Już dwa tygodnie trwa głodowy protest lekarzy rezydentów. W swych pierwotnych postulatach naczelnym ich żądaniem była horrendalna podwyżka wynagrodzeń. Domagali się pieniędzy w wysokości dwóch średnich krajowych, czyli prawie 9 tys. złotych. Zapomnieli chyba w jakim kraju żyją, gdzie większość młodych osób po studiach ledwo wyciąga 2 tys. złotych.
Zaraz ktoś powie, że praca lekarza jest nieporównywalna z innymi zawodami, bo niesie ze sobą olbrzymi stres. Ratują przecież nasze życie. Tak, tylko żaden z młodych lekarzy, który kilka miesięcy temu skończył dopiero studia nie może ratować niczyjego życia, bo jeszcze niczego nie potrafi. Nafaszerowany wiedzą teoretyczną, oprócz krótkich praktyk szpitalnych nie ma praktycznej wiedzy. A zdobywa się ją dopiero po kilku latach wytężonej pracy. Teraz ich żądania płacowe spadły do 1.05 średniej krajowej. Młodzi lekarze w swym działaniu są niestabilni: raz protest zawieszają, aby z niewiadomych przyczyn zaraz go wznawiać. Straszą nas apokalipsą, że jak się nie spełni ich żądań, to tysiące Polaków w krótkim czasie umrze.
W proteście biorą udział nawet przyszli lekarze, bo studenci medycyny ochoczo przyłączyli się do protestujących. Głodują już na zapas. W miarę trwania protestu, żądania płacowe zostały przyćmione innymi prospołecznymi żądaniami: wzrost nakładów na służbę zdrowia wielkości prawie 7 proc. PKB. I znów bujanie w obłokach. Rząd mówi o podwyżce wielkości 6 proc. PKB rozłożonej na pięć lat. Nie da się inaczej, bo nas po prostu na takie nakłady nie stać.
Służba zdrowia była od wielu lat zabagniona. Poprzednie rządy SLD czy PO PSL niewiele robiły, oprócz pudrowania problemu. Gasiły głównie strajki czy to lekarzy czy pielęgniarek, spełniając w iluś procentach ich żądania płacowe. A swojego czasu reforma Ewy Kopacz polegająca na komercjalizacji szpitali to był gwóźdź do trumny sektora zdrowotnego.
Problem służby zdrowia dotyczy nas wszystkich. Kolejki, aby się dostać nawet do lekarza pierwszego kontaktu, nie mówiąc już o specjalistach, potrafią uprzykrzyć nam życie. Nie znaczy to jednak, że nagle z dnia na dzień rozwiąże się wszystkie problemy związane ze służbą zdrowia. A na pewno nie mogą być skoncentrowane na płacowych wymaganiach. Nie oznacza to, że lekarze nie maja podstaw do żądań płacowych. Rezydenci zarabiają zbyt mało i nikt temu nie zaprzecza. Dlatego rząd przygotował regulacje płacowe. Już w lipcu tego roku weszła w życie ustawa o minimalnych wynagrodzeniach w służbie zdrowia. W ciągu dalszych pięciu lat przeznaczono na ten cel bardzo duże pieniądze. Ale nie oznacza to, że lekarze w Polsce będą zarabiać takie kwoty, jak w Niemczech, bo nie jesteśmy krajem bogatym. Dobra sytuacja finansowa, o której mówi wicepremier Morawiecki nie oznacza niekontrolowanego rozdawnictwa pieniędzy.
Żądania rezydentów zniesmaczają zresztą wielu lekarzy, którzy dopiero po latach ciężkiej pracy mogli dojść do dobrych zarobków. Lekarz z 15-letnim stażem, zastępca szefa SOR w szpitalu Bielańskim Dymitr Książek mówi z oburzeniem o zachowaniu się rezydentów. Zaczynał pracę od 1400 złotych. Miał rodzinę, dwójkę dzieci i trzy etaty oraz dyżury w szpitalu. Tak zdobywał swoje umiejętności. A jego żona – laryngolog - po 20 latach pracy zarabia 4500 zł brutto.
Dyrektor Międzyleskiego Szpitala specjalistycznego Jarosław Rosłon nie może zrozumieć rezydentów. U niego w szpitalu młody lekarz może brać dyżur, za który w weekendy płaci się 2400. A takich dyżurów można wziąć 5-6. I nie ma chętnych. Rezydentura trwa 5-6 lat w tym 3 lata stażu. W tym czasie rezydent nie ponosi żadnej odpowiedzialności za błędy lekarskie. Karą zostają obłożeni albo lekarz prowadzący tzw. opiekun młodego medyka, albo ordynator oddziału.
Premier Beata Szydło spotkała się z rezydentami i zaproponowała stworzenie wspólnego zespołu, w skład którego wchodziliby również rezydenci i wypracowanie wspólnych działań do 15 grudnia. Nie zadowoliło to głodujących. Mało tego, w poniedziałek rozszerzyli protest, który teraz obejmuje Porozumienie Zawodów Medycznych. Straszą ogólnopolskim strajkiem.
W niedzielę odbył się marsz młodych medyków. To na nim pojawiły się dziwne osoby. Jak sępy przyklejają się do każdego protestu. W tłumie widać było Mateusza Kijowskiego, Michała Szczerbę, Katarzynę Lubnauer, Pawła Rabieja, Władysława Frasyniuka, Bartosza Kramka szefa Fundacji Otwarty Dialog, instruktora budowy polskiego majdanu. Wszyscy się bardzo dobrze bawili, opowiadając dowcipy typu, jak to trzeba zacząć chodzić za Macierewiczem „z takim małym kałaszem”. Bardzo to rozbawiło Frasyniuka. Do protestu przyłączyła się grupa celebrytów z Krystyną Jandą, Magdaleną Cielecką, Mają Ostaszewską, Maciejem Stuhrem. Protest przybiera barwy polityczne, a rezydenci, aby być bardziej wiarygodni, powinni zdecydowanie się odciąć od tej politycznej gawiedzi. Nic takiego się nie stało.
A tak na marginesie głodujący od czternastu dni mają się świetnie. Puce na twarzach nie zmniejszyły się. Dziwna ta głodówka.