Czy świat w którym żyjemy jest rzeczywiście światem walki? Każdy, kto patrzy na niego trzeźwym okiem, prędzej czy później musi dojść do takiej konkluzji. W końcu wszystko, co żyje, walczy o przetrwanie. Wszystko, co żyje, zmaga się z losem. Każda istota spala się w tyglu tego świata przetwarzając nieustannie jego energię i zasilając jego istnienie w wiecznym tańcu kreacji i destrukcji.
Jesteśmy skazani na wieczną walkę o życie. Niezależnie od tego jakie kierują nami motywy i z kim lub czym bezpośrednio toczy się starcie, ostatecznym wrogiem jest śmierć. Lęk przed śmiercią kreuje nasz los, przybiera różne maski, kryje się pod wieloma postaciami. Leży u podłoża naszej egzystencji, napędza nas w zmaganiach ze światem. Zastanówmy się nad tym. Nasz nieunikniony koniec jest motorem wszystkich naszych działań.
Rodzimy się wśród bólu i lęku, poszukujemy ciepła i ochrony. Nie zdajemy sobie wtedy sprawy z niczego, w głębi jednak tkwi pierwotny strach. Nienazwany, nieubrany w obrazy, słowa ani myśli, lęk jest pierwszym, co czujemy po przyjściu na świat. Z biegiem lat towarzyszy nam na każdym kroku, spychany w mroki nieświadomości jednak obecny i bliski.
Niczym przedwieczna bestia, kryjąca się w mrocznej otchłani naszego umysłu, raz na jakiś czas porusza swe ogromne cielsko doprowadzając nas na skraj obłędu. Wystarczy delikatny impuls z powierzchni, nieznaczne zmącenie tafli świadomości, by otworzył swe oko i skierował spojrzenie ku górze, ku światłu. Z nieskończonej głębi dostrzega wrogi mu blask ludzkiej jaźni i pożąda go. Nie jest jednak w stanie go dosięgnąć, im bliżej podpływa, tym bardziej światło niknie. Strach gasi świadomość, dusi rozsądek i zabija intelekt.
Każda chwila naszego życia jest naznaczona lękiem. Każdy moment może być ostatnim, każda decyzja może doprowadzić nas do katastrofy. Nic nie jest pewne na tym świecie. Pod niebem pełnym gwiazd rządzi przypadek i szaleństwo. Nad naszymi głowami toczą się dzikie łowy, na których przebieg nie mamy wpływu.
Odsuwamy od siebie myśl o ostatecznej bitwie angażując się w drobne potyczki. Rzucamy się w wir chaosu, by jego rwący nurt zagłuszył swym rykiem głos rzeczywistości. Wszystko, co robimy, robimy, by zapomnieć, by nie słyszeć nawoływania z otchłani.
Nawet brak zagrożenia bywa zagrożeniem. Zbyt duży spokój skłania do refleksji. Gdy jest zbyt cicho nasze myśli zdają się krzyczeć. Ich rozrywający duszę wrzask jest błaganiem o sens. Sens nie jest nam jednak dany. Nie znamy go. Zagubiliśmy go gdzieś wśród gęstwiny strachu, pragnień i żalu.
Pnącza żalu oplatają nasze serca, utrudniają działanie. Jakże często nie możemy się zdecydować co począć. Dlaczego nie dostrzegamy, że jesteśmy niewolnikami samych siebie?
Wmawiamy sobie, że trzeba walczyć nie dostrzegamy w tym jednak sensu. Potrzeba walki stała się truizmem, oczywistością, której nikt przy zdrowych zmysłach nie przeczy.
Jednak walka jest nie do wygrania. Śmierć pochłonie nas tak czy owak. Koniec to nie przypadek lecz żelazna reguła.
Skoro nie ma zwycięstwa, to po co walczyć? Czyż taka walka nie czyni z nas niewolników? Niewolników walki bez celu?
Co kryje się poza głębinami strachu? Czy czarny ocean, pod upstrzonym rozdygotanymi gwiazdami naszych dusz nieboskłonem, to wszystko co mamy? Czy jedynym, co nam pozostaje, jest wpatrywanie się w mroczne wody i wyczekiwanie ataku?
Zastanawiamy się czy cios zostanie zadany. Tak, to bardziej niż pewne. Śmierć jest najpewniejszą z rzeczy. Króluje nad światem.
A co z życiem? Czym jest? I czy w ogóle jest? Może to tylko iluzja? Może to, czego doświadczamy, to tylko sen, a prawdziwe życie skryte jest przed naszym pojmowaniem? Być może przekracza ono ten miałki świat, w którym żyjemy?
Wiele jest odpowiedzi na te pytania. Każde pytanie ma jakąś. Każdy człowiek ma jakąś. Czy to cokolwiek znaczy?
Czy nasze odpowiedzi i pytania mają jakikolwiek sens? Być może to nie my szukamy odpowiedzi tylko ona nas. Być może pytania są wtórne wobec wszechogarniającej Prawdy niewymagającej pytań czy wyjaśnień? Być może, gdy przestaniemy pytać, okaże się, że odpowiedź była z nami zawsze?
A co, jeśli cała nasza walka jest tylko pytaniem? Co, jeśli zmaganie się z losem jest naszą próbą upewnienia się co do własnej niemocy, do „zbędności” przekraczającej granice naszego wąskiego pojmowania? Być może transcendentna rzeczywistość nie wymaga pytań ani przeprowadzania dowodów? Być może jest nam dostępna za darmo, tak po prostu?
A może, na dodatek, wszelkie nasze koncepcje są „zbędne” i nieprzystające do Prawdy? Być może nasz umysł nie jest w stanie ogarnąć życia w jego prawdziwej formie? Co, jeśli pozostaje nam tylko poddanie się?
Wobec niedostateczności naszych koncepcji, doświadczeń i założeń niepozwalających nam wyrwać się ze szponów fatum wydaje się to słuszne. Skoro walka jest nie do wygrania, skoro całe nasze zmaganie z życiem i tak prowadzi do śmierci, skoro każde kolejne zwycięstwo prowadzi do następnego starcia, tak samo jak każda porażka, warto spróbować przestać przykładać do tego wagę.
Niech poddanie się będzie jednak dobrze rozumiane. Nie oznacza ono stagnacji i śmierci. Nie oznacza ono odwrócenia się od tego co nas otacza, negacji rzeczywistości.
Poddanie się jest rezygnacją z celu na rzecz samego życia. Rezygnacją ze strachu na rzecz akceptacji i zgody na wszystko, co to życie ma nam do zaoferowania. Bez szukania powodów, bez doszukiwania się sensu. W momencie poddania się, ustaje wewnętrzny zgiełk i strach, walka przestaje być zmaganiem i koniecznością, staje się jedynie tańcem z życiem. Poddając się, przestajemy się bać, jako że nie ma już takiej potrzeby. Padamy na kolana w odruchu wdzięczności za to, że nic tak naprawdę nie jest konieczne, wszystko po prostu jest. I jest takie jakim być powinno.
Działanie, nieskażone pragnieniem, jest działaniem doskonałym. Życie, nieskażone potrzebą zachowania go za wszelką cenę, jest życiem prawdziwym. Śmierć oderwana od pragnienia życia przestaje być straszna, staje się po prostu czymś, co jest. Każda droga staje się prosta, gdy nie przykładamy wagi do jej zakrętów.
Obyśmy wszyscy nauczyli się poddawać i kroczyć prostą drogą w zgodzie ze światem.
fot. Pexels