Rewolucja na Ukrainie wzmacnia paradoksalnie Putina
- Nowy rok rozpoczyna się z kolejnym triumfem Putina, jest nim bowiem ostateczny rozwój wypadków na Ukrainie. Można wręcz powiedzieć, iż w wyniku rewolucji pozycja Moskwy dodatkowo się wzmocniła, zamiast osłabnąć - pisze Michał Kowalczyk.
Wygasa już kolejna rewolucja na Ukrainie, Majdan powoli się rozchodzi, władza Janukowycza jednak się ostała, opuszczane są gmachy rządowe przez demonstrantów. Wszystko wydaje się wracać do stanu sprzed wybuchu protestów, których kulminacją były krwawe walki przed kilkoma tygodniami.
Nie nastąpił rozpad Ukrainy, pozostanie ona wciąż jednym krajem, choć bardzo podzielonym wewnętrznie. Rewolucja uwidoczniła różnice między zachodnią oraz północną częścią państwa, a Ukrainą południowo-wschodnią. Podczas gdy Kijów oraz Lwów przepełnione były rewolucyjną atmosferą, mieszkańcy Doniecka czy Odessy podeszli do niej dość obojętnie, i nie zmienia tego fakt kilku incydentalnych zajść, które zachodziły w prawie każdym większym mieście Ukrainy.
Należy postawić sobie tymczasem pytanie, kto jest największym wygranym, kto zaś największym przegranym rewolucji? Proponuję zacząć od końca. Rewolucja okazała się klęską dla umiarkowanej opozycji, na czele z partiami Batkiwszczyna, UDAR oraz...dla Swobody, która choć mogła wiele wygrać na powstałym zamieszaniu, to tak naprawdę bardzo straciła. Partie opozycyjne mobilizowały początkowo do protestów, licząc na żywą reakcję Stanów Zjednoczonych oraz Unii Europejskiej.
W porę zrozumieli, że nie ma co liczyć na pomoc Zachodu. Być może nie chcieli podzielić losu Węgrów, którzy w 1956 r. gorączkowo zerkali w stronę państw zachodnich. Zaczęli zatem negocjować z ekipą Janukowycza, poddając w wątpliwość swoje przywództwo w rewolucji. Spora część protestujących uznała ich za zdrajców, tłum ich wygwizdał.
O ile jednak po Arseniju Jaceniuku z Batkiwszczyny czy Witaliju Kliczce z UDAR-u można było spodziewać się – z perspektywy ukraińskiego wyborcy – iż po czasie pójdą na kompromisy z władzą, to wielu radykalnie nastawionych Ukraińców może istotnie czuć się rozczarowanymi postawą partii Swoboda, a zwłaszcza Oleha Tiahnyboka, lidera tej formacji.
Znany wcześniej z buńczucznych przemówień względem obecnej władzy oraz Rosji, okazał się dla masy Ukraińców kolejnym politykierem, który w porę gotów był zrobić wszystko by nie wejść na drogę bez odwrotu. Taką drogą mogłoby być przejęcie dowodzenia nad Majdanem, lecz do tego konieczna była również pełna bezkompromisowość, dążenie do dalszej konfrontacji z Janukowyczem, jak również – porozumienie z nacjonalistami z Prawego Sektoru. Tiahnyboka spotkały gwizdy, na które z perspektywy ukraińskich patriotów zasłużył z pewnością.
Największym wygranym jest natomiast Władimir Putin. W zeszłym roku rosyjski prezydent odniósł kilka spektakularnych sukcesów: powstrzymał ofensywę Zachodu na Syrię, zakpił z Amerykanów w sprawie Snowdena, okazał się znacznie sprawniejszym politykiem niż totalnie zagubieni przywódcy mocarstw zachodnich. Nowy rok rozpoczyna się z kolejnym triumfem Putina, jest nim bowiem ostateczny rozwój wypadków na Ukrainie. Można wręcz powiedzieć, iż w wyniku rewolucji pozycja Moskwy dodatkowo się wzmocniła, zamiast osłabnąć.
Uwidoczniony został brak chęci Stanów Zjednoczonych oraz Unii Europejskiej do mocniejszego angażowania się w Europie Wschodniej i naruszania tym samym rosyjskich interesów. Amerykanie mają aktualnie znacznie ważniejsze problemy niż trzeciorzędna dla nich Ukraina, z kolei Unia Europejska dyszy coraz wolniej i brukselscy biurokraci nawet nie chcą myśleć o wchłonięciu tak dużego i tak zacofanego gospodarczo państwa, jakim jest Ukraina. Jest to klarowny sygnał dla post-pomarańczowej opozycji: nie macie co liczyć na Zachód, zatem musicie liczyć się z Kremlem. Co więcej, Putin upewnił się w swoim przekonaniu co do ewentualnej bierności Zachodu w sprawie Ukrainy.
Jest to także ważny sygnał dla Janukowycza, który próbował wcześniej lawirować między Unią Europejską a Rosją: jego władza jest ewidentnie słaba, a w razie kolejnej rewolty może nie być w stanie sam się z nią uporać, wtedy pozostaje mu już tylko liczyć na pomoc Moskwy.
Poza tym, musi mieć on na względzie ewentualność nałożenia na Ukrainę sankcji ze strony państw zachodnich, co byłoby bardzo wygodne dla Rosji: Janukowycz zdaje sobie sprawę, iż być może będzie musiał prosić Putina w przyszłości o pomoc.
Janukowycz w lutym 2014 r. jest zatem jeszcze mniej niezależnym przywódcą, niż Janukowycz w listopadzie 2013 r. Mniej niezależnym państwem jest także Ukraina, cały zaś wysiłek rewolucjonistów wzmocnił paradoksalnie znienawidzoną przez nich Rosję.
Co do nich samych: władze rozprawią się z nimi w swoim czasie, na typowy dla tej części Europy sposób. Łatwiej będzie ukarać pojedyncze jednostki w ich mieszkaniach, niż rozbijać barykady.
Michał Kowalczyk
fot. kremlin.ru
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl