Na stronie „Nowej Konfederacji” ukazała się rozmowa z Zbigniewem Pisarskim (przeprowadzona przez Jaremę Piekutowskiego). Zbigniew Pisarski to założyciel Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego, czołowego polskiego think-tanku specjalizującego się w bezpieczeństwie międzynarodowym, grach wojennych i symulacjach. Założyciel i dyrektor programowy Europejskiej Akademii Dyplomacji, pierwszej w Europie pozarządowej akademii dyplomatycznej. Inicjator i przewodniczący Warsaw Security Forum, dorocznej konferencji wysokiego szczebla poświęconej obronności i bezpieczeństwu międzynarodowemu. W 2010 roku Prezydent RP powołał go w skład Zespołu Doradczo-Konsultacyjnego przy Komisji Strategicznego Przeglądu Bezpieczeństwa Narodowego. Absolwent Uniwersytetu Wiedeńskiego, studiował również na Uniwersytecie Harvarda oraz Uniwersytecie Georgetown. Absolwent studiów doktoranckich w Szkole Głównej Handlowej.
Podczas tegorocznego Warsaw Security Forum 2018, generał Ben Hodges, dowódcy US Army w Europie, stwierdził, że w ciągu 15 lat Ameryka może być w stanie wojny z Chinami. Zdaniem Zbigniewa Pisarskiego słowa Hodgesa są w chińskojęzycznym Internecie „traktowane zaskakująco poważnie. Po raz pierwszy nazwano po imieniu to, co obserwujemy co najmniej od czasu rozpoczęcia wojny handlowej między USA a Chinami. Hodges to nie jest szeregowy oficer – dobrze wie, czym jest odpowiedzialność za słowo. Być może był to świadomy sygnał wysłany w stronę Chin, test reakcji Pekinu i świata. Natomiast Amerykanów, zwłaszcza wojskowych, te słowa nie zaskoczyły. Od dłuższego czasu traktują oni Chiny konfrontacyjnie, na co wskazują choćby ostatnie decyzje związane z budżetem obronnym USA. Znalazły się tam na przykład zapisy mówiące wprost o tym, że wojsko i administracja amerykańska mają zerwać wszystkie umowy z firmą Huawei i nie zawiązywać nowych. Skoro nawet firmy komercyjne są blokowane, to świadczy o całkowitej utracie zaufania”.
Według Zbigniewa Pisarskiego „asertywna polityka rządu chińskiego względem USA jest dostrzegalna i można odpowiadać na nią tylko w sposób zdecydowany. Owszem, współzależność gospodarcza istnieje, ale zdaniem wielu ekspertów wiąże ona przede wszystkim Chiny. Wystarczy zobaczyć, z jakimi technologiami mamy do czynienia po stronie amerykańskiej, a z jakimi po stronie chińskiej”.
Pamiętając o tym, że USA są dłużnikiem Chin, ekspert przypomniał, że „Chiny próbują wykorzystać nadwyżki finansowe, by blokować amerykańską walutę. Ale nie zmienia to faktu, że technologie i innowacyjność są po stronie Waszyngtonu, a po stronie Pekinu – jedynie tania siła robocza. A większość najzamożniejszych firm na świecie to firmy technologiczne”.
Ekspert uważa, że „będziemy mieli do czynienia z działaniami w formie wojny pośredniej, proxy war, która będzie się toczyła na marginesie naszej cywilizacji”.
Oceniając politykę Trumpa, ekspert stwierdził, że „w Białym Domu mamy gospodarza, który jest biznesmenem, który jest niecierpliwy, nie bawi się w dyplomację, bezwzględnie rozlicza partnerów na podstawie faktów, co dla dość wysublimowanej chińskiej dyplomacji i komunikacji jest czymś nowym. Możliwe więc, że Chiny będą musiały przyśpieszyć. Nie jest to natomiast zmiana kursu. Amerykańscy eksperci, którzy pracowali w administracji prezydenta Obamy, i którzy w przypadku zmiany w Białym Domu wrócą znów do pierwszego szeregu, mówią o kontynuacji. Polityka Trumpa co do meritum nie jest w sprzeczności z ich poglądami, a jeśli ci eksperci cokolwiek krytykowali, to raczej styl obecnego prezydenta. Co do tego, że USA oczekują od Europy większej kontrybucji do NATO, istnieje zgoda między demokratami a republikanami”.
W opinii Eksperta „Europa musi odrobić pewną pracę domową. Ze względu na to, że w jej pobliżu – zwłaszcza w pobliżu państw zachodnich – nie toczyły się żadne znaczące konflikty, zaniedbała temat bezpieczeństwa, a teraz musi zacząć o tym myśleć. Unia Europejska musi zabierać głos w tych sprawach. Podczas Warsaw Security Forum mówiło się na przykład o tym, że należałoby stworzyć europejską radę ministrów obrony. Przestrzeń współpracy między Unią i NATO jest ogromna, i żeby odpowiedzieć na to wyzwanie, Europa musi wykazać dużo silniejsze zaangażowanie. To oznacza także położenie większego akcentu na wspólną obronność Unii Europejskiej, ochronę jej zewnętrznych granic. Jeśli oczekujemy, że ktoś z UE będzie nas solidarnie wspierać, to sami też musimy zwiększyć nasze zaangażowanie, na przykład w kwestię ochrony krajów położonych na południu Europy, choćby na Bałkanach Zachodnich, gdzie mamy do czynienia choćby z problemami migracyjnymi czy z hybrydowymi działaniami Rosji”.
Jednak, zdaniem eksperta, „ani rząd polski, ani rządy krajów wyszehradzkich nie są zainteresowane wzmacnianiem wspólnych unijnych kompetencji w zakresie ochrony granic UE, raczej wskazują na kompetencje poszczególnych państw”. Ekspert uważa, że „takie myślenie odbiega od tego, jak większość państw UE postrzega koordynację, wzajemne wsparcie i zwiększanie profesjonalizmu tych działań. Jeśli oczekujemy, że ktoś z UE będzie nas solidarnie wspierać, to sami też musimy zwiększyć nasze zaangażowanie, na przykład w kwestię ochrony krajów położonych na południu Europy, choćby na Bałkanach Zachodnich, gdzie mamy do czynienia choćby z problemami migracyjnymi czy z hybrydowymi działaniami Rosji”.
Według eksperta „współpraca z krajami bałkańskimi jest w naszym interesie i mogłaby dla Polski być korzystna także gospodarczo. Chodzi choćby o proces berliński, czyli wiązanie Bałkanów z Unią Europejską. Tymczasem dochodzi tu do zaniechań. Nie wykorzystujemy ogromnej wiarygodności i potencjału, jakie mamy w relacji z tymi krajami. Polska jest dla nich pożądanym partnerem, ich przedstawiciele zdecydowanie wolą rozmawiać z nami niż na przykład z Brytyjczykami, Francuzami czy Niemcami. Traktują nas jako tych, którzy mają doświadczenie we wprowadzaniu kraju do Unii, i chcą z tych naszych doświadczeń korzystać, tylko musimy dać im szansę. Jeśli my tam gospodarczo nie zainwestujemy, to inni – na przykład Niemcy – nie będą na pewno na nas czekać”.
W opinii eksperta rząd PiS zbyt wiele inwestuje w współprace z USA, gdy „tak jak przy inwestowaniu na rynkach kapitałowych, nie wkłada się wszystkich jaj do jednego koszyka. Tymczasem tej zasady polski rząd nie stosuje nawet na poziomie amerykańskim – bardzo silnie zainwestował w relacje z prezydentem USA, ale zdaje się nie dostrzegać roli Kongresu, a przede wszystkim Senatu”. Zdaniem eksperta „ważne jest też silne osadzenie w Europie. Liczenie na to, że wystarczy nam sojusz z Białym Domem, i ewentualnie na to, że w Europie będą nas wspierać Węgry, jest dość pokraczne. Teraz, kiedy następuje Brexit, mamy doskonałą okazję, by dołączyć do Francji i Niemiec, i przejąć przywództwo w UE, które nie tylko jest na wyciągnięcie ręki, ale inni nas też do niego zapraszają”.
Ekspert uważa, że zbliżenie Polski z Niemcami i Francją zapewni Polsce „możliwość weta, hamowania niekorzystnych decyzji, i przyspieszania tych procesów, które są dla nas atrakcyjne. Natomiast jeżeli będziemy stali z boku, zawsze zostaniemy przegłosowani. Zdolność koalicyjna Polski w UE jest niezbędna. Są przykłady na to, że możemy tu odnosić sukcesy – choćby Partnerstwo Wschodnie. Polsko-szwedzka współpraca pokazała, że można realizować korzystne dla nas wspólne przedsięwzięcia”.
Komentując zagrożenia dla Polski wynikające z rywalizacji USA z Chinami ekspert przypomniał, że „jeśli zastanawiamy się, jakie są intencje Chin w naszym regionie, to dobrą ilustracją są ćwiczenia rosyjsko-chińskie na Bałtyku podczas ubiegłorocznego spotkania NATO w Brukseli. Chiny na chwilę zdjęły w ten sposób maskę. Polska jest położona na terenie, na którym chińskie interesy ścierają się z amerykańskimi, i musimy wybrać, czy wolimy być w strefie wpływów Pekinu czy Waszyngtonu. Musimy się określić jednoznacznie, nie możemy stać tylko po stronie Nowego Jedwabnego Szlaku. Mówiąc wprost, powinniśmy opowiedzieć się po stronie Stanów Zjednoczonych, także z przyczyn cywilizacyjnych”.
Zdaniem eksperta prezydent Putin stanie po stronie Chin bo „nie bardzo ma wybór, w obecnym układzie sił jest wepchnięty w tę rolę. Natomiast mieliśmy już w historii do czynienia z wieloma resetami amerykańsko-rosyjskimi, i z punktu widzenia USA korzystne byłoby mieć w Moskwie sojusznika. A to będzie się odbywało naszym kosztem”.
Według eksperta ceną, jaką Stany zapłacą Rosji za sojusz „może być przede wszystkim Ukraina. Póki co dla Stanów Zjednoczonych oddanie Ukrainy Putinowi byłoby wizerunkowo bardzo niekorzystne, ale pytanie brzmi, kto kogo bardziej potrzebuje. Jeżeli w pewnym momencie Chiny zwiększą poziom agresji – a tak się dzieje choćby w państwach takich jak Kazachstan, gdzie wpływy chińskie są coraz bardziej widoczne – to Ukraina może być zagrożona, gdyż Moskwa może szukać partnerstwa ze Stanami, by ocalić resztki swojej mocarstwowości”.
nowakonfederacja.pl
Jan Bodakowski