Ekstremiści opanowali drugie co do wielkości miasto Iraku
Zastępy bojówkarzy „Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu” opanowali miasto Mosulu. To największy kryzys postsaddamowskiego Iraku od 2007 r. Mosulu – trzymilionowe miasto – jest stolicą prowincji Ninawa (Niniwa).
Zbrojni ekstremiści zaczęli przenikać do niego w nocy z niedzieli na poniedziałek. W dniu wczorajszym rozpoczęli atak na urzędy i posterunki sił bezpieczeństwa. Szybko zmusili do ucieczki państwowych funkcjonariuszy. Dzisiaj pod ich kontrolą znajduje się niemal całe miasto. Czarne flagi organizacji powiewają nad siedzibą gubernatora i budynkiem rady prowincji. W mieście terroryści przejęli znaczne ilości uzbrojenia w tym trzy helikoptery, skład mundurów, uwolnili z więzień około 2500 ludzi, w tym wielu swoich towarzyszy. Jak relacjonowała telewizja Al-Dżazira bojówkarze IPIL byli dobrze uzbrojenie w ciężką broń maszynową oraz ręczne wyrzutnie pocisków.
Miasto pozostaje drugi dzień bez elektryczności. Zła sława „Irackiego Państwa”, znanego z Syrii z dekapitacji a nawet krzyżowania „niewiernych”. natychmiast uruchomiła tłumy uchodźców. Już dziś ze swoich domostw miało wyruszyć około pół miliona mieszkańców prowincji. Znaczna część z nich kieruje się do autonomicznego Irackiego Kurdystanu, którego władze już rozstawiły peszmergów na jego granicach, deklarując jednocześnie zorganizowanie obozów dla uchodźców.
Atak zaskoczył władze a nie powinien. 5 czerwca ekstremiści sprowokowali starcia w Samarze na południe od Mosulu. O stopniu słabości oficjalnych sił bezpieczeństwa w tej prowincji (Salahaddin) świadczy fakt, że w czasie ataku „Islamskiego Państwa” na Samarę odpór dały im głównie lokalne milicje, które zwoływały się za pośrednictwem portali społecznościowych.
Opanowanie Mosulu to poważny we władze w Bagdadzie i symptom pogłębiającego się kryzysu państwa. IPIL de facto kontroluje spore połacie zachodniej prowincji Anbar i siłom rządowym do tej pory nie udało się wyprzeć ekstremistów z Faludży, mimo ponawianych w zeszłym i w tym roku ofensyw. To strategiczne zagrożenie bo w dniu dzisiejszym IPIL ponowiło ataki na sąsiadujące z Ninawą prowincje Salahaddin i Kirkuk. W tej ostatniej prowincji znajdują się pola naftowe zapewniające sporą części irackiego wydobycia ropy. Zaś Salahaddin byłaby ostatnią z trzech prowincji zamieszkanych w większości przez arabskich sunnitów, która dostałaby się w ręce ekstremistów.
W Kirkuk największą grupę ludności stanowią Kurdowie, sąsiednie kurdyjskie autonomiczne władze regionalne od dawna ostrzą sobie na nią zęby. Ze względu na złoża ropy Bagdad nie chce o tym słyszeć. W listopadzie 2012 r. doszło nawet do starć między kurdyjskimi peszmergami a wojskiem irackim. Destabilizacja regionu, nad którym rząd centralny nie jest w stanie zapanować, stwarza dla Kudów nową okazję. Jednak mimo, że zawzięcie strzegą oni swojej podmiotowości to pozostają przewidywalnym aktorem skłonnym do kompromisów, co wieloletni prezydent irackiego Kurdystanu Mesud Barzani udowodnił już nie raz. Nie można tego powiedzieć o Islamskim Państwie Iraku i Lewantu.
Najgorszy rok od sześciu lat
Przed Irakiem stanęło widmo kolejnej rebelii znajdującej oparcie w ludności sunnickiej. We wczorajszym orędziu wieloletni premier Nuri Al-Maliki poprosił nowy parlament o wprowadzenie stanu wyjątkowego. Zaapelował także o pomoc do ONZ, Ligi Arabskiej i Unii Europejskiej. Nie wymienił w tym kontekście Stanów Zjednoczonych z którymi pozostaje w dość ambiwalentnych relacjach.
Jak na razie jednak to nie państwowe siły bezpieczeństwa ani wsparcie z zagranicy lecz lokalne plemienne milicje były i są główną siłą walczącą z ekstremistami. Przyznał to de facto wygnany z Mosulu gubernator prowincji Ninava Athil Al-Nudżaifi, który wezwał lokalną ludność do „mobilizacji” i tworzenia „komitetów ludowych”. Jest to, niemal wyrażone wprost, wołanie o pomoc do sunnickich elit klanowych. Problem jest w tym kontekście to, że nie widzą one zbyt wielu politycznych powodów by z rządem Al-Malikiego współpracować.
Sunnici stanowią około 31% ludności Iraku z tym, że około połowy z nich to Kurdowie, reszta zaś Arabowie. Za czasów wywodzącego się z prowincji Salahaddin Saddama Husajna to właśnie arabscy sunnici stanowili elitę rządzącą. Po upadku Husajna i w czasie konstruowaniu nowego państwa górę wzięły elity szyickie (około 65% ludności) co było tym łatwiejsze, że wprowadzone jeszcze przez amerykańską władzę okupacyjną prawo wykluczyło ze służb publicznych, nawet tak podrzędnych stanowisk jak nauczycielskie, członków aparatu dawnej rządzącej partii BAAS.
To ludność sunnicka była głównym zapleczem antyamerykańskiej partyzantki. Jednak wraz z przeprowadzonym przez gałąź Al-Kaidy zamachem na meczet Al-Askari – jedno z najświętszych sanktuariów szyizmu – co stało się w lutym 2006 r. i lipcu roku 2007, w kraju wybuchła dodatkowo prawdziwa wojna domowa między sunnickimi i szyickimi milicjami. Były to najkrwawsze lata amerykańskiej okupacji kiedy to zginęło odpowiednio 29 tys. w 2006 i 26 tys. osób w 2007 roku. Wycofywanie amerykańskich oddziałów, stabilizacja nowych struktur władzy pod wodzą zasiadającego w fotelu premiera od maja 2006 r. Al-Malikiego, a przede wszystkim bunt samych sunnitów przeciw terroryzującej ich regiony Al-Kaidzie, doprowadził do uspokojenia sytuacji. Rok 2012 zamknął się bilansem 4,5 tys. ofiar, jak podaje iraqbodycount.org.
Tymczasem w zeszłym roku doszło do ponownego zaognienia sytuacji. Na demonstrację ludności sunnickiej niezadowolonej ze swojej sytuacji, policja reagowała ostro. W kwietniu zeszłego roku wystąpienie przeciw demonstrantom w mieście Hawija w prowincji Kirkuk doprowadziło do kilkudniowych walk i ponad 300 ofiar. Nastąpiło wzmożenie akcji terrorystycznych. Zeszły rok to 9,5 tys. zabitych, czyli najwięcej od 2008 r., zaś ten rok będzie najpewniej jeszcze gorszy, gdyż jak do tej pory zginęło od stycznia ponad 5,6 tys. osób. O narastającym wewnętrznym kryzysie politycznym, związanym z relacjami władz centralnych i ludności sunnickiej pisałem obszernie dla prawy.pl jeszcze w październiku [ http://www.prawy.pl/z-zagranicy2/3960-irak-bomby-znow-wybuchaja ]
Konsekwencje konfliktu w Syrii
Sytuacji z pewnością nie poprawi nowy parlament wyłoniony w wyborach z 30 kwietnia. Doprowadziły one do jeszcze większego rozdrobnienia sceny partyjnej. W Zgromadzeniu Reprezentantów będzie aż 8 frakcji posiadających co najmniej 10 deputowanych. Z tego trzy największe reprezentują szyitów. Dalsze dwie sunnitów, dwie Kurdów a jedna ma charakter świecki i wielowyznaniowy. Zwyciężyła koalicja „Państwo Prawa” premiera Al-Malikiego, która posiadać będzie 95 mandatów o 6 więcej niż jego frakcja w poprzedniej kadencji. Generalnie trzy największe kluby zostaną utworzone przez szyickie partie i koalicje, i łącznie będą posiadać 161 mandatów czyli o 4 mniej niż większość potrzebna do stworzenia nowego rządu. Premier mógłby nazbierać tych kilka głosów wśród drobnych grup, jednak przeciw Al-Malikiemu zbuntowała się druga co do wielkości frakcja stworzona przez koalicję radykalnego szyickiego duchownego Muktady As-Sadra. W niedzielę sekretarz jego ruchu Ahrar – Diaa Al-Asadi podkreślała, że Al-Maliki obiecywał, iż nie będzie premierem na trzecią kadencję. Jednocześnie jednak, pominąwszy to istotne zagadnienie personalne, opowiedziała się za odtworzeniem rządzącej szyickiej koalicji. Powodzenie tego scenariusza oznacza jednak tylko rekonstrukcję struktury napięć prowadzących do eskalacji, którą obserwujemy.
Bez względu na wewnętrzne źródła sukcesów ekstremistów jeszcze ważniejszy jest czynnik zewnętrzny. „Islamskie Państwo Iraku i Lewantu” ma bowiem dwa płuca. Wywodzi się z irackiej Al-Kaidy, co znamionuje już pseudonim lidera ugrupowania Abu Bakra Al-Bagdadiego.
Po raz pierwszy nazwa IPIL pojawiła się w styczniu 2013 r. jako określenie bojówki w ramach Dżabhat Al-Nusra („Front Obrony Ludności Lewantu”), operującej w Syrii i werbującej radykałów z Iraku do walki z jej władzami. Dość szybko Al-Bagdadi rozpoczął walkę o przywództwo z liderem Frontu Mohammadem Al-Golanim. Gdy do zajęcia swojego miejsca w szyku usiłował go przywołać sam wódz Al-Kaidy Ajman Al-Zawahiri „Islamskie Państwo” po prostu wymówiło mu posłuszeństwo w czerwcu 2013 r.
IPIL prezentuje najbardziej ekstremalną formę takwiryzmu – czyli bezwzględnego zwalczania wszystkich „niewiernych” – przy czym jako takich rozumie się w IPIL wszystkich, także muzułmanów, którzy nie wyznają jego skrajnej, wahabickiej ideologii. Organizacja ta jest niezwykle agresywna – szybkom bo już latem zeszłego roku, przeszła ona do walki nie tylko przeciw syryjskiemu państwu ale i innym bojówkom a także Kurdom. Dokonuje zbiorowych egzekucji jeńców i cywilów, także poprzez dekapitacje czy ukrzyżowania.
Korzystając z faktu, że obie strony syryjskiego konfliktu skoncentrowały się na walkach wokół wielkich metropolii na zachodzie kraju, „Islamskie Państwo” opanowało rozległe obszary w północno-wschodniej Syrii, przylegające do irackich prowincji Anbar i Ninawa. W ciągu ostatnich 6 tygodni kolejnej ofensywy na wschodzie Syrii IPIL zabiło prawie 354 bojowników konkurencyjnych frakcji (utraciło przy tym 241 własnych) i spowodowało ucieczkę 130 tys. ludzi z prowincji Deir al-Zor – jak podał portal ARA News.
Teraz gdy „Islamskie Państwo” stworzyło sobie bastion we wschodniej Syrii oczy Abu Bakra Al-Bagdadiego ponownie zwróciły się na dawną ojczyznę. Teraz może do Iraku skierować liczbę ludzi i ilość broni o jakiej niegdyś mógł tylko marzyć. Jeśli dziś rzecznik Białego Domu Josh Earnest nazywa „bardzo poważną sytuacją” to co dzieje się w Iraku, to najwyraźniej nie pamięta, czy może raczej nie chce pamiętać, że przestrzeń życiową dla atakujących ekstremistów stworzyła wojna pośredników, jaką między innymi Stany Zjednoczone toczą w Syrii przeciw jej władzom.
Karol Kaźmierczak
fot. sxc.hu
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl