[caption id="attachment_63314" align="alignleft" width="233"]
SLK_4725[/caption]
Problem prawdy w sztuce przewija się przez całe dzieje kultury starożytnej. Dobitnie ujawnił się u sofistów, wędrownych nauczycieli, którzy swoją doktrynę ukształtowali w V i IV w. prz. n. Chr. Wiąże się on ściśle z rozumieniem polityki i demokracją.
Często przedstawia się starożytną demokrację jako pewien ideał w odróżnieniu od demokracji współczesnej, która jest jedynie demokracją fasadową. Obecnie wpływ „ludu” na władzę jest tylko taki, że może on wrzucać głosy do urn co parę lat i w momencie oburzenia wyjść, zaprotestować i wymusić jakąś decyzję na rządzących.
Nawet i to jest jednak iluzoryczne, bo ci, którzy zostali w ten sposób wybrani i oficjalnie pełnią pewne stanowiska rzadko, kiedy realnie o czymś decydują. To, co najważniejsze dokonuje się za kulisami, gdzie ścierają się grupy interesu, agentury, różnej maści oligarchowie. System partyjny zresztą, w którym liczy się kilku liderów partyjnych, jest bardziej oligarchiczny niż demokratyczny. Wszak rządzi niewielu, w zasadzie kilku i to najczęściej bardzo majętnych polityków.
Łudzi się jednak ten, kto myśli, że ponad 2000 lat temu było o wiele lepiej. Sofiści są tego dowodem. Byli to starożytni „spin doktorzy”, którzy uczyli polityków, jak manipulować masami. Trybuni ludowi, którzy wówczas funkcjonowali, byli populistami, którzy dzięki „wyborczej kiełbasie” uzyskiwali poparcie dla siebie. Mechanizm ten dobrze opisał Szekspir w sztuce „Koriolan”, choć dotyczy ona starożytnego Rzymu.
Jest to jedna z mniej znanych sztuk wybitnego dramaturga, chociaż jej niepopularność jest zupełnie niezasłużona. Prawdopodobnie jest tak jednak dlatego, że w swojej wymowie jest antydemokratyczna. Opowiada bowiem o rzymskim żołnierzu, Gnejuszu Marcjuszu, który w wyniku dokonań wojennych otrzymuje tytuł „Koriolan”. Po powrocie ze zwycięskiej kampanii ubiega się o tytuł konsula.
Otrzymuje bez problemu wsparcie senatu, ale kiedy zauważa, że aby otrzymać wsparcie ludu, musi mu się podlizywać i zachowywać poniżająco, unosi się honorem i nie zyskuje władzy (przypomina mi się od razu Aleksander Kwaśniewski tańczący na festynie w rytmach disco polo. On jednak nie miał takich oporów. Czego się nie robi dla prezydentury).
Sofiści negowali istnienie prawdy, zaznaczając że nawet gdyby istniała, byłaby niepoznawalna. Głosili jako pierwsi w Europie etykę sytuacyjną, która jest relatywistyczna. Jeżeli bowiem o tym, czy dany czyn jest dobry lub zły, decyduje konkretna sytuacja i wielość okoliczności, to łatwo sobie wyobrazić jakie są tego skutki. Każdy polityk zgodnie z własnym interesem może coś usprawiedliwiać lub potępiać zgodnie z „mądrością etapu” czy „potrzebami chwili”.
Gorgiasz, jeden z sofistów, przeniósł te wnioski na sztukę, a konkretnie na retorykę i poezję.
Ta pierwsza jako sztuka przekonywania miała niezwykłą wartość w ustroju demokratycznym (sprawdzała się nie tylko w polityce, ale także w sądzie, gdzie wyroki były uzależnione od erystycznych umiejętności adwokatów). Gorgiasz podkreślał, że skoro nie ma prawdy (bądź jest niepoznawalna) słowo uzyskuje moc niemal nieograniczoną. Żeby jednak mogło taką mieć, musi być przekonujące. Refleksja ta prowadziła także do uznania, że sztuka z kolei jest płaszczyzną kłamstwa, czy jak to wyraził Giovanni Reale, włoski historyk filozofii, „poetyckiego oszustwa”. Koncentruje się ona na „poruszeniu uczuć”.
Reale twierdził, że o ile sofistyka ma cele praktyczne (etyczne, społeczne i polityczne) o tyle sztuka jest bezinteresowna. Sam Gorgiasz miał uważać, że artysta, który „oszukuje” jest mądry i odbiorca sztuki, który daje się „oszukać” także wykazuje się roztropnością.
Jest w tym zawarta bardzo interesująca myśl, że sztuka jest pewną grą, która ma swoje zasady i konwencje. Naśladuje życie, ale jest „na niby”. Aktorzy, którzy w niej występują, naprawdę nie umierają, fabuła jest wymyślona i nie musi odnosić się do faktów, przedstawiony kwiat niekoniecznie występuje w rzeczywistości, a nawet jeśli, może wyglądać zupełnie inaczej. Ta intuicja jest prawdziwa i prowadzi do wielu różnych refleksji.
Sztuka pojmowana jako „poetyckie oszustwo”, które służy „poruszeniu uczuć” ma jednak jeszcze inny, jednoznacznie negatywny wydźwięk. Możliwe, że sofiści, którzy sprowadzali wszystko do manipulacji nie odkryli propagandowej wartości sztuki. Ta cecha ujawniła się bowiem na wielką skalę dopiero wraz z powstaniem sztuki masowej.
Była wykorzystywana z powodzeniem przez niemieckich nazistów, komunistów i jest powszechna dzisiaj.
Wystarczy wspomnieć, jak często pojawia się w filmach pozytywny obraz homoseksualizmu, rozwodów i cudzołóstwa, a jednocześnie religia katolicka jest przedstawiana jako fanatyzm. Wszystko to zaś jest podane często w zawoalowanej formie. Widz jest bombardowany konkretnymi emocjami, które mają wzbudzać w nim sympatię do określonych zjawisk (które urastają do rangi zasad w poprawności politycznej) i antypatię do innych (które ta sama poprawność potępia).
Niestety obecna sztuka stała się narzędziem ordynarnej propagandy, która jest przede wszystkim na usługach nowej lewicy (czerpiącej garściami z „osiągnięć” szkoły frankfurckiej). Korzenie tego podejścia do sztuki można odnaleźć właśnie u sofistów, których koncepcje są dzisiaj zresztą bardzo rozpowszechnione.
Tam, gdzie w sztuce zanika jakiekolwiek odniesienie do prawdy, staje się ona albo narzędziem manipulacji albo środkiem do wywoływania zmysłowej przyjemności. Ten drugi cel także zresztą służy rządzącym, którzy mogą w ten sposób łatwiej kontrolować wyborców.