Mało kto sobie uświadamia, że tydzień temu świat stanął na krawędzi III wojny światowej. Gdyby tylko „wariata” Trumpa i „zimnego czekistę” Putina mocniej poniosły nerwy, byłoby bum, i nie ma co się oszukiwać! Próbuje się dziś ten fakt łagodzić, rozmiękczyć, ale świat wstrzymał oddech.
Niektórzy twierdzą, że był to największy kryzys od czasu tego w Zatoce Świń za Kennedy`ego i Chruszczowa, gdy wojna atomowa wsiała na włosku. Wtedy chodziło o zainstalowanie sowieckich wyrzutni rakietowych na Kubie, tylko że z Kubą w tle mogły się obrzucać atomem Stany Zjednoczone z ZSRR. Trwoga była powszechna i nawet Polacy wykupywali zapobiegliwie kilogramami cukier i mąkę, gromadząc zapasy na czas wojny.
Teraz takim pretekstem walki o wpływy między USA a Rosją jest Syria, a w tle pozostaje Izrael, który wyczuwa pismo nosem, gdy tylko się zorientuje, że jego interesy mogą być w jakikolwiek sposób zagrożone. I zawsze może liczyć na Stany Zjednoczone jako obrońcę, bo diaspora żydowska w USA w istocie rządzi politykami i ich wybiera, łożąc na lansowanie „swoich” kandydatów z partii Republikanów i Demokratów niewyobrażalnie wielkie pieniądze. Zaś sypnąwszy obficie groszem potem rozlicza ich z obietnic, dobrze pilnując interesów Izraela.
Z 14/15 kwietnia Stany Zjednoczone. Wielka Brytania i Francja przeprowadziły naloty na Syrię bez mandatu ONZ i bez ewidentnych dowodów na to, że to właśnie siły prezydenta Assada dokonały ataku chemicznego na przedmieściach Damaszku, zabijając w ten sposób 40 własnych obywateli.
Z tą zbrodnią nie ma co dyskutować. Zło pozostaje złem. Istnieją jednak nadal poważne wątpliwości co do tego, kto tego ataku dokonał. Assad stanowczo zaprzecza, tym bardziej, że walkę z ISIS ma już właściwie wygraną, bo udało mu się wyprzeć terrorystów islamskich z 82 proc. zajmowanego przez nich terytorium. I jeśli ktoś miał interes, aby w tym momencie użyć wobec ludności zakazanego konwencjami gazu, to rzeczywiście nie on, bo to się kupy nie trzyma.
Ale USA, Wielka Brytania i Francja wątpliwości nie miały, że winien jest „reżim Assada” i Syrię zaatakowały. Wcześniej podobno Amerykanie ostrzegli o ataku Rosjan, by zdążyli ukryć swoich ekspertów i najemników wojskowych od wskazanego miejsca agresji, by nie pakować się w oko cyklonu. Dokonano zbrojnej agresji na suwerenne państwo, bez wypowiedzenia wojny, bez pokazanych światu dowodów winy Assada i bez namaszczenia ONZ, której to organizacji odebrano w ten sposób kompletnie autorytet i rację bytu.
Zniszczono zbiorniki z gazem i - o dziwo!- choć to gaz, nikt się z tego powodu śmiertelnie nie zatruł, ani nawet nie zachorował. Zasoby broni chemicznej zostały podczas tej ofensywy najwyraźniej zniszczone, ale powiedzcie, gdzie toksyczne gazy odparowały z tych zniszczeń? – dociekali na forach internetowych francuscy internauci. Twierdzili, że w sytuacji zniszczenia zapasów, wzrost dymu jest nieunikniony, a to powoduje tysiące ofiar. Albo nie było broni chemicznej, albo zrobiono z nas głupców - twierdzili Francuzi. Syryjczycy zaś zrywali boki ze śmiechu, że zaatakowano zbiorniki z płynem do mycia naczyń, bo żadnych gazów tam nie było. ONZ wysłała na miejsce ekspertów, ale mogli się oni tam dostać dopiero po paru dniach, bo Syryjczycy ani Rosjanie nie chcieli ich wcześniej tam widzieć.
Specjaliści od broni chemicznej dotąd jeszcze niczego nie stwierdzili. Zdaniem rzeczniczki rosyjskiej dyplomacji Marii Zakharovej, w Ghouta znaleziono pojemniki zawierające chlorek z Niemiec (i granaty dymne pochodzące z produkcji brytyjskiej). Ale kto tam wie? Przywykliśmy do tego, że Rosjanie wiecznie kłamią.
Światowe media spekulują, że ataku chemicznego na ludność mogli dokonać dogorywający już w Syrii terroryści ISIS, a mogła to być nawet prowokacja Mossadu, bo mały terytorialnie, wciąż zagrożony Izrael jest zainteresowany brakiem stabilizacji w Syrii, którą wspiera już dziś nie tylko mająca tam interesy i bazy Rosja i Iran, ale dołączyły nawet Chiny, które z Syrią połączyły globalną koncepcję hegemonii zwanej „Nowym jedwabnym Szlakiem”.
Czy kiedykolwiek się dowiemy kto jest winien śmierci 40 porażonych gazem osób, raczej wątpię, bo w Syrii toczy się gra interesów i wyścig o wielka kasę z ropy i złóż gazu. Francja zapowiada, że odbierze Assadowi nadaną w 2001 roku przez prezydenta Chiraca Legię Honorową, ale Assada to ani ziębi, ani grzeje. Spora za to część Francuzów uważa uczestnictwo swego kraju w ataku na Syrię za skandal i przestępstwo, a słowa Macrona o tym, że "Francja nie wypowiedziała wojny reżimowi Baszara al-Assada", mimo militarnego ataku, uznaje za polityczną schizofrenię.
Marc Weller, profesor prawa międzynarodowego na Uniwersytecie w Cambridge i redaktor podręcznika prasowego Oxford University dotyczącego użycia siły w prawie międzynarodowym wyjaśnił na stronie internetowej BBC, że te ataki są nielegalne. W jego opinii trzy państwa, interweniujące w Syrii, twierdzą, iż nie było możliwości uzyskania mandatu od Rady Bezpieczeństwa ONZ na konfrontację po użyciu broni chemicznej przez Syrię, i uderzając w Syrię spełniły funkcję międzynarodowego porządku publicznego, polegającą na obronie wiarygodności zakazu używania broni chemicznej w sposób ogólny i egzekwowania w szczególności zobowiązań Syrii. Takie są argumenty agresorów.
Zdaniem Wellera argument ten przypomina w pewnym stopniu argumenty poprzedzające inwazję na Irak w 2003 r. Tak jak wtedy nie było dowodów, że Husajn posiadał broń masowego rażenia i że Bagdad rozważał nią atak, tak i dziś nie ma dowodów, że Syria przygotowywała się do ataku na USA, Wielką Brytanię lub Francję.
W marcu 2003 r. Pat Buchanan napisał przełomowy artykuł zatytułowany „Czyja wojna?” w opozycji do administracji Busha, która podsycała rosnącą histerię w sprawie rzekomej broni masowego rażenia Saddama Husajna, żądając interwencji zbrojnej, by go rozbroić. Buchanan zidentyfikował wtedy wielu wybitnych żydowskich urzędników i dziennikarzy, blisko związanych z lobby izraelskim, jako główną siłę napędową wojny.
Jak było tym razem w przypadku Syrii pozostaje w sferze spekulacji. Niektórzy bowiem twierdzą, że atak na Syrię dał możliwość trzem mocarstwom zaprezentowania w działaniu możliwości produkowanego w ich krajach sprzętu wojskowego, by go korzystniej sprzedać. Żyjemy w czasach postprawdy i wojny hybrydowej.
Żadnej z opcji wykluczyć nie można.