Mamy w Europie dwie występujące jednocześnie sprzeczne tendencje. Z jednej strony Niemcy się „jednoczą” i chociaż jest to proces nader rozciągnięty w czasie, to przecież kiedyś musi się zakończyć – choćby po to, by uczynić zadość praworządności – bo na razie stan prawny wynikający z art. 116 niemieckiej konstytucji nie pokrywa się ze stanem faktycznym. Skoro jednak „cała Europa” taki nacisk kładzie na praworządność, na przykład w Polsce, no to prędzej, czy później praworządności stanie się zadość – jak nie w taki sposób, to w inny. Ten art. 116 niemieckiej konstytucji stanowi o tym, kto jest Niemcem – że Niemcami są mianowicie osoby, które „znalazły przyjęcie” na terytorium Rzeszy Niemieckiej w granicach z 31 grudnia 1937 roku. W sensie prawnym zatem tamta granica nadal istnieje, podobnie jak inne wirtualne granice. Na przykład aż do 1917 roku istniała wirtualnie granica polsko-rosyjska sprzed I rozbioru w postaci ustanowionej jeszcze przez Katarzynę tzw. „czerty osiedłosti” to znaczy – linii osiedlenia, na wschód od której w zasadzie nie wolno było osiedlać się Żydom, podobnie jak teraz – granica niemiecko-niemiecka, na wschód od której nie można przesuwać zachodniej broni jądrowej, ani zakładać stałych baz NATO. Zatem i wirtualna granica Rzeszy nie jest niczym oryginalnym, ale skoro istnieje wirtualnie, to kto wie, czy pewnego dnia, zwłaszcza na fali walki o praworządność, nie zaistnieje rzeczywiście? Ale nie o tym chciałem pisać, tylko o przeciwstawnych tendencjach. Oto z jednej strony Niemcy się „jednoczą”, a z drugiej – forsowana jest w Europie polityka „regionalizacji”, to znaczy – rozbijania istniejących dotychczas unitarnych państw na „regiony”, które – nawiasem mówiąc – przeważnie nie pokrywają się z granicami państwowymi, tylko tworzą jakby przyszłe prowincje, albo bantustany przyszłego europejskiego imperium. Warto jednak zauważyć, że polityka regionalizacji nie wszędzie jest forsowana, ani nawet popierana. Oto kiedy przed laty, z inicjatywy Ligi Północnej, od Włoch próbowała odłączyć się „Padania”, to wzbudziło to żywiołowe protesty nie tylko we Włoszech, co byłoby nawet zrozumiałe – ale i w innych państwach. Przeciwko secesji „Padanii” opowiedziała się nawet Stolica Apostolska – chociaż sama ma na obszarze Italii status eksterytorialny. Natomiast w takiej Wielkiej Brytanii – aaa, to co innego; separatyzmy są popierane czy to szkocki, czy walijski – aż całkiem niedawno sama królowa Elżbieta, słysząc, że rząd Szkocji chciałby mimo Brexitu nadal pozostać w Unii Europejskiej, delikatnie przypomniała, ze koronowała się na królową Zjednoczonego Królestwa, a nie Anglii. Jeśli wziąć pod uwagę, że armia brytyjska należy do królowej (pułki noszą nazwy: „Własny Jej Królewskiej Mości Pułk... - i tak dalej, podobnie jak okręty brytyjskiej floty, których nazwa poprzedzona jest literami HMS, co oznacza Jej Królewskiej Mości Okręt), to to delikatne – poprzednie było zdaje się 300 lat temu – przypomnienie ma swój ciężar gatunkowy. W Polsce jest jeszcze inaczej; państwo niby ma charakter unitarny, ale mamy i „języki regionalne”, które mają status drugiego języka urzędowego, a pan dr Jerzy Gorzelik („z obfitości serca usta mówią”) razu pewnego wygadał się w telewizji, że w roku 2010 Polska będzie państwem federalnym. Kto wie – może i będzie, zwłaszcza gdyby na pozycję lidera politycznej sceny w naszym bantustanie powróciła ekspozytura Stronnictwa Pruskiego. Czy ktokolwiek ma wątpliwości, że pan Schetino, nie mówiąc już o panu Budce, potrafiłby czegokolwiek odmówić Naszej Złotej Pani Adolfinie? Na razie nikt o tym nie mówi na tej samej zasadzie, że w domu wisielca nie wypada rozprawiać o sznurze, więc Umiłowani Przywódcy starszą dzieci zimnym ruskim czekistą Putinem, który, mówiąc nawiasem, sprawił im srogi zawód, powstrzymując się przed zajęciem Estonii – co miało być celem zakończonych niedawno manewrów „Zapad” na Białorusi. No a teraz z kolei padło na Hiszpanię, gdzie – szczerze mówiąc nie wiadomo, czy odbyło się referendum w sprawie niepodległości Katalonii, czy się nie odbyło. Odpowiedź na takie proste pytania wcale nie jest łatwa, skoro nawet Sąd Najwyższy naszego bantustanu, który na podstawie konstytucji powinien znać odpowiedzi na wszystkie – proste i nawet krzywe – pytania, nie potrafił odpowiedzieć na proste pytanie, czy pani Julia Przyłębska jest, czy może nie jest prezesem Trybunału Konstytucyjnego. Toteż nic dziwnego, że i my nie wiemy, czy to referendum się odbyło, czy nie. Rząd hiszpański, który tę inicjatywę uznał za „nielegalną”, jednak nie aresztował inicjatorów referendum pod zarzutem podstępnej próby oderwania części terytorium – więc pewnie sam nie jest pewien, czy to referendum jest legalne, czy nie – a skoro tak, to czyż możemy wiedzieć, że się odbyło, albo i nie odbyło? Inna sprawa, że te rządy to banda tchórzliwych gówniarzy, co zresztą wygarnął im pewien Norweg stojący przed sądem: „nawet zabić mnie nie potraficie” - powiedział zbaraniałemu niezawisłemu sądowi. Toteż nic dziwnego, że i w naszym bantustanie rząd nie ośmiela się tknąć jurgieltników, którzy nawet nie próbują konspirować finansowania ich z zagranicy, tylko – jak np. pan Sławomir Sierakowski – chwalą się tym publicznie, zapewne w przekonaniu, ze to właśnie gwarantuje im bezkarność. W takiej sytuacji tylko patrzeć, jak i u nas pojawią się zwolennicy federalizacji państwa i nawet zaczną wygrywać wybory samorządowe. Zresztą – dlaczego mieliby dopiero się „pojawić”, skoro przecież już mamy pana Adamowicza na stanowisku prezydenta Gdańska, który właśnie zdobywa palmę męczeńską, ciągany przed oblicze komisji, pod przewodnictwem Wielce Czcigodnej panny Wassermann badające aferę Amber Gold? Jak tak dalej pójdzie, to zirytowany prezydent Adamowicz przyłączy Gdańsk do Rzeszy i komisja będzie mogła mu co najwyżej „skoczyć” - bo co Sejm może zrobić komuś, nad kim parasol ochronny trzymają stare kiejkuty? Toteż jedyne co wiemy na temat referendum w Hiszpanii, to to, ze ponad 700 osób zostało tam rannych w ulicznych przepychankach – ale ani jedna nie została zabita. Widać, że ani hiszpański rząd nie jest na tyle przekonany o konieczności utrzymania integralności Hiszpanii, żeby kogokolwiek z tego powodu zabił, ani też zwolennicy niepodległości Katalonii nie są do tej idei przekonani na tyle, by dać się za nią zabić. Toteż wypada nam poczekać, czy dajmy na to Niemcy uznają niepodległość Katalonii, a Komisja Europejska przyjmie ją do Unii – bo przecież chyba nie pójdą w tej sprawie do niezawisłego sądu – żeby sprawę przynależności Katalonii do Hiszpanii rozstrzygała w Luksemburgu grupa przebierańców?Stanisław Michalkiewicz