo? Widzę uśmiech na waszych twarzach. Jak tylko ta nieszczęsna ustawa wejdzie w życie, to wszyscy wyjdą bocznymi drzwiami. Podpowiadam - następnego dnia wszystkie nowe książki powinny „być uszkodzone”. Jak ktoś ma problem z definicją uszkodzenia, a urzędnicy oczywiście będą ten problem mieli, to służę zdefiniowaniem problemu. Będzie się działo, jak wydarzy się ta ustawa, oj będzie się działo. Bo pomysłu ze „sztywną ceną” nie wytrzyma ani książka, ani czytelnik. A wszystko przez to, że książka była za tania. Dr Paweł Janowski Redaktor naczelny miesięcznika „Czas Solidarności”

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną