Wyciskanie ministra Arłukowicza
Za pierwszej komuny, kiedy już rozprawiła się ona z „wrogami ludu”, obowiązywała doktryna jedności moralno-politycznej narodu”. Konsekwencją tej doktryny był brak wrogów, ale to tak się tylko mówi. Wrogowie są zawsze i w dodatku żaden nie śpi, tylko podstępnie knuje fałsz i zdradę, niczym jakiś Zdradek Sikorski, co to swoje przemówienia „konsultował” z brytyjskim ambasadorem. Toteż kiedy, dajmy na to, w Biurze Politycznym, czy w rządzie wykryto wroga, trzeba było używać skomplikowanych metod, by usunąć go ze zdrowego ciała partii lub rządu. Czasami nie było innego sposoby, jak sprowokowanie ulicznych zamieszek, w następstwie których następowało przetasowanie w środowisku władzy i jedność moralno-polityczna była przywrócona.
Wprawdzie transformacja ustrojowa wiele zmieniła, jednak pewne mechanizmy okazały się trwałe tym bardziej, że faktyczną władzę w państwie sprawują te same środowiska, co i za pierwszej komuny; bezpieczniackie watahy z tym, że już w drugim, a nawet trzecim pokoleniu ubeckich dynastii, których początki tkwią w mrokach okupacji hitlerowskiej i sowieckiej. W tym systemie ministrowie rządu nie są zadnymi „ministrami”, tylko legatami konkretnych bezpieczniackich watah, które je tam delegowały gwoli pilnowania ich interesów, zaś premier jest notariuszem kompromisu ustalonego między bezpieczniackimi watahami. W rezultacie premier nie może samodzielnie usunąć ministra – o czym mogliśmy przekonać się jeszcze za premiera Tuska. Jak pamiętamy, zapowiedział on, że jeśli minister Grad, kierujący resortem Skarbu Państwa, nie znajdzie w określonym terminie strategicznego inwestora dla stoczni, to on go zdymisjonuje. Ale kiedy termin bezskutecznie minął, premier Tusk nie tylko ministra Grada nie zdymisjonował, ale w dodatku zapewnił, ze wszystko jest w jak najlepszym porządku. Na to, że premier nie może samodzielnie zmieniać ministrów swego rządu, wskazywałyby również nominacje pełnomocnic, które pani Ewa Kopacz mianowała w resorcie zdrowia i edukacji. Trudno o bardziej ostentacyjny dowód braku zaufania premiera do ministrów – ale zarazem dowód, ze chociaż premier utracił do ministrów zaufanie, samodzielnie odwołać ich nie może i musi działać droga okrężną. W takiej sytuacji tylko patrzeć, jak wokół tych ministrów wybuchną jakieś afery. No i w przypadku ministra Arłukowicza, który swoje stanowisko uzyskał, jak pamiętamy, w nagrodę za przejście z SLD do Platformy Obywatelskiej mamy aferę w postaci konfliktu z Porozumieniem Zielonogórskim, który może rozwinąć się w ogólnopolski strajk lekarzy. Pani premierzyca Ewa Kopacz najwyraźniej oczekuje takiego rozwoju wydarzeń, bo wtedy ona, a ściślej – bezpieczniacka wataha, która wylansowała ja na stanowisko premiera i pilotuje – będzie mogła dokonać roszady i obsadzić resort zdrowia własnym personelem. Jest to oczywiście manewr ryzykowny, bo przy zbyt dużej eskalacji konfliktu, może on wymknąć się spod kontroli, jak np. w roku 1980, kiedy trzeba było aż użyć stanu wojennego do przywrócenia jedności moralno-politycznej, ale najwidoczniej pana ministra Arłukowicza inaczej z rządu wycisnąć nie można.
Stanisław Michalkiewicz
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl