Próba banderowskiego flirtu z Wszechpolakami
Na dyskusję w miejsce, gdzie spotykają się ludzie o poglądach patriotycznych i najczęściej o zabarwieniu endeckim, do Cafe Niespodzianka przy ul. Marszałkowskiej w Warszawie 15 października zaproszono ukraińskich nacjonalistów. I to nie byle kogo, gdyż m.in. Anatola Szołudko, przedstawiciela zarządu UNA-UNSO, neobanderowskiej organizacji, która wsławiła się deptaniem polskiej flagi w 1997 roku.
Flirt z neobanderyzmem prowadziła przez lata "Gazeta Wyborcza", próbując przekonać środowiska patriotyczne, poprzez zarzucenie haczyka o działalności mocarstw trzecich, którzy chcą Polaków i Ukraińców skłócić, a następnie wykorzystać. W wykonaniu "GazWybu", było to dla mnie mocno niewiarygodne, ponieważ ich postawa, wobec tychże sił zewnętrznych, którymi nas straszyli była, najdelikatniej mówiąc mocno niejasna i niekonsekwentna. Interesowały ich przede wszystkim jednostki „pojednania”, charakterystycznie przez siebie pojmowanego, które mogliby ustalić na Czerskiej jako jakąś odmianę waluty. Nacjonaliści ukraińscy, których wizerunek był przez wspomnianą redakcję ocieplany - wprost straszyli Polaków Rosją (zawsze myślałem, że powinno być odwrotnie, że to my powinniśmy ich straszyć - przyszłość miała to zweryfikować). Część rodaków się bała, lecz propagandzie tej nie ulegała wówczas "Gazeta Polska" i jej środowiska.
Zmienił to 10 kwietnia 2010 roku, kiedy to opluwani, szczuci i atakowani zaciekle, przez ekipę z Czerskiej, bardzo podówczas prorosyjską, stali się osłabieni i zaczęli być łatwiejszym łupem dla neobanderowców. Zapalnikiem do bomby, tego samego rodzaju, co Pomarańczowa Rewolucja okazały się być protesty na Majdanie. Walczono tam bowiem, ponoć (?) z tym samym rosyjskim lobbingiem (przynajmniej oficjalnie), który wcześniej z polskimi przyjaciółmi zaszczuwał prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a następnie rodziny smoleńskie już po pamiętnym kwietniu. I wtedy to już, w Gazecie Polskiej można było przeczytać niekiedy to samo co w Gazecie Wyborczej, przynajmniej w temacie ukraińskim. Negatywne mówienie o Rosji „dostało” wtedy w naszym kraju powszechną „koncesję”, choć wcześniej tępiono przejawy najmniejszej rusofobii, zwłaszcza w temacie smoleńskim. Później odwrotnie - każdy kto widział rzeczywistość inaczej to ruski agent, bądź najmniej „pożyteczny idiota”.
Tak określano zwłaszcza środowiska narodowe, które w neobanderyzmie widziały większe zagrożenie. I należy zadać pytanie: Czy po bombardowaniu wszystkich jak leci narodowców tymi zarzutami, to spotkanie, które się odbyło, nie jest formą wyeliminowania ich oporu, po wcześniejszym zmiękczeniu atakami? Czy to jakaś forma zabawy w „dobrego i złego glinę”? Trudno powiedzieć. Jestem jednak pewien, że w środowisku narodowym zaistniała w pewnej grupie pewna osobliwość, której ideą byłoby stworzenie nacjonalistycznej międzynarodówki.
Zdaje się to pomysłem tyleż chorym, co skazanym na niepowodzenie. Bo da się pogodzić cele tylko części konkretnie ukształtowanych nacjonalizmów, ale z całą pewnością nie wszystkich. Stopień trudności wzrasta w miarę zbliżania się obu państw, aż do posiadania wspólnej granicy. I wtedy naprawdę ze wszystkimi się „nie da”.
Zjawiając się na miejscu imprezy dużo wcześniej nawiązałem rozmowę z jednym z organizatorów, zadając pytanie dlaczego zaprasza przedstawiciela organizacji, czczącej morderców naszych rodaków. Wymawiał się ekonomią i potrzebą połączenia polskich i ukraińskich sił przed konkurencją gospodarczą [sic!!!]. Zabrzmiało dość dziwnie. Mówił, jaką szansą jest rynek ukraiński, gdzie kraj ten ma dwa razy mniejsze PKB niż Polska. Zwróciłem uwagę, że dawno to dostrzegli polscy biznesmeni, lecz ich interesy są tam już od dawna zarzynane: zarówno na zachodzie Ukrainy, gdzie panowali nacjonaliści ukraińscy, jak i na wschodzie.
Jako rozpoczęcie spotkania wyświetlono film producentów z Odessy „Wołyń bez przedawnienia”. Dokument całkiem niezły, choć nie pozbawiony niedoróbek. Jednak najgorsze ważenie robiły niektóre, bezczelne i jaskrawe kłamstwa ukraińskich historyków, którzy się wypowiadali do kamery. Skonfrontowane rzecz jasna z prawdą.
Jeszcze przed seansem usłyszałem witających się cichuteńko, tak aby nikt nie słyszał - dwóch młodych mężczyzn: „Sława Ukrajini” - „Herojam sława”. Z główny gościem, który deklarował się jako petlurowiec (którzy chyba na Ukrainie - już miałem wrażenie nie istnieją, lecz neobanderowcy wiedzą, iż spora część z polskich patriotów ma do nich słabość) przywitali się obaj, choć nie słyszałem jak. Zresztą pan Anatol był wielokrotnie opisywany, jako „przedstawiciel UNA-UNSO na Polskę”. On też tłumaczył wcześniej w wywiadzie, opublikowanym w internecie, że deptanie polskich flag to było dawno, a sam w organizacji robi propolską robotę. Zresztą podczas spotkania do wątku tego powracano.
To samo twierdził o żądaniach terytorialnych wobec Polski, wypowiadanych przez Jurija Szuchewycza na wiecu we Lwowie. Nota bene syna kata 120 tys. Polaków i dowódcy UPA. Powoływał się na znajomość z nim, tak samo zresztą jak polski organizator, z którym rozmawiałem. Lecz wbrew wypowiedziom omawiany incydent miał miejsce wcale nie tak dawno, bo dobre kilkanaście lat po deptaniu flag we Lwowie, co wskazuje na stałą politykę tej organizacji. Można szczerze wątpić, czy syn Szuchewycza się zmienił, a jego opisywana martyrologia 40 lat więzień i zsyłek, grająca na emocjach, nie powinna mieć chyba nic do rzeczy. Zwłaszcza jeśli to chłodna kalkulacja, a nie „emocje wołyńskie na których grać chce strona rosyjska” winna mieć znaczenie.
Przedstawiciel UNA-UNSO, co może niektórych zaskoczyć zainicjował na początek minutę ciszy dla ofiar wydarzeń wołyńskich (Nie mam pojęcia w jakiej wersji, lecz wstałem, jak wszyscy). I dalej już właściwie tematu chyba by nie poruszał, gdyby nie to, że pociągali go za język Polacy. Mówiąc o ludobójczej polityce Niemców i sowietów - o banderowcach nie wspomniał. Chyba, że o wspomnianych „wydarzeniach” jako o prowokacji Niemców i sowietów. Podkreślał swoje polskie pochodzenie, co robili także organizatorzy. Na mnie nie robiło to specjalnego wrażenia, bo i sprawcy ludobójstwa Polaków mieli niejednokrotnie polskie pochodzenie, a nawet byli bezpośrednio skoligaceni rodzinnie. Skończyło się to natomiast – tak jak się skończyło. Dziś można tylko niekiedy pooglądać ich wspólne zdjęcia sprzed wojny. I chyba to tutaj, jak nigdzie pasuje powiedzenie, iż „z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu”.
Anatol Szołudko opisywał swoje pierwsze humorystyczne przygody z reżimem sowieckim jako dziecko i pierwsze przejawy buntu. Co ciekawe opowiadał, jak zainteresował się Petlurą i przyjaźnią z Polską i tak poznał hasło: „Sława Ukrainie”. Zastanowiłem się czy to próba usprawiedliwienia tego okrzyku. Wszelako wielokrotnie sami neobanderowcy [sic!!!], traktujący ludobójców z UPA, jako bohaterów, bronią się, iż to hasło nie jest banderowskie, lecz wcześniejsze... Nawet jeśli traktowalibyśmy omawiane wytłumaczenie jako dobrą monetę, to zalegalizowana mogłaby zostać swastyka, bo jest jeszcze starsza, ale to nie ze starymi i fascynującymi kulturami się ją kojarzy. Jednak odzew „Herojam sława” jest bez żadnej wątpliwości wymyślony przez zbrodniarzy.
W treściach wypowiedzi głównego gościa słyszałem coś, co nie było dla mnie nowością. Opisywał, że są prowokacje rosyjskie, które mają skłócić Polaków i Ukraińców. I o ile jestem pewien, że do takich prowokacji Rosjanie są zdolni, o tyle wiem, iż: jakiegokolwiek incydentu neobanderowcy by nie dokonali, po wyjściu na jaw - zawsze określą go jako rosyjską prowokację. Mogą więc zrobić wszystko. Jego wypowiedź, że Partia Regionów chciała skłócić „bratnie narody”, jako żywo przypominała mi neobanderowskie argumenty, iż sprawa porozumienia dotyczącego Cmentarza Obrońców Lwowa nie może ruszyć przez prezydenta Leonida Kuczmę. A tymczasem to, nienawidząca go neobanderowska Rada Miejska blokowała wszelkie decyzje.
W spotkaniu, prócz prowadzącego i organizatora wzięli udział Marcin Skalski z portalu Kresy.pl (cechowały go celne i profesjonalne wypowiedzi oraz solidne przygotowanie, tak względem wiedzy, jak zgromadzonych oraz prezentowanych publicznie materiałów) i Jakub Siemiątkowski, jeden z czołowych działaczy Młodzieży Wszechpolskiej. I to właśnie on przebywał z głównym gościem wieczoru na Majdanie. Ów gość podkreślał, że się nic Jakubowi nie stało (pewnie w sensie wbrew rosyjskiej propagandzie o Majdanie?). Pomyślałem wtedy, że gdyby się nawet stało, to była by to rosyjska prowokacja, a gdyby stało się z ręki neobandeowców, to też rosyjska prowokacja. Ponieważ to co wielokrotnie Jakub Siemiątkowski pisał przerażało mnie, potraktowałem go z początku jako głównego polemistę, będąc jednocześnie pewnym, iż goście z Ukrainy dadzą do polemiki powód bardzo szybko.
Tak też się stało. Odniosłem się do stwierdzenia wymienianego polemisty, iż „to nie ze względu na zbrodnie na Polakach gloryfikacja UPA rozszerza się na Ukrainie”. Zapytałem się, dość zdziwiony, jak to mogłoby inaczej wyglądać? Neobanderowcy mieliby chodzić i przyciągać młodzież na wyjątkowo krwawą i okrutną zbrodniczość oraz rzezie na Polakach, które przecież sami ukrywają, ze względu na ludzką hańbę, a które by ich skompromitowały? Jasne, że pokazują UPA, ze strony, która jest jedynym punktem, jaki się da pokazać w świetle reflektorów, a niereprezentatywnym wobec całości.
Zwróciłem też mu uwagę na wtręty wielokrotnie wplatane w jego wypowiedzi takie jak: „W naszym interesie nie leży zaognianie stosunków z Ukrainą”, „Wykażmy zrozumienie”, „My też nie byliśmy w porządku”, „My też mieliśmy swoje rzeczy w II RP”. Powiedziałem, że wszystkie te hasła, przez lata wypisywała Wyborcza, piórem Pawła Smoleńskiego i Marcina Wojciechowskiego. Co więcej takie fragmenty - uzupełniam, w tym właśnie temacie można by znaleźć u samego Adama Michnika. Teraz muszę przyznać, iż to już dość dziwne jak na wysokiego członka MW. Zadeklarowałem chęć polemiki na temat domniemanej dyskryminacji Ukraińców, dokonywanej przez przedwojenne władze polskie.
