Sposób na zbója
Nie bądź obojętny! Zgłoś! Nie przemoc, a pomoc. Akcja plakatowo telewizyjna dzień po dniu wbija nam w świadomość te ze wszech miar słuszne hasła. W ich tle ciąg historii mrożących krew w żyłach, los tysięcy dręczonych kobiet i dzieci. Ale same hasła to mało. Kto zetknął się z problemem wie, że słowa wsparcia mogą – i owszem – wesprzeć, ale niewiele rozwiązują. Zastępy domowych zbójów trenujących bicepsy na żonach, matkach, dzieciach, sprawców kalectw psychicznych i fizycznych, ciągnącej się latami grozy - przetrzebić tylko skuteczne prawo. Problem ten krzyczy bardzo głośno. Coraz głośniej.
Włóżmy między bajki opinię, że surowość prawa nie usuwa przyczyn występków, nie zmniejsza ich liczby (istnieją fakty dowodzące, iż osąd to mylny). W tym przypadku surowość to wymóg. Bezdyskusyjny. I surowość tę społeczeństwo powinno zaakceptować, nie wyłączając tu nawet fanatycznych wrogów obecnej władzy. Choć co do nich nie mam takiej pewności…Wszak na każdy sygnał o zmianie dotychczasowych norm słychać pomruki z medialno-partyjno-towarzyskich zaułków. Czy już nawykowo, niczym męcząca czkawka, przeobrażą się w bełkotliwe hasła o „zamachu na prawa jednostki”, „zawłaszczaniu kolejnej dziedziny życia” - okaże się w praniu. Gdy zaostrzono kary za gwałt, jakoś to przełknęli; nie wypadało wypluć…
Przemoc, powie ktoś, jest stara jak świat. Zawsze był ten co bije, i ten kto jest bity. Oznacza to, że mamy smętnie pokiwać głową, bezrefleksyjnie chłeptać naszą codzienność, taką jaką los nam zdarzył? Walić pokłony przed niby „tradycją”? Nie! I jeszcze raz nie! Co więc czynić, gdy prawo nie w każdy kąt potrafi zajrzeć? Coś tam można…Niedawno zorganizowano w Łowiczu duży kurs samoobrony dla kobiet. Informację o tym widziała na ekranach telewizorów cała Polska. Sens pomysłu: zwiększenie bezpieczeństwa fizycznie najsłabszych. Zgłosił się spory tłumek chętnych. Poszło w świat, że w Łowiczu baby biją. Oglądając pokaz zajęć z kursantkami uśmiechnęłam się do siebie. To jest to! Strzeżcie się damscy bokserzy i różnej maści napastnicy. Koniec z wami! Jeżdżąc reportersko po kraju napatrzyłam się na potężną górę nieszczęść związanych z przemocą domową. Jednakże i w tym ogromnie zła znalazł się jasny promyk; o nim to przypomniała mi łowicka akcja. A było to tak…
Pewnego dnia śladem listu od czytelnika dotarłam do małej podkarpackiej wsi. Chodziło o człowieka, który od lat katował żonę Marysię. Sąsiad, nie mogąc już patrzeć na mękę kobiety, prosił redakcję o pomoc. Z niezależnych przyczyn wybrałam się w drogę dopiero za półtora miesiąca, wszak sprawa ciągle mogła być aktualna. Była aktualna. Zaskakująco. Mniej więcej w czasie gdy sąsiad słał ów list, Marysia wywiozła dzieci do dziadków i… zniknęła z domu. Gdzie się podziała nie wiedział nikt, nawet mąż. Podejrzewano, że ją zabił a zwłoki ukrył. Wypytywał go o to posterunkowy, lecz dowodów zbrodni nie było. W końcu zaniechał śledztwa. Miał powód: list od Marysi, aby jej szukać i nic nie mówić nikomu, szczególnie mężowi, który łaził po wsi i odgrażał się, co zrobi żonie, gdy ta wróci.
Wróciła trzy dni przed Wielkanocą. Ledwo weszła za próg, skoczył do bicia. I nagle runął jak długi. Podniósł się, znów natarł - i znów padł ofiarą zręcznego chwytu, lądując na deskach. Nie wiedząc co się dzieje, zamiar bicia na dobre porzucił. W domu zagościł spokój. Tajemnicę tej przemiany Marysia wyznała przyjaciółce i księdzu, potem mnie. Otóż po kolejnym biciu uciekła do kuzynki w Rzeszowie, a tam zapisała się na miesięczny kurs samoobrony. Na tym nie koniec. Bakcyl samoobrony rozpełzł się po całej wsi. Marysia nauczyła bowiem niezbędnych chwytów kobiety, w których domu także szalał zbój.
Bezradność wynika z bezsiły. Trzeba więc tej siły nabyć.
Zuzanna Śliwa
Źródło: prawy.pl