Nieubłagany postęp wciska się wszędzie wszystkimi szparami, zgodnie ze słowami piosenki, jaka za moich czasów modna była w kołach wojskowych. Piosenka opowiadała między innymi o ojcu, co to „strzegąc dostępu do swych cór”, zbudował wokół domu mur.
Ale w dalszej części anonimowy autor piosenki wyjaśniał, że „tą metodą nic nie wskórasz, choćbyś tych murów zbudował i sześć; zawsze się znajdzie jakaś dziura, szpara, lufcik, którędy będzie można wejść”. I wszystko się zgadza, to znaczy – jak powiadają gitowcy - „gra i koliduje”, bo oto właśnie dowiedzieliśmy się, że w naszej niezwyciężonej armii maja służyć transwestyci.
Znaczy – nieubłagany postęp musiał znaleźć jakąś dziurę, szparę albo lufcik, przez które wcisnął się w szeregi naszej niezwyciężonej armii, mimo czujności złowrogiego ministra Antoniego Macierewicza.
Mamy tedy dwie możliwości; po pierwsze – że złowrogi minister Antoni Macierewicz, zaabsorbowany podchodami, jakie w stronę naszej niezwyciężonej armii urządza pan prezydent Andrzej Duda w nadziei, że w ten sposób poprawi swoją beznadziejną pozycję wobec starych kiejkutów, co to stręczą mu się ze swoją przyjaźnią, na chwilę zapomniał o obowiązku wzmożonej czujności, co wykorzystał nieubłagany postęp, przez jakąś dziurę wciskając się w szeregi naszej niezwyciężonej armii, albo – po drugie – że żadnego osłabienia wzmożonej czujności, ani żadnej dziury nie było, tylko nieubłagany postęp do naszej niezwyciężonej armii wcisnęła Mocna Ręka – być może nawet ta sama, co w roku 2015 doprowadziła do przetasowania na politycznej scenie naszego bantustanu.
Spróbujmy tedy – wzorem Wojskiego z „Pana Tadeusza” - rozebrać sobie z uwagą obydwie możliwości. W pierwszym przypadku mielibyśmy do czynienia z pozornym wypadkiem przy pracy, ale to tylko pozór – bo transwestyci w naszej niezwyciężonej armii i w innych niezwyciężonych armiach zaprzyjaźnionych są konsekwencją komunistycznej rewolucji, jaka przewala się przez Europę i Amerykę Północną na podobieństwo tornada.
Jak wiadomo, motorem rewolucji jest proletariat, ale na obecnym etapie dziejowym tradycyjny proletariat, czyli pracownicy najemni, od rewolucjonistów się ze wzgardą odwrócił. W tej sytuacji rewolucjoniści zaczęli gorączkowo rozglądać się za proletariatem zastępczym, by uczynić zeń głowicę młota do rozbijania bastionów reakcji i ich argusowe oko padło na „kobiety” i rozmaitych dewiantów.
I jednym i drugim rewolucjoniści perswadują, że obronią ich przed „wykluczeniem” bądź „stygmatyzacją”, ale pod warunkiem, że posłużą im w charakterze mięsa armatniego. Nie bezinteresownie, uchowaj Boże – toteż nawet stary finansowy grandziarz wyłożył na „społeczeństwo otwarte” 18 miliardów dolarów – co niesłychanie podekscytowało nie tylko sodomitów, gomorytów i transwestytów, ale nawet „dziewuchy”, co to kiedyś oferowały „waginy” za znacznie mniejsze pieniądze.
Oczywiście o żadne „wyzwolenie” proletariatu zastępczego promotorom rewolucji komunistycznej nie chodzi, tylko o doprowadzenie do rozkładu organicznych więzi społecznych europejskich narodów, by – przerobiwszy je na „masy” - mogli je bez żadnych obaw eksploatować. Stare kiejkuty, które sprzedałyby własne matki w zamian za obietnicę możliwości pasożytowania na jakimś żywicielu, skwapliwie weszły w rolę naganiaczy w służbie rewolucji – o czym możemy się przekonać każdego dnia nie tylko widząc Najstarszego Kiejkuta III Rzeczypospolitej wśród rozmaitych manifestantów, ale również – czytając komentarze na forach czy to żydowskiej gazety dla Polaków, czy też zaprzyjaźnionych ideowo z nią kiejkuckich portalach internetowych. Ważnym elementem organicznej społecznej struktury jest armia, toteż nic dziwnego, że nieubłagany postęp wcisnął się i tam, korzystając z okazji, że pan prezydent Duda, w sytuacji, w jaką się wmanewrował, musi jakoś ze starymi kiejkutami kolaborować.
Druga możliwość wcale nie musi stać w sprzeczności z tą pierwszą, bo komunistyczna rewolucja na obecnym etapie ma charakter odgórny, wykorzystując dla swoich celów instytucje Unii Europejskiej, opanowane przez entuzjastycznych zwolenników komuny w rodzaju wybitnego przywódcy socjalistycznego Martina Schulza, którym wysługują się arywiści z arystokratycznymi pretensjami, jak np. madame Róża Thun und cośtamcośtam (nee Woźniakowska).
Opanowawszy instytucje Unii Europejskiej, promotorzy komunistycznej rewolucji bombardują członkowskie bantustany „dyrektywami” w ilości co najmniej jednej dziennie, stopniowo przekształcając w ten sposób historyczne europejskie narody w „masy”, czyli rodzaj „nawozu Historii”, na którym rozkwitać będą cudne kwiatki w rodzaju Adama Michnika, czy Daniela Cohn-Bendita – z „tych” Cohnów, co to ongiś handlowali jak nie żywym towarem, to „rybą tudzież czosnkiem”. Wobec potęgi tej Mocnej Ręki nawet złowrogi minister Macierewicz jest bezsilny, toteż tylko patrzeć, jak w naszej niezwyciężonej armii rozpanoszą się również „transwestyci”.
Transwestytyzm ogólnie polega na nieodpartej ponoć skłonności do upodabniania się do płci odmiennej. W zależności od natężenia tej dewiacji, albo przyjmuje formy ostre, albo łagodniejsze. Ostre prowadzą aż do operacji zmiany płci, którą przechwalała się osoba legitymująca się dokumentami wystawionymi na nazwisko „Anna Grodzka”, a łagodniejsze wyzywają się w przebieraniu się w stroje właściwe dla płci odmiennej.
Obecność transwestytów w naszej niezwyciężonej armii stawia przed nami szereg problemów. Po pierwsze – czy operacje zmiany płci będą prowadzone na kosz podatników w wojskowych szpitalach przez wojskowych chirurgów, a w razie komplikacji – czy będą podstawą przyznawania rent lub emerytur wojskowych, albo inwalidztwa wojskowego – czy też będą traktowane jako czysto prywatne przedsięwzięcia, finansowane przez samych zainteresowanych.
Po drugie – transwestytyzm ma swoje przypływy i odpływy. Może tedy dochodzić do sytuacji, że ta sama osoba w dni parzyste będzie się uważała za kobietę, a w dni nieparzyste – za mężczyznę. Wymagałoby to rozwiązania wielu problemów natury kwatermistrzowskiej, związanych z zakwaterowaniem, no i zapewnieniem odpowiednich materiałów, w postaci umundurowania obejmującego również tzw. fond de toilette, a także podpasek, kosmetyków itp. Może to prowadzić do zwiększenia tzw. wydatków wegetacyjnych w wojsku do 100 procent. Wreszcie – przebieranie.
Jeśli taki transwestyta przebierałby się w strój płci przeciwnej, ale odpowiadający posiadanemu przezeń stopniowi wojskowemu, to jeszcze pół biedy. Gorzej, gdyby szeregowczyni, czy jakaś kapralina, podczas napadów transwestytyzmu przebierała się w mundur z dystynkcjami generalskimi, czy choćby pułkownika dyplomowanego. Jak to może wpłynąć na hierarchię i dyscyplinę wojskową? Aż strach pomyśleć. A to przecież tylko wybrane problemy, jakie nasuwają się już na pierwszy rzut oka!
W tej sytuacji jedno tylko wydaje się pewne – że taka armia, zajęta problemami wewnętrznymi, nikogo nie obroni przez żadnym zagrożeniem. Skoro tak, to i spór między złowrogim ministrem Antonim Macierewiczem i panem prezydentem Dudą – podobnież o „strukturę dowodzenia” - nie ma takiego znaczenia, jakie przypisują mu urzędnicy Kancelarii Prezydenta i pan generał Skrzypczak. Nie jest nawet pewne, czy w ogóle warto mieć taką niezwyciężoną i wydać na nią nawet złotówkę.
Bo czyż transwestyci nie mogą gzić się na własną rękę i na własny rachunek?