O ile w niektórych obszarach życia społecznego można dostrzec konkretne zmiany na lepsze, o tyle w służbie zdrowia status quo, a nawet jeszcze gorzej niż było...
Forsowanie ustaw pisanych przez lobbystów, brak adekwatnej reakcji na działania wysoko postawionych urzędników państwowych mocno powiązanych z koncernami farmaceutycznymi, coraz większy terror szczepionkowy, a w kolejkach do lekarzy jak się stało tak się stoi. Co więcej problemem jest nawet zdjęcie gipsu, czy pooperacyjnych szwów... Otóż pewna kobieta z miasta A miała wypadek w okolicach miasta B. Z licznymi potłuczeniami i złamaniem została przewieziona do szpitala w tymże mieście B. Rękę skręcono na śruby, a kiedy te ostatnie zdjęto, kazano zgłosić się na zdjęcie szwów do przychodni, do której należy owa kobieta, czyli w mieście A. Niewiasta zadzwoniła do przychodni i... dowiedziała się, że szwy może mieć zdjęte miesiąc po terminie, ponieważ nie ma już zapisów na zdejmowanie szwów. Musiała zatem wrócić do miasta B, aby tam jej w tym pomogli. Na szczęście na rehabilitację nie musiała długo czekać, ponieważ wyliczyła sobie, kiedy mniej więcej wyjmą jej śruby i na rehabilitację zapisała się nieco ponad pół roku wcześniej, tuż po wypadku...
Kto jest winny? Rzecz jasna państwo, które nakazuje służbie zdrowia traktować pacjenta nie jak człowieka, ale jak źródło dochodu. Co więcej, tenże człowiek powinien sam zaplanować sobie, kiedy zachoruje i odpowiednio wcześnie zamówić wizytę do lekarza-specjalisty. I tak potencjalny pacjent powinien np. założyć, że za pięć lat będzie miał problemy z sercem i zapisać się do kardiologa. Jeżeli w ciągu tych pięciu lat na serce jednak nie zachoruje, może przekładać wizytę na kolejne terminy, aby z chwilą, kiedy zajdzie taka potrzeba otrzymał lekarską pomoc.
Podobnie z ortopedą. Trzeba zrobić założenie pi razy oko, kiedy taki ortopeda będzie nam potrzebny, a jeżeli nasze szacunki będą błędne, przekładać wizyty aż do skutku.
Rzecz jasna dotyczy to normalnych ludzi, których nie stać na to, żeby wyłożyć 200 złotych na wizytę. Bo prywatnie nie czeka się prawie wcale.
Polska ma jeden z niższych w Europie procent PKB (7 proc.) przekazywany na służbę zdrowia. Do tego dochodzi fatalne zarządzanie placówkami i przemieszanie kompetencji, a także istnienie pożerającego pieniądze ze składek pośrednika w postaci NFZ. Tymczasem rząd Prawa i Sprawiedliwości, podobnie zresztą jak i poprzedni, PO-PSL, zamiast gruntownie zreformować służbę zdrowia, aby maksymalna ilość ze składek zdrowotnych była rzeczywiście wykorzystywana na potrzeby zadbania o zdrowie obywateli czyli płatników tychże składek, to pudruje zastany układ. A Polacy, jak kiedyś, za czasów słusznie minionych, polowali na towary w sklepach, teraz polują na miejsce do lekarza, które dzięki miłościwie nam rządzącym i teraz i wcześniej, stało się towarem luksusowym i deficytowym. Bo o uznaniu godności pacjenta wspominać już nie będę...