Chyba żadna wcześniejsza ustawa nie była tak ostro atakowana, jak ostatnia nowelizacja ustawy o IPN. Zmasowaną nagonkę obserwować można było nie tylko na płaszczyźnie politycznej, ale i medialnej, przy czym ta ostatnia przybierała dosłownie formę istnej wojny informacyjnej.
I tak przez izraelskie media przetoczyła się wiadomość, że polska nowelizacja ustawy o IPN zostanie zamrożona. Zapewne do wypuszczenia tego fake newsa przyczynił się – świadomie, czy też nie – marszałek Senatu Stanisław Karczewski, który zapowiedział, że ustawa do czasu wydania wyroku przez Trybunał Konstytucyjny nie będzie działać.
Po takich deklaracjach niejeden Polak zastanawiał się, czy żyje jeszcze w państwie prawa, czy państwo jako takie w ogóle działa, czy też mamy do czynienia z kontynuacją PO-wskiej „ch..., d...pa, kamieni kupa”, tak barwnie zdefiniowanej przy kolejnej porcji ośmiorniczek spożywanych na koszt najwyraźniej zamożnego obywatela.
Wszelkim spekulacjom, również tym ze strony niechętnych ustawie, w szczególności zaś penalizacji banderyzmu, polityków PiS kres położyło dopiero oświadczenie Ministerstwa Sprawiedliwości. Stwierdziło ono, co następuje:
„W związku z informacjami podawanymi w mediach o „zamrożeniu ustawy o IPN” Ministerstwo Sprawiedliwości informuje, że każda uchwalona w Polsce przez Parlament i podpisana przez Prezydenta ustawa staje się obowiązującym prawem i wchodzi w życie zgodnie z określonym w niej terminem”.
Pytanie, czy którykolwiek z polskich polityków podważających obowiązywanie przyjętej przez obie izby polskiego parlamentu, a podpisanej przez Prezydenta nowelizacji ustawy o IPN, zostanie pociągnięty do odpowiedzialności za swoje słowa? Przynajmniej politycznej. Chyba, że cała sprawa miała na celu zbadanie reakcji polskiego społeczeństwa na ewentualność wycofania się z ustawy, ale wówczas to już zupełnie inna historia...