Kult bylejakości
Pisząc przed dwoma laty artykuł pt. „Zapaść cywilizacyjna państwa polskiego” („Myśl Polska” z 12-19 lutego 2012) nakreśliłem pobieżnie obraz nędzy i rozpaczy panujący w wielu dziedzinach naszego społecznego życia. I ze smutkiem muszę stwierdzić, że w sprawach, o których wtedy pisałem nie zaszły żadne zmiany na lepsze, a nawet uległy one dalszemu pogorszeniu. Życie dopisało kolejne rozdziały do księgi hańby obecnego rządu.
Jak bowiem inaczej określić sytuację, która zapanowała na „zliberalizowanym” rynku usług pocztowych. Poczta Polska nie miała do tej pory zbyt wielu wielbicieli, a do jej pracy zgłaszano dużo zastrzeżeń, ale po świeżych doświadczeniach z nowym operatorem pocztowym - Polską Grupą Pocztową, która od 1 stycznia przejęła doręczanie korespondencji z sądów i prokuratur, dotychczas krytyczna ocena funkcjonowania tej państwowej instytucji zaczęła ulegać zmianie.
Już dawno temu przestrzegałem przed fatalnymi konsekwencjami komercjalizacji usług pocztowych, a rozwój sytuacji zdaje się potwierdzać moje wcześniejsze przypuszczenia. Zmiany w funkcjonowaniu sektora pocztowego zmierzające do stworzenia konkurencji dla Poczty Polskiej miały podnieść jakość świadczonych usług.
Jednakże stało się inaczej i wcale nie dlatego, że życie rozminęło się z intencjami „reformatorów”, ale z tego powodu, że od samego początku cała ta reforma była jedną wielką ściemą. Przedkładane projekty, szumne zapewnienia i fałszywa troska o komfort klientów, miały tak naprawdę uśpić naszą czujność i ułatwić przedstawicielom nowej nomenklatury skok na kasę. A w grę wchodzą niebagatelne kwoty, ponieważ według ujawnionych danych, tylko jeden dwuletni kontrakt jaki PGP wygrała w przetargu na obsługę korespondencji z sądów i prokuratur wart jest 500 mln zł. Jeśli więc weźmiemy pod uwagę pozostałe instytucje i urzędy, to uzbierają się wręcz niebotyczne sumy.
Zjawiskiem normalnym jest proces zastępowania gorszej jakości usług lepszą ofertą, ale w tym przypadku zafundowano nam prawdziwy festiwal bałaganu i niekompetencji. A jak wskazują ostatnie doświadczenia PGP nie daje sobie rady z obsługą korespondencji z wymiaru sprawiedliwości i można sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby ta firma wygrała przetargi na kolejne tego typu usługi. Zamiast rozbudowanej infrastruktury, którą posiada przecież Poczta Polska, nowy operator oparł obsługę klientów na zaimprowizowanej sieci punktów obsługi, które dotychczas nie miały nic wspólnego ze świadczeniem usług pocztowych. Przesyłki z sądów i prokuratury zamiast na poczcie zostawiane są teraz m.in. w kioskach, sklepach osiedlowych (warzywniakach, monopolowych, itp.) czy placówkach instytucji finansowych, gdzie zlokalizowane są punkty InPost. Odbiorcy listów skarżą się na funkcjonowanie punktów odbioru, które są zbyt krótko otwarte, a ich pracownicy nieprzygotowani są do wydawania korespondencji, czego i ja niedawno osobiście doświadczyłem.
Zresztą trudno się temu dziwić, ponieważ jakie pojęcie o pracy urzędnika pocztowego może mieć ekspedientka ze sklepu osiedlowego, która obsługę odbiorców przesyłek pocztowych traktuje jako zajęcie dodatkowe wykonywane pomiędzy sprzedażą wódki i kiszonej kapusty. Do tego dochodzą jeszcze problemy z kurierami nieznającymi procedur, trudności w odnalezieniu niedostarczonych przesyłek i opóźnienia w dostarczaniu do nadawców potwierdzenia odbioru listu, co w przypadku korespondencji z organami wymiaru sprawiedliwości ma wręcz fundamentalne znaczenie.
W takim zamieszaniu wiele osób może w ogóle nie zdawać sobie sprawy o przesyłce z sądu czy prokuratury, a przecież korespondencja nieodebrana dwukrotnie traktowana jest jako dostarczona. Z jednej strony może to powodować negatywne skutki prawne dla osób, które na czas nie stawią się na wezwanie wspomnianych organów, a z drugiej niepotrzebnie wydłuża przebieg procesów, bo strony nie są w odpowiednim czasie informowane np. o terminie rozpraw.
W tej drażliwej kwestii wypowiedziała się m.in. Naczelna Rada Adwokacka, która w swojej opinii stwierdziła, że: „nawet uzyskanie przez Skarb Państwa zakładanych oszczędności finansowych na doręczeniach przesyłek pocztowych nie uzasadnia podjętego ryzyka i nie rekompensuje kosztów społecznych dokonanej zmiany”. Wspomniane koszty są bardzo wysokie, ponieważ oprócz nieopisanego chaosu, który zapanował w wymiarze sprawiedliwości, możemy mieć w niedługim czasie do czynienia z całkowitym załamaniem systemu usług pocztowych. Spowodowane to jest pogłębiającymi się problemami finansowymi Poczty Polskiej, która po przegranym przetargu zapowiedziała zwolnienie tysięcy pracowników, realna jest też likwidacja wielu placówek pocztowych.
W konsekwencji upragniona przez liberalnych doktrynerów demonopolizacja rynku pocztowego może przynieść zamiast poprawy jakości świadczonych usług poważne utrudnienia w komunikacji, a przecież sprawnie funkcjonująca poczta była od zawsze cechą charakteryzującą państwa cywilizowane. Czyżby więc Polska się do nich nie zaliczała?
Nie lepiej przedstawia się sytuacja w innych dziedzinach publicznego życia. Nowa „gwiazda” PO, Elżbieta Bieńkowska, która po aferze zegarkowej zastąpiła ministra Sławomira Nowaka i stanęła na czele połączonego Ministerstwa Transportu i Ministerstwa Rozwoju Regionalnego zwanego przez prasę „superministerstwem”, dostała jednocześnie nominację na wicepremiera i skupiła w swoim ręku prawie wszystkie decyzje dotyczące środków unijnych. Jednakże po trzech miesiącach jej rządów niewiele się zmieniło w podległych jej instytucjach, poza pewnymi korektami kadrowymi.
Natomiast w ogóle nie uległo zmianie to, co od zawsze charekteryzuje przedstawicieli partii rządzącej, mianowicie buta i arogancja. Na początku roku, jak zwykle, mieliśmy do czynienia z problemami na kolei, ponieważ w związku z oblodzeniem trakcji wiele pociągów miało wielogodzinne opóźnienia, a niektóre nawet stanęły w polu, co pani minister skwitowała bez ogródek, że: - Pasażerom to można tylko powiedzieć: Sorry, taki mamy klimat. Podobnego wystąpienia z pewnością nie powstydziliby się bohaterowie kultowego filmu „Miś” Stanisława Barei, którzy doskonale rozumieli, że jak jest zima, to musi być zimno.
Tylko zdaje się, że takiej opinii nie podzielają zmarznięci pasażerowie, a i Donald Tusk określił jej słowa jako niefortunne, ponieważ miały negatywny wpływ na medialny wierunek „ojca narodu”. Jednak szybko przyszła odmiana, pogoda nam się poprawiła, a premier wybaczył „superminister” jej zimową wpadkę. Trudno się temu dziwić, zważywszy na informacje, jakie coraz natarczywiej zaczynają krążyć w środkach masowego przekazu, jakoby po wyborach do Parlamentu Europejskiego Elżbieta Bieńkowska miała zastąpić Donalda Tuska na stanowisku premiera, który ma podobno dostać propozycję objęcia funkcji przewodniczącego Komisji Europejskiej.
Jak więc widać, klimat klimatem, a niektórzy bez względu na wszystko i tak spadają na przysłowiowe cztery łapy, czego najlepszym przykładem jest narastający eksodus wielu prominentnych działaczy Platformy na lukratywne posadki do Brukseli.
W styczniu stoczono w Sejmie kolejną batalię o odwołanie ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza, znanego celebrytę i nieudacznika, którego i tym razem nie udało się odwołać ze stanowiska. Pomimo burzliwej debaty i solidarnego wystąpienia całej opozycji parlamentarnej, która zarzucała mu doprowadzenie do zapaści w ochronie zdrowia, rządząca koalicja PO-PSL obroniła pupila premiera i odrzuciła wotum nieufności.
Katalog jego zaniedbań jest bardzo długi i aby uświadomić sobie ich skalę wystarczy tylko wymienić: wydłużające się kolejki do lekarzy, postępującą komercjalizację szpitali publicznych, błędny podział środków na ochronę zdrowia i uleganie wpływowym lobby funkcjonującym na rynku świadczeń medycznych. Wydaje się być prawdziwym twierdzenie, że Arłukowicz nie powinien nawet kierować apteką, a pacjentów w systemie zdrowia traktuje się coraz częściej jak towar.
Tyle, że dla rządzących to bez znaczenia, bowiem premier nazwał słowa krytyki pustosłowiem, a próbę odwołania przez opozycję nieudolnego ministra przykładem jej bezradności. Tymczasem stale ulega pogorszeniu bezpieczeństwo zdrowotne Polaków, czego przykładem są coraz częstsze zgony pacjentów, szczególnie niemowląt, zawinione przez służbę zdrowia.
W świetle przytoczonych faktów polityka obecnego rządu jawi się więc jak kpina ze społeczeństwa, ale nie może być inaczej, skoro na czele naszego państwa stoją nieudacznicy i karierowicze, którzy gorliwie uprawiają kult bylejakości i zamiast dbać o dobro obywateli, „kręcą lody” na prywatyzacji szpitali oraz uganiają się za unijnymi posadami.
Dlatego polskie społeczeństwo, wobec tak wielkiej arogancji i złej woli rządzących, nie ma innego wyjścia, jak tylko odsunąć od władzy wszystkich szkodników, którzy przyczyniają się do upadku Rzeczpospolitej.
Wojciech Podjacki
Autor jest Przewodniczącym Ligi Obrony Suwerenności.
Źródło: prawy.pl