Niewyjaśnione tragedie od zawsze fascynują i skłaniają do snucia różnych teorii - także tych spiskowych. Zniknięcia, śmierci, katastrofy - wciąż nie znamy odpowiedzi, jakie prawdziwe przyczyny stały za wieloma z nich.
Przykładem takiej niewyjaśnionej tragedii jest śmierć dziewięciorga studentów na Przełęczy Diatłowa (nazwanej tak na cześć przywódcy tragicznej wyprawy). W 1959 roku dziesięcioro młodych Rosjanie postanowiło zdobyć górę Otorten. Uzyskali zgodę od stosownych organów i ruszyli w drogę.
Pod koniec stycznia jednak Jurij Judin, uczestnik wyprawy zachorował i zrezygnował z dalszej wędrówki aby dojść do zdrowia. Jego przyjaciele ruszyli dalej.
Nastał luty, a znajomi Judina nie dawali znaku życia. Zorganizowano poszukiwania i 27 lutego odnaleziono zwłoki pięciorga z nich. Ciała leżały w kilku miejscach, studenci zmarli w wyniku hipotermii. Czworo kolejnych odnaleziono dopiero w maju, ich ciała z kolei nosiły ślady obrażeń.
Uczestnicy tragicznej w skutkach wyprawy spoczęli we wspólnym grobie, wraz z nimi - na swoją prośbę - został pochowany w 2013 roku Jurij Judin, który do końca życia poszukiwał odpowiedzi na to, co spotkało jego znajomych.
Zresztą nie tylko on. Z biegiem lat zaczęły pojawiać się różne teorie dotyczące tego, dlaczego podróżnicy znaleźli śmierć na Przełęczy Diatłowa. Jedni uważają że ich śmierć ma związek z lawiną, inni - że nieszczęśnicy padli ofiarą eksperymentów przeprowadzanych w tamtej okolicy. Nie zabrakło też głosu, że studentów zabił Yeti.
A jak było naprawdę? Tego być może nigdy się nie dowiemy, gdyż nie ma żadnych świadków tamtych wydarzeń. Wszystko wskazuje na to, że poza studentami na przełęczy nie było nikogo innego. Jesteśmy skazani tylko na domniemania.W lutym tego roku na Przełęczy Diatłowa zaginął turysta, Aleksandr Andreev.
Niestety, miejsce śmierci studentów niektórzy traktują jak atrakcję turystyczną. Taka postawa pokazuje - również w wymiarze symbolicznym - jak bardzo za naszych czasów śmierć jest deprecjonowana, odzierana z powagi religijnej. W świetle ostatnich tragedii wysokogórskich z udziałem Polaków nabiera jeszcze silniej znamion dramatu bezbrzeżnego osamotnienia. Osamotnienia w grupie towarzyszy wyprawy (pozornie?) bliskich sobie poprzez wspólnie wytyczony cel i pasję.