Odniosłem się też do jego pytania retorycznego: „Czemu nacjonaliści ukraińscy mieliby nas okłamywać w swoich intencjach?”. Przypomniałem mu przykazania z „dekalogu ukraińskiego nacjonalisty”: „Nienawiścią i podstępem przyjmiesz wrogów swojej nacji” oraz „Nie zawahasz się dokonać największej zbrodni, jeśli będzie tego wymagać dobro nacji”. Stanowczo jednak zaprotestowałem przeciwko dwóm rzeczom. Po pierwsze: zrównywaniu ludobójstwa z polskimi odwetami, a po drugie: przeciwko nazywaniu upowców „żołnierzami”. To słowo bowiem winno zawierać w sobie pewien etos. W pierwszym wypadku Jakub Siemiątkowski wspominał, że odwetów było mniej, lecz przedstawił to w taki sposób, jakby - mimo wszystko porównywał. Mówił wprawdzie, iż nie porównuje, ale stawiał te dwie rzeczy obok siebie w równej odległości, jedną prezentując obok drugiej (to też znana technika publicystów "Wyborczej").
Polemista zapytał mnie czy wobec tego postuluje milczenie o zbrodniach, które zaistniały z polskiej strony. Odpowiedziałem, że nie, lecz błędny był sposób w jaki to przedstawiał. Ludzie bowiem odbierają każdy zbiór słów i zdań w pewien określony sposób. Co do tytułu „żołnierze” zaczął znów mówić o zbrodniach polskiego podziemia, gdzie zginęły kobiety i dzieci. Przytaczał fakt, że członkowie polskiego ruchu oporu także są nazywani „żołnierzami”. Nie omieszkałem podkreślić, że myli wyjątek z regułą, którą dla UPA stanowiły zbrodnie wojenne. Powiedziałem, iż drogą stawiania wyjątków na równi obok reguł może przyrównać wkraczającą armię amerykańską do sowietów, bo i tam zdarzały się gwałty, jak w wielu wkraczających i walczących armiach. Sednem jest skala.
Na koniec - główny ukraiński gość usłyszał ode mnie kilka kłopotliwych pytań. Jednym z nich (na inne nie w ogóle nie próbował odpowiadać.) było to: Skoro jest za prawdą i cechuje go propolskość może odpowiedzieć: Czy zbrodnie banderowskie były ludobójstwem? Unikał odpowiedzi na pytania jak mógł, a naciskany przeze mnie odparł, że nie jemu o tym decydować i musieliby się wypowiedzieć specjaliści... Wśród licznych elementów dyskusji, jakie padały na sali, dało się słyszeć często powtarzaną w mediach oraz internecie historię o Wadimie Kolesniczenko, deputowanym Partii Regionów, który paradował w mundurze NKWD. Dziwiłem się tylko, iż nikt nie wspomina o ludziach, którzy w mundurach SS z trupimi czaszkami strzelają w powietrze na cześć chowanych we Lwowie weteranach dywizji SS Galizien. Dziwiły mnie również, znów próby stawiania upowców obok polskich Żołnierzy Wyklętych, dokonywane przez przez Jakuba Siemiątkowskiego. Dzielił ich bowiem „drobny” szczegół. Żołnierzy Wyklęci nie byli umoczeni po pachy w niewinną krew.
Jeszcze dziwniej wyglądało wystąpienie młodej dziewczyny z Ukrainy, która mówiła o tym, iż wypowiadający się przeciwnie posługują się stereotypami. Nie wiedziałem kogo tyczy się ta uwaga, lecz ja, czy wspomniany Marcin Skalski, względem zbrodni upowskich, by zdobyć wiedzę posługiwaliśmy się źródłami, a w tym dokumentami. Ukraińska koleżanka próbowała zagrać na naszych emocjach, iż „My tu siedzimy w ciepłym pokoju a „nasze chłopaki” walczą”. Skoro więc stawiać sprawę w ten sposób - ja mógłbym jej powiedzieć, że: ona tu siedzi w ciepłym pokoju, a kobieta, którą znam jako malutka dziewczynka, odzyskując przytomność usiłowała się wydostać spod ciała zakrwawionej matki. Niestety w tej asymetrycznej ocenie tylko nam nie wolno być emocjonalnym i musimy koniecznie być ponadto.
To trochę tak, jak przez lata zarzucano rodzinom kresowym epatowanie okrucieństwem, choćby za prezentowanie fotografii zamordowanych ofiar. Zaś na wiecu popierającym Majdan na Placu Zamkowym w Warszawie, gdy zaprotestowałem przeciwko hasłu „Sława Ukrainie! Herojam Sława”, jedna z ukraińskich dziewcząt z karcącym wzrokiem odwróciła się w moim kierunku i pokazała zakrwawione ciała - zabitych na Majdanie.
Na koniec Polaków spotkał nieprzyjemny incydent. Goście niestety nie powstrzymali się, nawet w towarzystwie Polaków o różnym zabarwieniu uczuć patriotycznych, od zaznaczenia swojej obecności. Na zawołanie bowiem jednego z gości „Sława Ukrajini”, ponoć z pochodzenia Tatara Krymskiego, odparli gromkim „Herojam Sława!”.
Dało się czuć ogromny niesmak wśród większej części polskiej publiczności i trudno się dziwić. Jakkolwiekby tego banderowskiego okrzyku nie określać, nie eufemizować, nie próbować ich rozumieć na siłę, ignorując własne racje, w tym miejscu, w tym kontekście - po prostu nie wypadało. Towarzystwo z Ukrainy na okrzyk ten zareagowało fanatycznie, hipnotycznie, jak automat, bez pomyślunku. Winni wziąć to pod uwagę gdzie są i z jakimi intencjami, przynajmniej oficjalnymi - tak się jednak nie stało.
Ale w zasadzie nie powinno to dziwić, bo ludobójcza polityka UPA w czasie wojny to geopolityczne szaleństwo, w obliczu nadchodzących sowietów. I tak samo, współcześnie mimo zagrożenia rosyjskiego ukraińska wierchuszka nacjonalistyczna, pomimo odebrania Ukrainie kawału terytorium, wyrzuca z siebie antypolskie gesty. Nas samych upomina część prawicowych publicystów, którzy dali się wpuścić w maliny, (kształcąc się w temacie od niedawna), wzorem "Wyborczej", przez lata strofującą, że na rozmowę o zbrodniczości UPA nie czas. Wszak to najpierw publicyści "Wyborczej" pisali, że teraz nie warto zajmować się rozliczaniem zbrodni, kiedy Ukraina jest w pod jakimś względem w fatalnej, bądź też jakiejś akurat specyficznej sytuacji. Nie warto wspominać, kiedy stosunki są wrażliwe i można na milczeniu coś wygrać, np. pojednanie (Dokładnie to wynikało z artykułów w "Wyborczej", gdzie podawano nawet za powód wspólne Euro 2012).
Interesujące, iż to sami Ukraińcy, czy też ściślej neobanderowcy, kiedy u ich granic toczy się wojna, odcięto im kawałki terytorium powinni zachowywać się zachowywać racjonalnie, taktycznie. Oni sami ten specjalny czas mają gdzieś, pomimo, swojego dramatu (?) wykonują gesty zadrażniające Polaków i nie przejmują się „swoją wyjątkowo kłopotliwą sytuacją”. Tą samą, na którą powołują się publicyści w Polsce apelując, by się w tych trudnych dla Ukrainy realiach wstrzymać z rozliczaniem zbrodni. To jest właśnie to banderowskie i neobanderowskie szaleństwo: groźne i niekontrolowane. Bez problemu wymknie się ono poza tzw. racjonalne przewidywanie przyszłości, cechujące publicystów, o których wspominam. Dlatego, że ludzie, o jakich piszą są właśnie irracjonalni.
Bo niby dlaczego kiedy Polska pomaga bezinteresownie Ukrainie i część polskich środowisk patriotycznych dokonuje wysiłku na rzecz tego kraju, Poroszenko nie daje sobie na wstrzymanie i głosi, że upowscy mordercy Polaków są bohaterami. Mógłby z tym poczekać, wypowiadać się dopiero później. Tym samym zaś sprawić, iż przewidywania naszych kolegów z prawicy runą w gruzach, dopiero po pewnym czasie. Dać im się jeszcze trochę połudzić. On jednak i czołowi ukraińscy politycy, tak umiarkowani, jak i oczywiście oszołomy - wypowiadają się teraz podobnie „UPA to bohaterowie”. Później ukraiński prezydent składa kwiaty pod upamiętnieniem morderców.
A za następnych kilkanaście dni mianuje rocznicę powstania UPA świętem państwowym. I nie pomogą tu przygotowane, wyjęte z kieszeni na zawołanie neobanderowskie tłumaczenia, że jest to zbieżne z innymi datami rocznicowymi np. świąt religijnych itp.
Nowy prezydent dokładnie zasygnalizował wcześniej jakim ludziom należy się pamięć - jako bohaterom. Zilustrował swą motywację dokładnie, sygnalizując, że teraz czas na UPA. Mimo wszystko niektórzy z pewnością się na takie tłumaczenia nabiorą. Naiwnych i próbujących oszukać samych siebie nie brak. Niby dlaczego w trudnym majdanowym czasie członkowie Związku Ukraińców w Polsce zorganizowali spotkanie rocznicowe w Sahryniu, pełne pretensji wobec Polski. Na niedługo przedtem trzeba się było tłumaczyć niektórym Ukraińcom, dlaczego 70-rocznica banderowskiego ludobójstwa jest teraz, gdy Ukraina negocjuje umowę stowarzyszeniową (!). Jak ktoś nie wierzy niech obejrzy program Savika Shustera, gdzie takie pytanie zadaje Krzysztofowi Zanussiemu.
Przykład kompletnego nie liczenia się z realiami dał oczywiście w znany sposób Andrij Tarasenko z Prawego Sektora, mówiąc o potrzebie „powrotu” Przemyśla do Ukrainy. I każdy był oburzony, nie poświęcając chwili uwagi, by poznać styl neobanderowskiego myślenia o polityce. To fanatyzm podkuty szaleństwem, nieodpowiedzialność, ale niestety także bezwzględność w realizacji swoich dążeń. Nie liczenie się z nikim i niczym, ani potencjalnym przyjacielem, ani wrogiem. Nawet gdy usiłowano przedstawić wypowiedź Tarasenki jako zmanipulowaną (niby jak?), bez podawania oczywiście konkretów, zastosowano nowatorski chwyt. Skierowano do Polaków dementi, a następnie na stronach ukraińskich opublikowano dementi dla tegoż dementi.
Niestety takiego „sprytu”, odkrywającego się jedynie poprzez fanatyzm mógłbym się dopatrzeć na wspomnianym spotkaniu. Choć znając możliwości neobanderii goście z Ukrainy zachowywali się całkiem spokojnie. Jednak rozmawiając z Polakami siedzącymi z tyłu, gdzie jeden z nich miał na ubraniu kotwiczkę Polski Walczącej usłyszałem test, który mnie poruszył. Stwierdzili, że właściwie za ten okrzyk, w tym miejscu, gdzie to spotykają się ponoć polscy patrioci – to krzyczący „powinni dostać w mordę”. Bo gdzie jak gdzie, stwierdzali moi rozmówcy nawet pomimo profilu spotkania próbować to krzyczeć? Na pewno nie tu.
Oczywiście zwolennikiem „bicia w mordę” nie jestem, ale to doskonale ilustrowało brak pewnego taktu, oraz niepanowanie do końca organizatorów nad swoimi gośćmi. Dlaczego? Nie dlatego, że ktoś z nich miałby ich wyrzucić, czy Broń Boże potraktować brutalnie, ale delikatnie zwrócić uwagę wypadało. Tak się jednak nie stało.
Mimo wszystko po spotkaniu miały miejsce tyleż ciekawe, co uprzejme rozmowy i rzeczowe polemiki w kuluarach między samymi Polakami, m.in. Marcinem Skalskim, Jakubem Siemiątkowskim, moją skromną osobą i jednym z naszych polemistów, które pokazały, iż sami Polacy powinni i mogą dojść do konstruktywnej rozmowy między sobą, zanim zaczną jakiekolwiek spotkania i ogniste polemiki na oczach ludzi z sąsiednich krajów.
Aleksander Szycht
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl