Dość neokolonialnej dominacji w handlu
W samo południe przed gmachem Sejmu w Warszawie rozbrzmiały wuwuzele i gwizdki - "Solidarność" ludzi handlu protestowała przeciwko wyzyskowi pracowników przez właścicieli sklepów wielkopowierzchniowych. Dla polityków przygotowano tonę towaru do rozładowania.
Ani minister pracy i polityki społecznej Władysław Kosiniak-Kamysz, ani premier Ewa Kopacz nie mieli odwagi spojrzeć w oczy zgromadzonym przed budynkiem parlamentu związkowcom. Nie kwapili się również, aby spróbować sił w wykonywanej przez nich pracy, zatem przywiezione przez protestujących palety z towarem pozostały nierozładowane. Podobnie zresztą jak emocje, które tego dnia sięgały zenitu.
Pracownicy wskazywali jedną i tą samą ścieżkę swojej kariery: najpierw ortopeda, później psychiatra, gdyż niewiele osób jest w stanie znieść permanentny i silny stres. Pracodawca należnych odszkodowań płacić na ogół nie zamierza i sprawy tego typu znajdują swój nie zawsze szczęśliwy finał w sądzie. Ale czy da się przeliczyć na pieniądze utratę dziecka w wyniku poronienia, gdyż TIRów do rozładowania było dla kobiety zbyt wiele...?
Pracownicy handlu skarżą się przede wszystkim na przeciążenie pracą, wielozadaniowość, stresogenne warunki pracy oraz zbyt niski poziom zatrudnienia. Jak wskazuje handlowa „S”, w ostatnim dziesięcioleciu poziom zatrudnienia w poszczególnych sieciach handlowych spadł od 40 proc. do nawet 60 procent. Kolejny problem to warunki, na jakich oferuje się pracę. - Z naszych szacunków wynika, że 40 proc. pracowników handlu jest zatrudniona na umowach śmieciowych. Z kolei blisko połowa pracuje w niepełnym wymiarze godzin. Wynagrodzenie za pracę przy takich warunkach nie wystarcza na utrzymanie nawet na najskromniejszym poziomie - wskazuje szef handlowej „S” Alfred Bujara.
W ocenie Bujary problemem jest również brak dialogu społecznego w handlu. - W naszym kraju nie ma organizacji zrzeszających pracodawców z handlu, nie ma dialogu na poziomie całej branży. W wielu krajach europejskich do tworzenia takich organizacji pracodawców obliguje prawo. U nas zarządy sieci handlowych są skupione wyłącznie na pomnażaniu zysków, niestety bardzo często dzieje się to kosztem pracowników. Jakikolwiek dialog zwyczajnie ich nie interesuje. To trzeba zmienić, ale tego nie da się zrobić bez zaangażowania państwa - podkreślał przewodniczący.
Związkowcy wraz z poseł Beatą Mazurek złożyli na ręce marszałka Radosława Sikorskiego petycję, w której zwracają uwagę na dramatyczne pogorszenie się sytuacji osób zatrudnionych w sklepach wielkopowierzchniowych, w tym m. in. wyparcie zatrudnienia pracowniczego przez zatrudnienie oparte na umowach cywilno-prawnych. Podkreślają w niej, iż kosztem pracowników tnie się wydatki przy odnotowaniu jednoczesnej tendencji wzrostowej jeśli chodzi o zyski. Ubolewają nad rosnącą ekspansją sklepów wielkopowierzchniowych, która rozwija się w zawrotnym tempie, wypierając z rynku rodzimych sprzedawców. "Obecnie sklepy wielkopowierzchniowe oraz dyskontowe zajmują ok. 50 proc. całej powierzchni handlowej" napisali w dokumencie. "Dla porównania w 2005 r. wynosiła ona 28 proc." dodali.
Związkowcy domagają się zmian legislacyjnych, które wpłynęłyby korzystnie na warunki pracy oraz wyższych wynagrodzeń dla osób zatrudnionych w handlu, wprowadzenia zespołu trójstronnego, którego zadaniem byłoby prowadzenie dialogu społecznego, ograniczenia handlu w niedzielę, zwiększenia kontroli nad warunkami pracy w sklepach wielkopowierzchniowych i sklepach dyskontowych oraz przestrzegania prawa do swobodnego zrzeszania się w związkach zawodowych. Chcą również, aby sklepy wielkopowierzchniowe zaczęły płacić podatek obrotowy, co ograniczyłoby transfer zysków ze sprzedaży zagranicę.
- 7 października przypada Światowy Dzień Godnej Pracy. Poprzez nasz protest chcemy zwrócić uwagę, że warunki pracy w handlu nie zawsze są godne - tłumaczył Bujara. Po południu protestujący przeszli pod Ministerstwo Skarbu.
Tekst i fot. Anna Wiejak
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl