O fikcji filmowej, która nie musi być dokumentem...
- Podwójne standardy, jakie prezentują nam kolejni reżyserzy i medialne papugi, choć są zauważane, choć są wyciągane i analizowane, nie robią wrażenia na dużej części społeczeństwa - pisze Maciej Kałek.
Naród polski od bez mała 200 lat trawi ogień bezkrytycznego przyjmowania wszelkiego rodzaju szyderstw, ze strony wrogich nam sił. Samo to jednak nie wystarczyłoby do upodlenia nas, gdyby nie Polacy wtórujący tym podłym zarzutom.
Kiedy zaborcy rozbierali Polskę na kawałki, oczywistą dla nich stała się potrzeba zniszczenia polskiego ducha, opartego na szacunku do bohaterów narodowych i powstańców. Już wtedy podnoszone były głosy, jakoby każdy kto przeciwstawiał się odpolszczaniu Polaków, był wrogiem ojczyzny i spokojnego życia. Rozumieli to ludzie walczący w licznych buntach - tak tych regionalnych, jak i ogólnopolskich.
Po 123 latach niewoli, ciągłego poniżania nas, lansowania wygodnego trybu życia, opartego na podległości obcym mocarstwom i konformizmie, Polska odzyskała niepodległość. Nie będę w tym miejscu opisywał wzajemnych starć, pomiędzy sanacją, a narodowcami dwoma największymi siłami społeczno-politycznymi w II RP, gdyż tarcia w polityce państwowej są rzeczą jak najbardziej zrozumiałą i normalną. Wspomnę jednak o tym, że pokolenie wychowane w dwudziestoleciu międzywojennym, było kompletnie inne od dzisiejszych pokoleń, narodzonych podobno w „wolnej Polsce“.
Przede wszystkim - przed wojną, a w tym duchu wychowane było pokolenie "Kamieni na Szaniec", seks na lewo i prawo był ostro potępiany. Nikt nie bał się używać słowa "cudzołóstwo", oczekiwało się do ślubu, choć - oczywiście - nie każdy temu sprostał.
To byli ludzie wychowani na radykalnych katolików: romantycznych w miłości, butnych wobec odbierania im wolności. Piszę "radykalnych", ale tylko dlatego, że dzisiejsze pokolenie nie pojmuje, jak to jest, gdy się przestrzega tego, w co się deklaruje, że się wierzy. Nie byli to "wierzący-niepraktykujący katole", samo takie sformułowanie wtedy wywołałoby salwę śmiechu i niedowierzania. To było pokolenie, które dotrzymywało własnego słowa, nawet danego wiele lat szybciej.
Istniało pojęcie honoru, ludzie respektowali Kodeks Honorowy Boziewicza. Przestrzegano tych zasad, bo tamto pokolenie było wychowane na wzorcach dmowszczyków - narodowy katolicyzm był ich dumą, oraz piłsudczyków, z ich całą romantyczną chęcią walki za wyższe cele.
Koncept Katolickiego Państwa Narodu Polskiego był bardzo silny, zwłaszcza wśród żołnierzy, jacy wychowali się w ramach przedwojennego ONR-u, MW, SN , czy dorosłych już ludzi w ramach OWP. Pokolenia te, niejednokrotnie byli członkowie aktywnego na gruncie narodowym Ruchu Młodych, nie zapomniało przecież nauk, jakie odebrało przed wojną. Dlatego nie bali się składać przysięgi, za swojego świadka biorąc Boga.
Takiego obrazu, którego najwidoczniej lewicowe media i reżyserzy lewej flanki nie chcą widzieć, nie zobaczymy w coraz to nowszych filmach, jakie oglądać możemy na dużych ekranach. Historia jest w nich zakłamana, a bohaterowie ukazani jako bezideowi i małostkowi gówniarze. Wszelkie sprzeciwy i próby bojkotu tych dzieł, są wyśmiewane, a prowadzący je ludzie wyzywani od „podburzaczy“ i „czepiających się niczego“. Za złoty argument przyjęto, że skoro to nie jest dokument, to może być dowolna fikcja w nim zamieszczona.
Czy tak jest ze wszystkimi dziełami? Przypomina mi się film Wajdy: „Wałęsa. Człowiek z nadziei“, w którym postać tego człowieka ukazana jest w sposób - a jakże - pomnikowy, wyidealizowany. Cały film ma masę innych zakłamań historycznych, jak choćby uwypuklenie i przerysowanie postaci Henryki Krzywonos, lub trywializowanie współpracy Wałęsy z SB. Całość niemniej jednoznacznie ugruntowuje fałszywy obraz Wałęsy, zakłamany i wyidealizowany...
Ale jak to? Dlaczego Pani Justyna Pochanke, Pan Kamil Durczok czy Tomasz Lis nie wzięli tego filmu na swój stół dziennikarski i nie obnażyli wyidealizowanych cech Wałęsy? Czyżby w tym przypadku pasował im obraz wyidealizowanego elektryka, który pomimo, że kablował, jest pokazany jako bohater, chyżo przeskakujący z gracją parkourowca kolejne płotki w stoczni?
Owe podwójne standardy, jakie prezentują nam kolejni reżyserzy i medialne papugi, choć są zauważane, choć są wyciągane i analizowane, nie robią wrażenia na dużej części społeczeństwa.
Wspominam z przykrością pewną rozmowę z grupą studentów, którzy oburzali się na to, iż rozwieszałem plakaty przeciwko oglądaniu filmu „Pokłosie“. Argumenty dokładnie te same - bo to fikcja, bo to nie dokument, bo trzeba mieć dystans do siebie. Jakoś nie potrafię uwierzyć, że opinia społeczna, w dużej części lansowana przez media, miałaby równie żartobliwy ton w sytuacji, gdyby któryś reżyser nakręcił film o Adolfie Hitlerze - pederaście, mordującym katolików i Żydów, gdyż nie chcieli legalizacji „homoseksualizmu“... Nie pojawiła by się ani jedna dziennikareczka, która by z wstrętną satysfakcją tłumaczyła, że fikcja filmowa nie musi być dokumentem.
Z równą mocą nie potrafię sobie wyobrazić słów pochwały dla filmu, którego główny wątek obracałby się wokół udowodnienia, że to Żydzi odpowiadają w całości za obozy zagłady. Fikcja, czy nie - filmy niepoprawne polityczne z góry są skazane na ostrą krytykę. Czyż to nie o filmie „Cristeros“ wypisywał jeden z publicystów na łamach lewicowego portalu, że „to jest kłamstwo, fikcja i idealizowanie bohaterów, co jest obrzydliwe“?
Zbyt wiele lat nasz naród pozwalał na to, aby naszych bohaterów zakopywano w grobach bezimiennych pod płotem. Zbyt długo pozwalaliśmy obcym na ściąganie świętych i walecznych ludzi z piedestałów. Jeśli kogoś koniecznie chcą ściągać z tych pomników, to śmiało: Podam całą listę! Proponuję zacząć od SLD, Wałęsy i Jaruzelskiego. Reszta w swoim czasie.
Maciej Kałek
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl