Wielkie zjednoczenie ekstremistów w Syrii?
Doniesieniom o porozumieniu dwóch ekstremistycznych ugrupowań wywodzących się z Al-Kaidy, które do tej pory zawzięcie się zwalczały, towarzyszą ostatnimi dniami nie mniej sensacyjne przecieki jakoby czynniki zachodnie szukały porozumienia z prezydentem Baszarem Al-Asadem.
Podkreślić należy, że w szumie informacyjnym, w jakiejś części z pewnością kreowanym umyślnie przez strony walczące i ich protektorów w ramach wojny pośredników, wszystkie rewelacje, opisywane prze skądinąd poważnych autorów, należy opatrzyć znakiem zapytania.
14 listopada światowe media za agencją Associated Press podały informację o porozumieniu między dwoma największymi ugrupowaniami zbrojnymi walczącymi z władzami Syrii: tak zwanym „Państwem Islamskim” oraz Frontem Obrony Ludności Lewantu szerzej znanym pod arabską nazwą Dżabhat an-Nusra. AP jako źródło informacji podała „wysokopostawionego komendanta” z szeregów innego ugrupowania, który rozmawiał z jej reporterem w Turcji.
Do narady przedstawicieli IS i Dżabhat Al-Nusra miało dojść 2 listopada w miasteczku Atareb na zachód od Aleppo. Konferencja miała trwać od północy do godziny czwartej nad ranem. Zgodnie z porozumieniem obie skrajne organizacje mają zaprzestać walki między sobą i współpracować w ofensywie przeciw Kurdom kontrolującym północne rubieże kraju. Rewelacje te szybko potwierdził lokalny komendant jednej z „brygad” używających szyldu „Wolnej Armii Syrii” znany jako Abu Musafer. Dodał, że w spotkaniu ekstremistów brali udział miarodajni, zajmujący wysokie stanowiska reprezentanci oby ekstremistycznych ugrupowań, a w dodatku miało być ono zorganizowane przez „stronę trzecią”, choć Abu Musafer nie uściślił kogo miał na myśli. Jednocześnie twierdził, że rejon Atareb znajduje się pod kontrolą właśnie „Wolnej Armii Syrii”.
Rozłam w Al-Kaidzie
Informacje te brzmią tyleż groźnie co zaskakująco. Zarówno Dżabhat Al-Nusra jak „Państwo Islamskie” wywodzą się z irackiej Al-Kaidy. Jeszcze 9 kwietnia 2013 r. Front oficjalnie ogłosił się jej syryjskim skrzydłem, mimo że operować w Syrii zaczął jeszcze pod koniec 2011 r. Z kolei ówczesne Islamskie Państwo Iraku i Lewantu (ISIL) sformowało się wiosną 2013 r. a jego przywódca Abu Bakr Al-Bagdadi natychmiast podjął działania na rzecz połączenia obu ugrupowań pod swoim zwierzchnictwem. Na to liderzy Dżabhat Al-Nusra nie chcieli się zgodzić a do porozumienia obu stron nie był w stanie doprowadzić nawet sam duchowy przywódca Al-Kaidy Ajman Al-Zawahiri któremu zresztą Al-Bagdadi szybko wypowiedział posłuszeństwo, czego ostatecznym potwierdzeniem było nadanie sobie tytułu kalifa 30 czerwca tego roku.
Jeszcze latem 2013 r. ISIL rozpoczęło brutalną walkę już nie tylko z syryjską armią ale także lokalnymi ugrupowaniami rebelianckimi [ http://www.prawy.pl/z-zagranicy2/3488-konflikt-w-szeregach-rebelii ] W styczniu tego roku doszło do niezwykle ostrych walk, kiedy to do koalicji bojówek pragnących wypchnąć ISIL z prowincji Aleppo i Idlib dołączyli także takwiryści z Dżabhat an-Nusra i Frontu Islamskiego [ http://www.prawy.pl/z-zagranicy2/4783-przywodca-al-kaidy-wzywa-ekstremistow-w-syrii-do-zjednoczenia ] Od tego czasu ten pierwszy i ISIL odnosiły się do siebie niezwykle wrogo.
