Dzisiaj po rekonstrukcji rządu, który przez dwa lata mordował się z powodu sypania piaskiem w szprychy przez totalną opozycję, spora część wyborców „dobrej zmiany” czuje się, jakby dostała w pysk.
Zjednoczona Prawica wygrała wybory pod hasłami dokończenia rewolucji Solidarności, podjęcia działań służących budowie bardziej sprawiedliwego państwa i ludzie to poparli, bo mieli dość poczucia krzywdy, obłudy i przekrętów PO. Chcieli czuć się podmiotem działań polityków, wierzyć, że ten rząd zrobi coś dobrego dla zwykłych ludzi.
Przez ponad dwa lata wyborcy „dobrej zmiany” stali przy niej jak żołnierze na warcie, wspierali rząd i pilnowali Polski, żeby jej znów ktoś nie ukradł, gdy zaczęto ją mozolnie odzyskiwać. I chociaż nie wszystko co proponował rząd się im podobało, wkurzali się na „totalniaków” nie tyle za „ulicę”, ile za „zagranicę”, gromiąc latanie ze skargami do Brukseli na własną ojczyznę. Ileż to kosztowało wysiłku nie tylko rząd Beaty Szydło, ale i wyborców!
Gdy premier Mateusz Morawicki ogłosił rekonstrukcję rządu, wiele osób ścięło z nóg. Odeszły osoby wojownicze, niewygodne, bo walczyły z głupotą urzędników Unii Europejskiej, którzy - jak to powiadał poświęcony na ołtarzu przypodobania się Brukseli minister Szyszko â „nie odróżniają kornika od żaby” a występują w roli wyroczni w kwestii sposobu ratowania Puszczy Białowieskiej. Odsunięto Antoniego Macierewicza na parę dni przed jego podróżą do Waszyngtonu i trzy miesiące przed ogłoszeniem raportu (nawet jeśli jeszcze niepełnego) w sprawie katastrofy smoleńskiej.
Na Twitterze Sławomir Cenckiewicz zacytował fragment pożegnalnej mowy, jaką upokorzony Macierewicz wygłosił do swoich pracowników : „Gdybyście odmówili wyjaśnienia tragedii w Smoleńsku i okoliczności śmierci Prezydentów RP i Żołnierzy, to byłoby tak, jakbyście zapomnieli o tych spod Monte Cassino i Tobruku. Pamiętajmy o wszystkich!” Macierewicz uniósł się honorem, nie przyjmie żadnej szykowanej funkcji wicemarszałka Sejmu, zostanie zwykłym posłem.
Pozbyto się Konstantego Radziwiłła w trakcie jego bojów ze zbyt wygórowanymi płacowymi żądaniami lekarzy rezydentów, na których zaspokojenie z resortu finansów nie dano mu pieniędzy. Ministra Witolda Waszczykowskiego, uznawanego za niezbyt udanego dyplomatę ze skłonnościami do wpadek, wymieniono nie na „orła” Szczerskiego, który odmówił teki, wybierając bezpieczniejsze trwanie u boku prezydenta Dudy, lecz na prof. Jacka Czaputowicza, typowego urzędnika z teoretyczną wiedzą, bez dyplomatycznej praktyki. „Zmiany w rządzie idą w kierunku rządu fachowców; z drugiej strony są mocno nakierowane na ocieplenie wizerunku”- ocenił prof. Mieczysław Ryba, historyk polityki.
Nie wiem, czy fachowców, to się dopiero okaże. Trudno odmawiać profesorowi Janowi Szyszce miana fachowca od lasu i ochrony środowiska. Nawet prof. Ryba uznaje jego kwalifikacje, twierdząc, że był w swojej dziedzinie dobrym fachowcem, a spór o Puszczę Białowieską był sporem ideologicznym. Za główną przyczynę jego odwołania Ryba uważa falę hejtu, która się na Szyszkę wylała. Zatem Szyszko zapłacił stanowiskiem za to, że miał rację i tej racji w Brukseli z odwagą bronił, mimo histerii lewackich „zielonych”.
Nie sposób uwierzyć, że zamiana Antoniego Macierewicza na Mariusza Błaszczaka, który z MSW przejdzie teraz na szefa MON, będzie dobrym rozwiązaniem. Nie dam się też przekonać, że zamiana Radziwiłła, wieloletniego szefa Naczelnej Rady Lekarskiej, który znakomicie zna lekarski samorząd i bolączki środowiska medyków, na lekarza kardiologa prof. Łukasza Szumowskiego, rozwiąże narosłe przez lata problemy niedofinansowanej ochrony zdrowia, bo nie rozwiąże ani problemów lekarzy, ani pacjentów. Tym bardziej, że medyków zaczęło dramatycznie brakować i żadne pieniądze wielkiej dziury kadrowej nie są w stanie załatać.
Znamienne były słowa Mateusza Morawickiego, który oświadczył, że chciałby, „by ten rząd był rządem zjednoczonych Polaków”. Każdy premier by chciał. I każdy prezydent kraju. Ale jeśli się chce dokończyć â jak się obiecało- niedokończoną rewolucję Solidarności, wyrwać kraj z rąk tych, którzy go ukradli ogołoconym Polakom, nie da się tego zrobić w białych rękawiczkach i w salonie. To muszą być dla części beneficjentów transformacji zmiany bolesne. Albo rewolucja, albo salon.
Rząd pod kierownictwem Mateusza Morawieckiego wyraźnie podąża w kierunku centrum, z zamiarem poszerzenia społecznego poparcia. Nie byłoby w tym niczego złego, gdyby nie cena, jaką przyszło zapłacić najbardziej zaangażowanym uczestnikom tworzenia „dobrej zmiany”. W otoczeniu premiera Morawieckiego pojawia się coraz więcej osób związanych w różny sposób z PO. To naturalne, skoro tworzy autorski rząd i chce nowego otwarcia, a z ludźmi z PO jest związany od lat.
Czy wmontowywanie ich do rządu firmowanego przez PiS (bo w Zjednoczonej Prawicy to ugrupowanie jest największe), nie prowadzi do rozmontowywania PiS- owskiego elektoratu? Tego właśnie się obawiam, widząc, jak przy rekonstrukcji swojego gabinetu wycina nieulękłych ministrów dla łagodzenia napięć.
Mateusz Morawiecki jest synem Kornela. Dziś już nie tego, z Solidarności Walczącej, zdecydowanego przeciwnika Okrągłego Stołu, lecz obecnego polityka wielkiego kompromisu. Jest też „premierem Andrzeja Dudy”. Prezydent sam tak go określił. Zarówno premier jak prezydent (b. członek Unii Wolności) dużo ostatnio mówili o jedności. Jeden i drugi mruga kokieteryjnie w kierunku otoczenia PO.
Szykują nam zgniły kompromis?