Tytuł tego artykułu to oczywiście zarazem tytuł wspomnieniowej książki Izabeli z Lutosławskich Wolikowskiej wydanej w 1961 roku nakładem Komitetu Wydawniczego w Chicago, USA.
Z bogactwa tej wartej przypomnienia księgi zacytujemy jeden liścik, przedtem dodając parę wyjaśnień. Podjąwszy decyzję, że nie zawrze małżeństwa, które będzie go ograniczać w działalności publicznej mogącej kosztować wiezienie, wygnacie i biedę, Roman Dmowski, nie przestał bynajmniej żywić ludzkich uczuć, które czyniły go wielkim.
W 1901 r. emigrant polityczny i uciekinier z zesłania Pan Roman zjawia się w Krakowie. Tu zaczerpniemy ze wspomnień Pani Izabeli: "
Poznanie się z moich rodziców [Sofía Guadalupe Pérez Casanova i Wincenty Lutosławski]
z Panem Romanem, nastąpiło w Krakowie, w domu Balickich, na początku wieku. Przyjaźń błysnęła od razu, niezawodna i jakby natchniona. Nie znam drugiego wypadku tego rodzaju – choć na pewno zdarzają się, by człowiek i zupełnie odmiennego środowiska, stał się wprost od razu członkiem rodziny i to na całe życie, aż do śmierci.
Moja matka zawsze wspominała, że pierwsza słowa jakie powiedział Roman Dmowski na progu naszego domu Groble 7 były: „Señora, fala portugues?”. I dalej:
" W parę tygodni potem, Pan Roman został zaproszony już jako ktoś z rodziny, do przychodzenia do nas co dzień na obiady i kolacje. [Cudowna pani Zofia Casanowa Lutosławska już wie, że z funduszami wszechpolaka jest różnie].
Wszedł w krąg życia naszego z tą naturalnością i prostotą, jaka była właściwa jego naturze".
Uzupełnię, że był to dom artystyczny, otwarty, przez który przewijali się wybitni goście z podzielonej Polski i z zagranicy. Idealny - jakbyśmy powiedzieli dziś językiem marketingu politycznego - dla kształtowania opinii.
Z tego niezwykłego małżeństwa narodziły się cztery córki: Maria (po mężu Niklewiczowa u których Dmowski znajdzie opiekę na starość), Izabela Wolikowska właśnie, Halina (po mężu Meissnerową) i zmarła w wieku dziecięcym Jadwiga.
I teraz dochodzimy do wspomnianego wyżej liścika napisanego w jakże politycznych warunkach:
"Wyjazd do Japonii [Dmowski dotarł do Tokio w maju 1904 r.]
był naszym pierwszym, dłuższym rozstaniem z członkiem rodziny, jakim stał się Pan Roman. I oto na statku, w burzliwy dzień na Pacyfiku, pisał do mnie [panna Izabela ma wtedy lat 15]
31 lipca 1904 roku: Siedzę w salonie „Cesarzowej Japońskiej” [nazwa statku]
, wicher dmie, jest zimno, Amerykanie siedzą w kącie i mruczą coś do siebie, jest już dwunasta w nocy, a ja sobie piszę do Was listy. Narobiłem sobie dużo przyjaciół i parę przyjaciółek. Wśród tych pierwsze miejsce zajmuje Pani Niezmienna i panna Wodospad. Śliczne imiona prawda? Pani Niezmienna dała mi w prezencie dla mojej Mamy piękną makatę z haftowanymi kwiatami, a dla Haliny wiozę cały japoński garnitur, poczynając od grzebienia i kwiatka do włosów, a kończąc na obuwiu. Wystroimy ją, a potem zawieziemy do fotografii. To będzie dopiero bal! Moje dziecko, a proszę uważaj na Manitkę [pieszczotliwie z hiszpańska imię siostry Marii]
, żeby mi się dobrze sprawowała, a zdrowo i wesoło wyglądała, kiedy się zobaczymy, inaczej zrywam z Wami wszelkie stosunki – pamiętaj. Zawsze kochający Cię Roman".
Mimo morskiej podróży Pan Roman może być zadowolony, insurekcja socjalistów z PPS za japońskie pieniądze spacyfikowana, naród się nie wykrwawi, a konflikt między zaborcami jest nieunikniony. Trzeba tylko cierpliwie czekać. Póki co mógł spokojnie wracać do swoich „przybranych córek”. Marii, Izabeli i Haliny.