Trudno jednoznacznie odpowiedzieć czy przyczyną tego były jedynie osobiste ambicje przywódców obu organizacji. Część analityków wskazuje na zadawnione spory jeszcze z „prehistorycznych” czasów działań w Iraku. Abu Bakr Al-Bagdadi walczył z okupacją amerykańską w ugrupowaniu znanego z bezwzględności Jordańczyka Abu Musaba Al-Zarkawiego, który nie cieszył się zaufaniem Osamy ibn Ladena i Al-Zawahiriego, wzajemnie nie przejmując się zbytnio ich autorytetem. Jak widać lider ISIS okazał się nieodrodnym następcą tego pierwszego.
Emirat obok kalifatu
Można też wskazać na międzynarodowy aspekt konfliktu między ugrupowaniami, które przecież nie różnią się ani stopniem ideologicznego ekstremizmu, ani brutalnością z jaką próbują realizować w Syrii swoje salafickie ideały. Pewne przesłanki mogą wskazywać, że Dżabhat an-Nusra mógł zostać popchnięty przeciw IS przez saudyjski dwór, zaniepokojony nieobliczalnością tego drugiego. Obwołanie się przez Al-Bagdadiego kalifem – uniwersalnym władcą wszystkich muzułmanów – jest oczywistym wyzwaniem wobec saudyjskiego króla Abdullaha czerpiącego przecież legitymację dla swoich regionalnych aspiracji z bycia „opiekunem” najświętszego miejsca islamu – Mekki.
Inna sprawa, że sam Dżabhat Al-Nusra zaniepokojony coraz większą przewagą „Państwa Islamskiego”, także prestiżową, która dała konkurentom znacznie większe możliwości mobilizowania ochotników spośród islamskich ekstremistów całego świata, wyparty przez oddziały Al-Bagdadiego ze wschodu Syrii, zaczął kopiować strategię IS. Jeszcze pod koniec lipca Front wydał walkę innym bojówkom w będącej jego nowym bastionem prowincji Idlib. W nagraniu jakie ukazało się w internecie tuż przed tą ofensywą - 11 lipca przywódca Dżbhat an-Nusra Abu Mohammad Al-Golani obiecał swoim komendantom stworzenie „emiratu” na obszarze Syrii.
Ostatnie informacje o podporządkowaniu resztek sponsorowanych przez Amerykanów ugrupowań w prowincji Idlib [ http://www.prawy.pl/z-zagranicy2/7433-francja-podzega-do-wojny ] wskazują, że jest na najlepszej drodze do realizacji planu stworzenia zwartej terytorialnie domeny. Jednak jej położenie jest znacznie mniej dogodne niż w przypadku wschodnich prowincji kontrolowanych przez „Państwo Islamskie”, przylegających zresztą do jego irackiego matecznika. W prowincji Idlib Dżabhat an-Nusra znalazł się w potrzasku właśnie między nimi a nacierającymi od zachodu i południa oddziałami armii syryjskiej, będącymi zresztą już blisko zdobycia sąsiadującego od wschodu Aleppo. W dodatku na północy tej prowincji, w rejonie Ifrin mocno trzymają się kurdyjscy autonomiści jednoznacznie wrodzy wobec ekstremistów.
Niedoszły emir Abu Muhammad mógł w takiej sytuacji dojść do wniosku, że nie stać go na wojnę ze wszystkimi. Potwierdza to zresztą jego niedawne przemówienie, wygłoszone już po postępach w Idlib, w którym przestrzega przed stworzoną przez Waszyngton koalicją bombardującą pozycje „Państwa Islamskiego” (jeden z nalotów ugodził zresztą właśnie w pozycje Dżabahat an-Nusra) oraz „szpiegami Ameryki” w terenie.
Cień Saudów
Jeśli porozumienie faktycznie nastąpiło, oznacza to poważne problemy dla amerykańskiej strategii organizowania w Syrii kontrolowanej przez Pentagon frakcji zbrojnej, która prowadząc operację „zmiany reżimu”, blokowałaby jednocześnie ekspansję takwirystów poza przypisaną im w scenariuszu destabilizacji rolę.
Obecnie Waszyngtonowi pozostają istotne militarne aktywa na południu, przy granicy Jordanii. Atakując z tego kierunku na Damaszek i angażując coraz większe siły syryjskie, Amerykanie mogą wytworzyć gigantyczną próżnię na całej północy Syrii o nieobliczalnych skutkach.
Arabia Saudyjska nie ma oczywiście takich dylematów i nie waha się przed nieoficjalnym wspieraniem ekstremistów w celu wysadzenia w powietrze Syryjskiej Republiki Arabskiej. W prowincji Idlib poza Dżabhat an-Nusra ostatnią podmiotową siłą są w tej prowincji pozostają bojówki ściśle powiązanego z Ar-Rijadem salafickiego Frontu Islamskiego, który wszakże od sierpnia ulega postępującej dezintegracji. Na razie nie doszło między nimi do większych starć. Z kolei sam „kalif Państwa w Islamskiego” w przemówieniu jakie związane z ekstremistami portale rozpowszechniły 13 listopada Al-Bagdadi, określił obszar saudyjskiego królestwa (wśród innych państw arabskich) jako kolejną prowincję swojego „państwa”. Samego króla Abdullaha nazwał „głową żmii”, jego dwór „ostoją choroby”, wzywając do walki z nim i deklarując, iż grupa jego poddanych już złożyła przysięgę wierności „Państwu Islamskiemu”. Obraz sytuacji jest więc złożony. Być może bowiem ta wymiana obelg jest jedynie teatrem. Okazuje się bowiem, że „stroną trzecią” w czasie negocjacji ekstremistów z 2 listopada, przynajmniej według przecieków z kręgu bojówkarzy cytowanych przez Associated Press, byli przedstawiciele Ahrar al-Szam. Według wielu komentatorów ta stanowiąca trzon Frontu Islamskiego organizacja jest najściślej powiązana właśnie z Saudami.
W tym kontekście ciekawie brzmią pogłoski o próbach poszukiwania modus vivendi z prezydentem Baszarem Al-Asadem przez ośrodki zachodnie, które zresztą krążą w tym samym czasie gdy do mediów przedostają się oficjalne komunikaty i nieoficjalne przecieki o nasileniu przez Amerykanów działań na rzecz jego obalenia.
Jeszcze 26 sierpnia syryjskie władze ustami ministra spraw zagranicznych Walida Al-Muallima zadeklarowały otwarcie na ewentualną kooperację w walce z „Państwem Islamskim”. Według źródeł libańskich przytoczonych przez dziennikarza Antouna Issę w artykule z 4 września (Al-Monitor), z Ali Mamlukiem – doradcą prezydenta Al-Asada do spraw bezpieczeństwa konferowali w Damaszku oficerowie włoskich służb specjalnych. Do nawiązania współpracy jednak nie doszło, gdyż Syryjczycy mieli domagać się jej potwierdzenia na poziomie politycznym, między innymi poprzez powrót obsady włoskiej ambasady w Damaszku. Z kolei na tym samym portalu znany libański dziennikarz Jean Aziz cytował w artykule z 7 listopada anonimowego oficjela z urzędu prezydenckiego w Damaszku twierdzącego, że „pośrednie” kanały komunikacji między jego liderem a Waszyngtonem są otwarte od dawna. Jednak, jak sygnalizują Amerykanie, osiągnięcie porozumienia utrudnia nieprzejednana postawa Arabii Saudyjskiej.
Znaczące są stwierdzenia Henry Kissingera w wywiadzie dla tygodnika „Spiegel”. Jak mówił Kissinger „nie zgadzam się, że konflikt syryjski może być interpretowany jako walka bezwzględnego dyktatora przeciw bezbronnej ludności a ludność stanie się demokratyczna gdy tylko usuniemy dyktatora” określił też warunek ustąpienia Al-Asada jako „ostatecznie pożądany” ale zdecydowanie przedwcześnie wysunięty.
Plan pokojowy
Na portalu założonego jeszcze przez Samuela Huntingtona periodyku „Foreign Policy” pojawił się artykuł znanego dziennikarza Jamesa Trauba. Traub opisał raport z działań Centre for Humanitarian Dialogue (HD). Ta pozarządowa organizacja z siedzibą w Genewie specjalizuje się w mediowaniu w zaciętych konfliktach. Osiągnęła pewne sukcesy w indonezyjskiej prowincji Aceh. Po rewolucji w Tunezji pomogła rozładować narastający konflikt między tamtejszymi islamistami a partiami świeckimi. Jej dokument „Kroki na rzecz rozwiązania konfliktu syryjskiego” wyciekł najpierw do redakcji „Washington Post” a potem do Trauba. Jest podpisany przez Nira Rosena – znanego reportera, który rozpoczął pracę dla HD i jest obecnie jednym z niewielu działaczy zachodnich instytucji darzonych pewną dozą zaufania przez członków syryjskiej elity.
Plan Rosena zakłada nie pompatyczny plan pokojowy, lecz próby zapośredniczenia lokalnych porozumień poprzez mediowanie między lokalnymi urzędnikami a rebelianckimi komendantami czy opozycyjnymi działaczami politycznymi. W ramach tych lokalnych porozumień obie strony miałyby ściśle przestrzegać zawieszenia broni, kierować ją tylko przeciw ekstremistom z „Państwa Islamskiego” i Dżabhat an-Nusra. Jednocześnie wydelegowałyby swoich przedstawicieli do zorganizowanej przez ONZ „instytucji pokoju i bezpieczeństwa”. Przygotowałaby ona ewentualne zmiany polityczne, także w postaci nowych wyborów. HD podkreśla, że nie można stawiać warunku odejścia prezydenta Al-Asada jako wstępnego i że być może będzie on nadal odgrywał jakąś rolę polityczną w Syrii.
Centre for Humanitarian Dialogue miało już pewne osiągnięcia w negocjowaniu lokalnych rozejmów w Syrii w zeszłym roku. W tym przypadku jednak chodzi o całościowe polityczne rozwiązanie. Plan jest problematyczny z kilku powodów. Nie uwzględnia, że konflikt syryjski jest przede wszystkim wojną pośredników zatem siła bądź słabość i polityczne nastawienie ugrupowań walczących z władzami Syrii zależy od nastawienia i celów definiowanych przez ich zagranicznych protektorów, zatem każde porozumienie musiałoby uzyskać szczere poparcie głównych animatorów „rebelii”: Waszyngtonu, Ar-Rijadu, Ankary, Dohy.
Po wtóre trzeba pamiętać, że szeregi ekstremistów z którymi nie sposób wyobrazić sobie jakiegokolwiek konstruktywnego kompromisu są daleko szersze niż „Państwo Islamskie” i Dżabhat an-Nusra, które jednakowoż gromadzą większość sił. Trudno wyobrazić sobie kompromisy z komendantami „Frontu Islamskiego”, wśród których zresztą roi się od cudzoziemców, a którzy jeszcze jesienią zadeklarowali wrogość wobec jakichkolwiek zachodnich inicjatyw politycznych czy militarnych w Syrii. W końcu długotrwała destabilizacja Syrii przyczyniła się do fragmentaryzacji, przynajmniej w pewnych regionach. Istnieje jak najszybsza konieczność przywrócenia struktur centralnej administracji, najszerzej rozumianej komunikacji i ekonomicznej cyrkulacji, aby Syria nie „osunęła się w Somalię” jak napisał jeden z ekspertów HD. Oznacza to, że trudno poszukiwać stabilizacji właśnie poprzez odwołanie się do nieufnych i okopanych elit lokalnych, to raczej centralne władze w Damaszku stać na wyrozumiałość przynajmniej wobec części swoich wrogów. Każde rozwiązanie, które nie uwzględnia pierwszorzędnej roli władz w Damaszku skazane jest na niepowodzenie.
Nie napędzajcie piekła
Jak podało w tym tygodniu Biuro Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców już 3,3 miliona Syryjczyków konflikt wypędził poza granice ich ojczyzny, z tego około 1,1 miliona do Libanu, około miliona do Turcji, 618 tys. do Jordanii, 223 tys. do Iraku, 140 tys. do Egiptu. 7,2 miliona pozostaje uciekinierami wewnętrznymi, którzy poszukują nowych domów w granicach Syrii.
Na łamach portalu Al-Monitor mieszkający w Aleppo publicysta piszący pod pseudonimem Edward Dark opublikował dramatyczny w wymowie artykuł „Dlaczego zbrojenie rebeliantów napędza syryjskie piekło”. Ten dawny przeciwnik prezydenta Al-Asada stwierdza „uzbrajanie ich [rebeliantów – K.K.] jest nie tylko nieskuteczne, ale też potencjalnie niebezpieczne, bo wielu z nich bierze broń i wstępuje w szeregi ekstremistów. Zbrojenie rebeliantów jest de facto zbrojeniem ekstremistów”. Wskazuje na źródła trapiącego Syryjczyków nieszczęścia „nasze pragnienia, idą jednak pod prąd życzeń mocarstw, które trzymają w ręku karty naszej wojny domowej”.
Karol Kaźmierczak
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl