Nowa reforma wtargnęła do szkół z dniem pierwszym września, a wraz z nią dumnie wmaszerował nowy kanon lektur. Jak zwykle w takich sytuacjach jedni są zadowoleni, inni mniej a jeszcze inni absolutnie są zdegustowani zaistniałymi zmianami. Ale czy to ma jakieś znaczenie? Czy kanon lektur zmieni treści nauczane w szkołach? I czy w ogóle one są największą bolączką obecnego szkolnictwa? Znowu zajmujemy się tym, co mało istotne.
Młodość potrzebuje świeżego oddechu
Dzieci i młodzież nie czytają lektur szkolnych, nie sięgają do kanonu lektur. Wiedzą to doskonale nauczyciele i rodzice. To nie znaczy, że młode pokolenie nie czyta. Czytają, ale chodzą swoimi ścieżkami.
Sięgają po literaturę, która ich interesuje. Dlaczego nie uczymy się od nich? Dlaczego nie pozwalamy uczniom na samodzielne wędrówki po meandrach literatury? Czy my, dorośli lubimy chodzić drogami, które już zostały przebyte? Czy nie pragniemy iść własną ścieżką? Tym bardziej młodzi chcą i muszą odkrywać nowe, by się rozwijać i wzrastać.
Wszyscy tak samo, wszyscy po równo
Nasz obecny system edukacji planuje, co mają przeczytać uczniowie, w jakim czasie i jakie mają wyciągnąć wnioski po lekturze. Wszyscy mają czytać to samo. Wszyscy mają też oglądać to samo. Nad tym czuwa telewizja. Wszyscy mają pragnąć tego samego – to już rola reklam. W konsekwencji wszyscy mają myśleć tak samo. I kto się przeciw temu buntuje? Oczywiście, że młodzież! Przecież ona jest stworzona do buntu, a niezgoda na zastaną rzeczywistość leży w jej naturze. Jak się buntują? Nie czytają.
Ten sam rocznik różne zainteresowania
Nieważne, jak często będziemy kanon lektur uzupełniać, zawężać czy poszerzać, on zawsze będzie nudny i odpychający, bo będzie z góry przez kogoś narzucony. A najgorsze w nim jest to, że jest taki sam dla wszystkich. W kanonie nie ma miejsca na indywidualizm. Nie wychodzi on naprzeciw oczekiwaniom i potrzebom uczniów. Przecież nie każde dziecko będzie zainteresowane przygodami Adasia Niezgódki, Danusi Gawlikówny, czy losem Janka Muzykanta. A gdyby tak pozwolić dziecku na wejście do biblioteki i wybranie lektury, która je zainteresuje?
Wychowanie do czytania?
Może zamiast inwestować czas i pieniądze w ustalanie kolejnego kanonu lektur, zainteresowalibyśmy się zaszczepianiem w dzieciach pasji czytelniczej? Może powinniśmy postawić na wychowanie dzieci i młodzieży do czytania? Jak to zrobić? Przede wszystkim trzeba dzieciom pozwolić wybierać książki, które chcą czytać. Gdyby każdy uczeń miał przeczytać pięć a może dziesięć książek w roku, ale ich wyboru mógłby dokonać samodzielnie, to statystyki czytelnictwa wśród dzieci i młodzieży na pewno by wzrosły.
Odrzućmy martwy kanon!
Czy rezygnacja z kanonu lektur spowoduje, że młodzi ludzie nie będą znali największych polskich pisarzy? Biorąc pod uwagę, że młodzież i tak nie czyta zadawanych przez nauczyciela lektur, to obawy tego typu nie wydają się być zasadne. Jeśli młode pokolenie pokocha czytanie, to ci, którzy będą chcieli sięgną po Mickiewicza, Słowackiego, Sienkiewicza i innych. Przeczytają ich działa, bo będą chcieli. Jak nie teraz to później, gdy do tego dojrzeją. Inaczej się czyta, gdy się chce, a inaczej, gdy się musi.
W tym miejscu może pojawić larum, w jaki sposób sprawdzić, czy uczeń rzeczywiście przeczytał te wybrane przez siebie książki? A może strach padłby na nauczycieli, którzy tylu książek sami nie przeczytali? Z drugiej strony, czy nie wystarczyłoby, by uczeń w ramach zaliczenia miał napisać recenzję, a może mógłby zrobić jakąś pracę plastyczno-techniczną nawiązującą do przeczytanej literatury? To jest właśnie indywidualizacja pracy z uczniem! Czy nauczyciele byliby na to gotowi? Czy byliby gotowi na zamianę ról, polegającą na słuchaniu, a nie tylko mówieniu i egzekwowaniu?