O „darmowym” podręczniku czyli o pieniądzach i indoktrynacji
Wreszcie doczekaliśmy się informacji, że podręcznik do pierwszej klasy szkoły podstawowej, który miał być darmowy, co miało być wielkim osiągnięciem rządu pana premiera Donalda Tuska jednak darmowy nie jest.
Oczywiście nie wiemy jeszcze ile milionów całe to przedsięwzięcie pochłonie i ile kto z tego ukradnie, ale co nieco już wiemy.
Według minister edukacji narodowej pani Joanny Kluzik-Rostkowskiej, całość kosztów przygotowania podręcznika, w tym wynagrodzenie zespołu redakcyjnego i koszt ilustracji, wyniesie mniej niż milion złotych. „Minister zaznaczyła, że najpoważniejszą część kosztów pochłonie druk i dystrybucja podręcznika” – czytam na WP. Tylko po tej wypowiedzi można domyślić się, że o chodzi o naprawdę grube miliony.
Jakież są te wynagrodzenia zespołu redakcyjnego? Ano według danych podanych oficjalnie, co nie wyklucza przecież premii, nagród, trzynastek itd., „główna autorka” „Naszego elementarza” pani Lorek otrzyma 134 tys. 792 zł, „druga autorka” Lidia Wollman zarobi 18 tys. zł z „małym hakiem”, a „autorka Maria Twardowska”, która będzie odpowiadała za część matematyczną zarobi 35 tys. zł. Całkiem możliwe, że te pieniądze dostaną tylko za pierwszą część podręcznika, bo te sumy wydają się coś za małe.
Chociaż doprawdy nie wiem dlaczego za ułożenie zdania typu „Ala ma kota” i dodawania 2+1=3 płacić tyle forsy. Ale u nich, tych co siedzą przy korycie tak już jest, że za każdą czynność, nawet dziecinnie łatwą, biorą gruby szmal. Ludzi chyba takie szastanie forsą wcale nie cieszy. „134 tys. z budżetu za przygotowanie elementarza??? A pani »matematyk« za naukę dodawania i odejmowania ma dostać 35 tys.??? To ja za nauczanie studentów mechaniki kwantowej powinienem dostawać z 5-6 mln!!!… co za plugawa sitwa!!!!” – napisał internauta o pseudonimie wykladowca fizyki. A fd zauważył: „stare podręczniki i elementarze były najlepsze. Przez te nowe wynalazki dzieci coraz głupsze wychodzą ze szkoły”.
I trudno odmówić racji człowiekowi, skoro można przeczytać, że z podręcznika „uczniowie poznają m.in. 18 liter, cyfry: 1, 2 i 3 oraz dowiadują się co to jest dodawanie i odejmowanie”. Polacy w Unii Europejskiej mają być tanią siła roboczą i niczym więcej, więc mają być głupi a nie mądrzy i widać, że do tego idealnego dla naszych nieprzyjaciół stanu dąży rząd pana premiera Donalda Tuska.
Od początku domyśliłem się, że ten rzekomo darmowy podręcznik, jednakowy dla wszystkich, będzie służył indoktrynacji. Gdyby było inaczej, to władze nie wydałyby na książkę ani złotówki. I zdaje się, że miałem rację. „Na samym początku dzieci poznają naszą podręcznikową klasę, nie ma jednej rodziny, która przewija się przez cały podręcznik. Nie ma więc jednego modelu rodziny (...) Są różne dzieci. Jest ich 24. Wśród nich jest dziewczyna niepełnosprawna, poruszająca się na wózku, mamy dwoje dzieci innego koloru skóry” – opowiada pani Lorek. „Dodała, że wśród rodziców będzie m.in. samotna matka”. Podkreślmy to „między innymi”.
Aż strach pomyśleć co jeszcze może być według pani Lorek rodzicem! Dodatkową przesłanką przemawiającą za tym, że podręcznik będzie poprawny politycznie i czerpać z niego zadowolenie mają przede wszystkim różne zdegenerowane środowiska, jest to, że podręcznik ma być recenzowany pod kątem „równościowym” przez panią dr Iwonę Chmura-Rutkowską. Wiadomo, coś się zboczeńcom nie spodoba i wszystko na przemiał. Spodoba się, to od razu trafi do szkół.
„Czy mógłby mi ktoś wyjaśnić na jakiej zasadzie istnieje to stanowisko i działa, tj. ekspert ds. równościowych? Po jakiej szkole trzeba być? Jakie kursy trzeba mieć ukończone oraz praktyki zaliczone? Co to w ogóle za stanowisko i jakim prawem istnieje?” - zapytał internauta Aryuu.
Niewiele wiem o tym stanowisku, ale jestem pewien, że żeby je obsadzić sowim cielskiem trzeba być równie dyspozycyjnym co kurwa, ale trzeba mieć jeszcze niższe standardy moralne. Bo wiadomo, prostytutka dostaje pieniądze i pozwala się tresować, a ekspert do spraw równości dostaje pieniądze i tresuje innych, co trzeba przyznać jest czymś bardzo niegodziwym.
Ideologia w podręczniku, który ma lada dzień trafić do szkół nie spodobała się też i innym użytkownikom Internetu. Człowieczek napisał: „To jest jakaś kpina, po kiego grzyba, od pierwszej klasy dzieciom wbijać do głowy, że np. tatuś nas nie kocha i odszedł do innej pani, albo tatuś umarł itp.??”.
Internauta o pseudonimie Tak myślę udzielił na powyższe pytanie odpowiedzi: „Do czegośmy doszli. Pod płaszczykiem równości modeluje nam się społeczeństwo mające akceptować dziwność. I oto chodzi. Im większy bałagan w mózgu tym lepiej. Bez rodziny, bez ojca czy matki ale za to ze świadomością, że Murzyn też ma prawa. Prawa? Na naszych oczach jesteśmy rzeźbieni i pozbawiani normalności a to co chce się przekazać najmłodszym będzie tylko rodzić patologie”.
Na zakończenie. Dawno temu w szkole integracyjnej widziałem dziewczynkę na wózku inwalidzkim. Wózek stał na korytarzu blisko ściany, żeby nie przeszkadzał latającym w te i we w te po korytarzu uczniom i uczennicom. I jakoś nie widziałem, żeby ktoś się z nią integrował, rozmawiał czy coś.
Pamiętam do dziś jej buzię i coś mi się wydaje, że w tej integracyjnej szkole wcale nie była szczęśliwa. No bo niby dlaczego kilkuletnie dzieci mają opiekować się osobą niepełnosprawną skoro mogą latać za piłką czy czymś? Ale ileż urzędników, cwaniaków z „organizacji pozarządowych”, ekspertów, fachowców ma utrzymanie z tego uszczęśliwiania na siłę niepełnosprawnych dzieci, również podręcznikami.
Michał Pluta
(michalpluta.bloog.pl)
Źródło: prawy.pl